Выбрать главу

Porykiwał z rzadka i wpatrywał się w bezbronnego mężczyznę zielonymi oczami połyskującymi z wściekłości.

Z oszczepem w dłoni Anna chciała spiąć ostrogą konia, który drżał ze strachu. Już unosiła obcas, gdy Walter ryknął: - Nie ruszać się!

W tejże chwili bestia runęła naprzód. Długie, giętkie ciało lamparta uniosło się w powietrze, by spaść na Waltera. Zwierzę i mężczyzna potoczyli się w mech. Normandczykowi udało się złapać obydwiema rękami szyję zwierza i napinając z wysiłku mięśnie, tak że aż dygotały, utrzymywał rozdziawiony pysk w pewnej odległości od swej twarzy.

Krzywił się z bólu, gdyż pazury lamparta poorały mu ramiona i próbowały na nowo go dosięgnąć. Pomruki wściekłej bestii mieszały się ze świszczącym oddechem mężczyzny. Trochę dalej obie kobiety, skamieniałe ze strachu, utrzymywały w miejscu swe wierzchowce.

- Boże! - Katarzyna modliła się półgłosem. - Mój Boże!

Nie była w stanie powiedzieć nic więcej. W obliczu takiego niebezpieczeństwa tylko Bóg wszechmogący mógł pomóc... Ramiona Waltera wyglądały jak dwie masywne kolumny, wszystkie mięśnie miał napięte, błękitne żyły poskręcane były jak sznurki - w ten sposób Walter utrzymywał zwierzę nad sobą. Mocnym pchnięciem udało mu się odwrócić sytuację, leżał już na lamparcie, który dosięgnął go jeszcze parę razy pazurami. Zwierzę dyszało, próbując ze wszystkich sił uwolnić szyję z morderczego uścisku. Odór krwi wprawiał je we wściekłość, ale Walter trzymał się dobrze. Jego olbrzymie ręce ściskały mocno, starając się nie ześlizgnąć po futrze zwierzęcia...

Twarz potężnego Normandczyka była szkarłatna, wykrzywiona niczym jakaś potworna maska. Z jego poszarpanej piersi płynęła krew, ale nie słychać było żadnej skargi. Nagle dał się słyszeć trzask, a w ślad za nim żałosny ryk. Walter wstał, chwiejąc się na nogach. U jego stóp nieruchomo spoczywał czarno-żółty kocur z przetrąconym grzbietem.

Wielkie cętkowane ciało wyprostowało się, łapy opadły bezsilnie. Z piersi obu kobiet wyrwało się westchnienie ulgi. Anna de Craon zaśmiała się nerwowo.

- Na rany Chrystusa! Mój chłopcze, mógłbyś być wielkim łowczym!

Jak się czujesz?

Zeskoczyła z konia, rzuciła wodze Katarzynie i podbiegła do Waltera. Teraz Katarzyna zsunęła się na ziemię i dołączyła do nich.

Podczas gdy starsza pani oglądała zranione ramiona leśnika, on spoglądał na Katarzynę i szeptał niepomiernie zdumiony: - Pani płacze, pani płacze... przeze mnie?

- Tak bardzo się lękałam, mój przyjacielu! - rzekła młoda kobieta, usiłując dzielnie się uśmiechnąć. - Nigdy nie uwierzyłabym, że mógłbyś sobie poradzić z taką bestią!

- Ba! Jeśli pominąć pazury, to nie jest to zwierzę silniejsze od odyńca. Często zdarzało mi się walczyć gołymi rękami z dzikiem.

Katarzyna wydobyła chusteczkę do nosa i jęła delikatnie usuwać krew i obmywać rany wodą ze źródełka, które płynęło między skałami.

- Co z nim zrobimy? - skierowała pytanie do Anny, która poświęciła swoją woalkę i chusteczkę, by sporządzić opatrunek. - On nie jest bynajmniej uratowany! Słyszy pani?

Rzeczywiście, z głębi lasu dochodziły coraz bliższe odgłosy polowania. Forysie dęli w trąbki co sił w płucach.

- Chyba się zbliżają! - rzekła Anna, nasłuchując. - Nie mamy ani chwili do stracenia. Niech pan siada za mną, przyjacielu. Klaczka pani Katarzyny jest za delikatna, by unieść pański ciężar. . Na siodła, szybko!

Twoje przygody nie są jeszcze zakończone, ale przynajmniej spróbujemy wyrwać cię z psich łap. W tym stanie nie będziesz mógł stawić czoła rozszalałej sforze.

Katarzyna dosiadła ponownie konia, Anna znów wspięła się na swoją kasztankę, a za nią wskoczył na koński zad Walter.

- Jedźmy! - rzuciła wesoło starsza pani. - Katarzyno, proszę trzymać się jak najbliżej mnie.

Mimo podwójnego ciężaru na grzbiecie kasztanka pędziła lekko jak piórko. Mała biała klaczka posłusznie sunęła za nią. Morgana nie stawiała już oporu Katarzynie. Poczuła władczą rękę, więc się nie buntowała.

Cwałowali w szalonym pędzie. Minęli strumyk jasny jak kryształ, o bursztynowych refleksach w słońcu, a czerwonobrązowych w cieniu. Dalej napotkali wysokie skały, ale konie pokonały je z łatwością.

- Na kamieniu nie ma śladów - krzyknęła Anna. - Nie ściskaj mnie tak, przyjacielu, dusisz mnie. Nie jestem lampartem!

Rzeczywiście, Walter objął w pasie nieustraszoną amazonkę, nie miarkując się wcale. Była czerwona jak burak. Katarzyna usłyszała jej mamrotanie: - Diabelnie dawno nikt nie szczypał mnie w pasie!

Jeźdźcy nie zwalniali pędu. Odgłosy polowania rozmywały się w oddali i wkrótce pomiędzy drzewami ukazała się szeroka, połyskliwa jak rtęć woda. Oba rumaki wypadły z lasu z parującymi chrapami.

- To tylko mały dopływ Loary - rzekła Anna. - Musimy przezeń przejść. Nie jest głęboki.

Popędziła swego konia do wody, przeszła przez nią łatwo i wyjechała na wielką łąkę, na której pasły się barany. Czarna sylwetka starego pastucha w opończy rysowała się na tle chmurzącego się nieba.

Wreszcie dotarli do rzeki. Rozciągała się przed nimi szeroka, żółta i spieniona, poszerzona po ostatnich deszczach. Na drugim brzegu widać było domki, zamek i niewielki port z okrętami stłoczonymi niby jaja wokół kwoki. Anna de Craon zatrzymała konia na brzegu rzeki i wskazała biczem wioskę.

- To jest Montjan, własność mojej córki Beatrycze, matki pani de Rais. Nigdy nie mogła pochwalić się swym zięciem. Ludzie Gilles'a nie zapuszczają się na te ziemie, odkąd próbował wydrzeć je z rąk Beatrycze, grożąc jej, że utopi ją w Loarze. Umiesz pływać, chłopcze?

- Jak ryba, szlachetna pani! Co by był ze mnie za Normandczyk, gdybym nie umiał pływać.

- Może i tak, ale straciłeś dużo krwi. Będziesz miał siłę? Loara jest trudna w tym miejscu. Niestety, tylko w ten sposób możesz się uratować.

- Będę miał siłę - odparł Normandczyk, wpatrzony w Katarzynę, która się doń uśmiechała. - A gdy będę już w Montjan, co mam zrobić?

- Idź do zamku. Powiedz seneszalowi* Martinowi Berlotowi, że to ja ciebie przysyłam, i czekaj.

* Seneszal - urzędnik dworski, zarządca dworu i dóbr królewskich.

- A czy nie mogę prosić o pomoc dla pani Katarzyny? Anna de Craon wzruszyła ramionami.

- W Montjan nie ma nawet dziesięciu żołnierzy, na sam dźwięk imienia Gilles'a chowają się w mysie dziury. Będzie aż nadto, jeśli Berlot przyjmie cię bez problemów. W razie oporu powiedz mu, że każę go powiesić przy pierwszej nadarzającej się okazji, wtedy zmięknie. Jeśli zaś chodzi o resztę, lepiej poczekać, aż twojej pani uda się wyrwać z pułapki, w którą wpadła. Chyba że - dodała z wyższością - wolisz wracać do siebie...

- Moje miejsce jest tam, gdzie jest pani Katarzyna - oświadczył Walter z dumą, która równoważyła dumę Anny.

Uśmiechnęła się.

- Uparciuch z ciebie, co? Nie na darmo jesteś Normandczykiem, przyjacielu! A teraz zwijaj się szybko, musimy wracać.

W odpowiedzi Walter padł na ziemię i zwrócił się do Katarzyny, która ze łzami w oczach spoglądała na niego z wysokości swego siodła.

- Pani - rzekł gorąco - zawsze będę twym sługą i będę czekał na ciebie tak długo, jak będziesz chciała. Uważaj na siebie, pani.

- I ty także! - odparła młoda kobieta ze wzruszeniem.