Выбрать главу

- W rzeczy samej, duszko. Jakże jednak ona cię nienawidzi! Zbyt ciękocham, droga hrabino, i użyję wszelkich środków, aby poznać przyczynętej nienawiści. A teraz chodźmy już!

I uśmiechając się kpiąco, podał małżonce dłoń. Katarzyna pomyślała,że może szambelan wcale nie bał się aż tak bardzo swej połowicy. A możenabrał pewności, bo wykrył przeciw niej broń, którą nie omieszka sięposłużyć?

Dziwne to małżeństwo, złączone tak silnie łańcuchem chciwości inienawiści, skierowało się do drzwi. Katarzyna pomyślała, że największądla nich karą byłoby zamknięcie obojga w ciasnym pokoju, aby hiena żarłasię z szakalem przez całą wieczność...

W tej chwili jeden z katów położył owłosioną łapę ze skórzanąopaską na jej ramieniu i pociągnął ją w głąb izby tortur. Jego kompanzabrał się do odwiązywania nieruchomego ciała Fera, które osunęło się naziemię z głuchym łoskotem. Katarzynie zbierało się na płacz. Tenmężczyzna, którego ciało tak niedawno wibrowało wraz z jej ciałem, tenamiętne usta, które obsypywały ją całą pocałunkami, szepczącnajgorętsze słowa miłości.. teraz ten człowiek był jedną krwawą masą,która za chwilę powróci do obozu. Katarzyna wyobraziła sobie rozpaczTereiny i jej piersią wstrząsnął szloch.

- Próżny twój płacz, dziewczyno, kiedy sama podpisałaś na siebiewyrok! Co cię ugryzło, że zaatakowałaś tę okropną kobietę?

Ponieważ Katarzyna nie odpowiadała, kat ciągnął dalej.

- I pomyśleć, że będę musiał uszkodzić taką ładną dziewczynę jak ty!

Hrabina każe ci drogo zapłacić za zniewagę!

- Co mi może zrobić?

- Hrabina nie zadowoli się zwykłym powieszeniem. . Każe ciętorturować... Ale obiecuję ci, że postaram się być niezręczny, żeby skrócićtwe męki.

Kat wykazał wiele dobrej woli, lecz to, o czym mówił, było straszne.

Po wyjściu z izby tortur poprowadził swego więźnia wąskim korytarzem,w którym widać było troje drzwi z żelaznymi sztabami. Jedne z nich stałyotworem. Kat wepchnął Katarzynę do wilgotnego i małego lochu, któregocałe umeblowanie stanowił pozieleniały ze starości dzban, wiązkazbutwiałego siana i żelazne kajdany przymocowane do muruzardzewiałymi łańcuchami. Odrobina dziennego światła przedzierała się downętrza przez małe okienko, które musiało znajdować się tuż nad ziemią,sądząc po sączących się z niego strużkach błota.

- No to jesteśmy na miejscu - powiedział kat. - Daj ręce!

Wyciągnęła dłonie bez oporu. Ciężkie, żelazne kajdany zatrzasnęłysię wokół jej delikatnych nadgarstków, które kat trzymał przez chwilę, niewypuszczając, i przyglądał się im z podziwem.

- Masz ładne ręce - powiedział. - Jak prawdziwa dama. Szkodatakich rąk... Tak, są dni, kiedy mój zawód jest bardzo smutny.

- W takim razie dlaczego go wykonujesz?

Płaska twarz kata przybrała wyraz dziecięcego zdziwienia, anieśmiały uśmiech ukazał krzywe i pożółkłe zęby.

- Zwyczajnie. . Nie potrafię robić nic innego. Mój ojciec był katem,mój dziad również. To piękny zawód i może daleko zaprowadzić, jeśli sięjest dość zręcznym. Może któregoś dnia zostanę katem przysięgłym wdużym mieście - rozmarzył się. - Gdyby tylko król chciał wrócić doParyża!

Katarzyna ze zgrozą patrzyła na plamy jeszcze świeżej krwibłyszczącej na jego potężnym, owłosionym torsie. Zauważył to iuśmiechnął się, starając się ukryć zmieszanie.

- Nie musisz się mnie bać... A teraz spróbuj zasnąć! Katarzyna niechciała go urazić ani uczynić z niego swojego wroga, więc spytała:- Jak cię zowią?

- To miło, że pytasz. Nieczęsto mi się to zdarza, wiesz? Zowią mnieCzerwony Bonawentura.. tak, Bonawentura. Moja matka mówiła, że toładne imię. .

- I miała rację - powiedziała poważnie Katarzyna. - To bardzo ładneimię.

* * *

Oczy Katarzyny szybko przyzwyczaiły się do mroku panującego wlochu. Okienko, choć niewielkie, pozwalało przynajmniej rozróżnić dzieńod nocy. Dziękowała Bogu, że nie wrzucono jej do jednego z tych lochówukrytych głęboko pod ziemią, gdzie nie docierał ani jeden promień słońca,takiego, w jakim siedziała w Rouen.

Tkwiąc na przegniłym sianie, liczyła mijające godziny. Jej zakute wkajdany drobne ręce pomimo znacznego na nich ciężaru mogły sięporuszać, a nawet, przy odrobinie wysiłku, mogłaby się z nich uwolnić. .

Ale na razie nie należało próbować, narażając się na potworny ból.

Miała jeden powód do radości: nie została przeszukana i czuła podsercem ostatnią deskę ratunku, sztylet Arnolda. Dzięki niemu nie będziemusiała znosić tortur, które z pewnością wymyślała dla niej hrabina. Jedenzdecydowany cios i wszystko się skończy... Nie będzie jęczeć na mękach inie dostarczy swej rywalce powodu do zadowolenia. .

Z daleka dochodziły odgłosy z zamku, do których dołączył kobiecyśpiew, tajemniczy i rozdzierający... Katarzynie wydało się, że już kiedyśsłyszała ten głos.

Nagle uzmysłowiła sobie, że ten śpiew nie był wytworem jejwyobraźni, lecz ktoś naprawdę śpiewał, i to bardzo blisko... Tak jakby głosdochodził zza muru... Chciała rzucić się w jego stronę, lecz powstrzymałyją łańcuchy, o których zapomniała i które napiąwszy się gwałtownie,zahamowały jej rozpęd i rzuciły nią o ziemię. Kajdany wpiły się wprzeguby rąk, lecz w tej chwili żadne pęta nie byłyby w staniepowstrzymać jej szaleńczego okrzyku radości.

- Saro! Saro! To ja... - Ugryzła się w język, żeby nie wypowiedziećswojego prawdziwego imienia. - To ja, Tchalai! Słyszysz mnie? Wstrzymała oddech i z bijącym sercem zaczęła nasłuchiwać.

W przylegającym lochu umilkł śpiew i nastąpiła cisza, a już pochwili dało się słyszeć stłumione:- Bogu niech będą dzięki!

Jej głos był teraz ledwo słyszalny. Katarzyna pomyślała, że niełatwobędzie się porozumiewać, chyba że krzycząc. Trudno. Najważniejsze, iżSara przebywała obok. A Tristan? Przecież powiedział, że czuwa nad nią.

A dzisiaj widział Katarzynę udającą się do więzienia z panią de LaTremoille. Z pewnością zauważył, że hrabina wyszła z więzienia bez niej, iwyciągnął z tego właściwe wnioski.

Jeśli szambelanowa nie każe zgładzić jej natychmiast, może będziejakaś szansa ratunku. To w głębi ponurych lochów nadzieja przychodzinajszybciej i nie chce opuścić skazańca. Pomimo odradzającej się nadzieiserce Katarzyny wypełniło się strachem przed zbliżającą się nocą, którapogrąży ją w nieprzeniknionych ciemnościach. Ponure otoczenie zatracałostopniowo kontury i w końcu przyszedł moment, kiedy nawet plama jejbiałej ręki przestała być widoczna. Sara odgadując w głębi swego lochuniepokój Katarzyny, zawołała:- Spróbuj zasnąć, Tchalai! Teraz noce są krótkie.

Katarzyna ułożyła się na słomie i zamknęła oczy, starając się zasnąć,kiedy do jej uszu doszły jakieś dziwne hałasy. Znieruchomiała,nadstawiając uszu i wstrzymała oddech. Usłyszała ciche skrzypienie drzwii wyczuła obecność jakiejś istoty ludzkiej w swej celi. Poczuła czyjś oddech, coraz bliżej i bliżej... Zimny pot wystąpił jej na czoło. Chwyciłasztylet, starając się nie poruszać łańcuchami. W tej chwili jakaś ciężkapostać zwaliła się na jej brzuch. Katarzyna wydała potworny okrzyk, któryodbił się głośnym echem aż na dziedzińcu. Dwie owłosione łapy chwyciłyją za szyję i zaczęły dusić. Jej twarz owionął okropny, kwaśny oddechnapastnika. Powodowana dzikim pragnieniem życia uniosła sztylet w góręi uderzyła z całą siłą. Ostrze zagłębiło się w czyichś plecach aż porękojeść. Ciałem napastnika wstrząsnęły drgawki, ręce trzymające jej szyjęopadły bezsilnie i w tej samej chwili poczuła jakiś ciepły i lepki płynspływający po jej ciele. Z trudem odsunęła trupa na bok. Równocześniedrzwi lochu otworzyły się i dwóch ludzi wpadło do środka, oświetlającsobie drogę łuczywem. Na widok trupa leżącego obok zakutej w łańcuchy ispływającej krwią Katarzyny mężczyźni stanęli jak wryci. Katarzynaspojrzała na nich jak lunatyk, z ledwością rozpoznając Tristana Eremitę ikata Bonawenturę.