- Proszę o tym nie myśleć! Będę umiał chronić przed nim swoich bliskich, i panią jednocześnie.
Palce Jakuba wbijały się w ciało Katarzyny z siłą, której sobie nie uświadamiał, tak gorąco pragnął przekazać jej swoją wiarę w siebie samego. Zapomniał zupełnie, co zdarzyło się na ulicy, i podskoczył, gdy z głębi pokoju odezwał się spokojny głos: - Musisz zejść do sklepu, Jakubie. Pani de La Tremoille cię prosi, a wiesz, jaka jest niecierpliwa.
Obydwoje odwrócili się do drzwi, w których stała Bronia, wyprostowana i pozornie spokojna. Katarzyna poczuła, że czerwieni się mimo woli. Od jak dawna była tutaj?
Czy widziała, jak jej mąż ją całował? Nic w jej zachowaniu nie pozwalało tak sądzić i zapewne Bronia dopiero co przybyła. Mimo to Katarzyna czuła się winna i spuściła wzrok.
- Mówiłam mistrzowi Jakubowi, jak bardzo jest mi przykro, że narażam was na niebezpieczeństwo. Prosiłam go, by pozwolił mi odjechać.
Młoda kobieta weszła do pokoju i uśmiechnęła się.
- Jestem pewna, że zrobił wszystko, by panią pocieszyć. Dla nas gość jest wysłannikiem niebios i jako taki jest święty. A ponadto, dokąd mogłaby pani pójść? Chodźmy, Jakubie, ona się już niecierpliwi.
Katarzyna zadrżała na myśl o tej, która znajdowała się obecnie pod jej stopami. Pani de La Tremoille! Piękna Katarzyna de La Tremoille! Ta, w której mocy był Arnold, ta, którą zawsze odpychał i którą Katarzyna kiedyś bardzo obraziła.
Blednąc raptownie, odwróciła się do kuśnierza.
- Prędko, mistrzu Coeur, błagam pana... Nie trzeba dawać jej najmniejszego powodu do podejrzeń. Jeśli ona wie, że jestem tutaj, smutny nasz los. Nienawidzi mnie i rozpoznałaby mnie nawet w mnisim przebraniu. .
- Wiem - odparł Jakub Coeur. - Już idę.
Bronia i Katarzyna zostały same. Obie milczały. Nie patrzyły na siebie, ale jakby porozumiawszy się w tej sprawie, nasłuchiwały odgłosów dochodzących z parteru. Nie musiały czekać długo. Dały się słyszeć raczej ciężkie kroki Jakuba, który schodził ze schodów, potem zaraz wysoki i przenikliwy głos kobiety. Katarzyna de La Tremoille nigdy i nigdzie nie zadała sobie trudu przyciszenia głosu. Była bardzo hałaśliwa. Bronia i Katarzyna mogły bez trudu słuchać ich rozmowy.
- Mistrzu Coeur - mówiła żona wielkiego szambelana - czemuż to nie otrzymałam jeszcze tych soboli, o które pana prosiłam? Zbliżają się chłody, a pan wie, że ja nie znoszę ordynarnych futer.
- Wydaje mi się, iż dowiodłem tego, że ja również ich nie znoszę. Co się zaś tyczy soboli, to nie dostarczyłem ich bynajmniej nie z własnej winy, ale z powodu tych nieszczęsnych czasów, w jakich żyjemy.
Karawany kupieckie, które z miasta Nowogród Wielki przybywały na jarmark w Chalons, nie docierają już do naszego kraju. Dojeżdżają do Londynu bądź zatrzymują się w Wenecji.
- A więc niech pan jedzie po nie do Wenecji.
- Nie mamy już takiej możliwości, pani. Kraj jest osłabiony, nie ma okrętów, a statki, które płyną z Wenecji do Brugii, unikają naszych portów. Do Brugii udać się nie mogę, bo wie pani lepiej niż ktokolwiek inny, że książę Burgundii zabrania przejazdu ludziom króla Karola.
Westchnienie, jakie wydobyło się z piersi pani de La Tremoille, dotarło aż na górę. Katarzyna miała nerwy napięte do bólu. Słyszeć o dwa kroki stąd głos kobiety, której z całego serca nienawidziła, było dla niej ciężką próbą. Instynktownie podeszła do okna, pozwalając oczom błądzić dookoła. Tymczasem na dole pani de La Tremoille mówiła zmęczonym głosem: - No cóż, wobec tego będę musiała zadowolić się tym, co pan ma.
Niech więc pan przyniesie do pałacu swoje najpiękniejsze skóry. Albo raczej, skoro już tu jestem, proszę mi je pokazać teraz. Każe pan odnieść do mnie te, które wybiorę.
- Jak to się stało, że nie słyszeliśmy jej przyjścia? - szepnęła Katarzyna, patrząc na grupę rycerzy i dam dworu, którzy wypełniali ulicę, czyniąc taki zgiełk, jaki przed chwilą spowodowali żołnierze.
- Była pani zbyt zajęta - rzekła łagodnie Bronia, a Katarzyna nie mogła odgadnąć, czy kryła się za tym jakaś intencja. - Nie mogła pani tego słyszeć. Ale nie chciałabym, aby ta kobieta zatrzymywała się tu za długo.
Ma przenikliwy wzrok i uszy, które słyszą wszystko...
- A moja obecność tutaj nie jest korzystna - rzekła Katarzyna z goryczą. - Gdyby to wiedziała...
- Nie ryzykujemy bardziej, przechowując panią, niż mistrza Chartiera - odparła żona Jakuba. - A w naszych czasach nigdy nie wiadomo, czy grozi nam denuncjacja - prawdziwa lub fałszywa. Powinna pani pójść do siebie, Katarzyno.
Potrząsnęła głową. Musiała być tutaj. O dwa kroki od swego wroga.
Bliskość niebezpieczeństwa - jak zauważyła - była mniej niepokojąca niż jakieś niejasne zagrożenie. A ponadto czuła coś w rodzaju gorzkiej radości z cichego lekceważenia tej niebezpiecznej kreatury, która nie cofała się przed niczym, by odebrać jej Arnolda. Na dole żona wielkiego szambelana kazała najwidoczniej wyciągnąć wszystko, co Jakub Coeur miał w magazynie. Słychać było głuche uderzenia paczek z futrami o kontuar, na którym je rozkładano, jak również bezbarwny głos subiekta, który objaśniał. Z czołem przyklejonym do szyby Katarzyna czekała, nie wiedząc na co. Żeby wszystko było skończone? Żeby Jakub wrócił i dodał jej otuchy swoją obecnością? Może na wszystko po trosze.
Nagle jej roztargniony wzrok znieruchomiał i stał się czujny.
Nadjeżdżający od strony Auron wózek ciągnięty przez dużego, leniwego konia zatrzymał się przed domem Jakuba Coeura. Był to jeden z tych chłopskich wózków sporządzonych z nieheblowanych desek, zbitych niedbale drewnianymi kołkami. Duże koła z żelaznymi obręczami podskakiwały w koleinach powstałych po ostatnich deszczach. Wózek załadowany był bezładnie wiązkami chrustu, które wyglądały tak, jakby miały za chwilę się zsunąć. Była to zwykła zwózka, a jedyne, co zastanawiało, to woźnica. Gdy Katarzyna zobaczyła go, jak siedzi na przedniej ławeczce z rozstawionymi nogami i zwisającymi rękami, okrągłymi plecami i szerokimi ramionami pod nędzną, połataną opończą, wydał jej się znajomy. Gdzieś go widziała... Mężczyzna miał na sobie pelerynę z kapturem z grubej, czarnej wełny, który skrywał częściowo twarz zakończoną krótką brodą.
Czy to jego sposób trzymania się, czy też coś w sylwetce przykuwało uwagę Katarzyny? Mężczyzna uniósł głowę i odwrócił się w stronę drzwi sklepu. Katarzyna stłumiła okrzyk zdziwienia, przyciskając szybko rękę do ust. Wieśniakiem na wózku był Xaintrailles we własnej osobie. Podbiegła do Broni, wzięła ją za rękę i pociągnęła do okna.
- Popatrz - rzekła. - Poznajesz? Teraz Bronia zbladła.
- Boże! - jęknęła, składając ręce. - Można go poznać aż zbyt łatwo!
Następnie, widząc, jak rzekomy wieśniak schodzi z zaimprowizowanego siedziska z zamiarem wejścia do sklepu, Bronia popędziła jak strzała. Katarzyna usłyszała, jak zbiegała po kilka schodków naraz.
Musiała przebiec przez sklep, gdyż prawie natychmiast Katarzyna zobaczyła, że jest już na ulicy. Był najwyższy czas, jako że Xaintrailles, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa czyhającego nań wewnątrz, miał już zamiar wchodzić. Katarzyna zobaczyła, że małżonka Jakuba staje przed nim, unosząc wysoko głowę przyozdobioną wysokim czepcem, tak aby z wnętrza domu nie zauważono jego twarzy. Następnie usłyszała, jak Bronia krzyczy: - Co sobie myślisz, człowieku? To nie w sklepie zrzuca się chrust, ale w komórce. Cofnij konia, każę otworzyć bramę na dziedziniec.
- Wybacz, pani - wybełkotał przybyły z zabawnym wiejskim akcentem. - Nie wiem nic. Robin, pani dzierżawca z Bois Patuyau, przysyła mnie, żebym ja był za niego. Kolano mu obiera i ja...