Выбрать главу

- To dla mnie wielki zaszczyt, szlachetna pani, że mogę cięprzyjmować w mych niskich progach. Przyjaciele pana de Brezego są tutaju siebie. Lecz obawiam się, że moje pokoje będą dla ciebie zbyt ciasne,pani.

- Nie przejmuj się, mistrzu Baranku - odparła Katarzyna, przyjmującdłoń, którą podał z wielką kurtuazją, żeby pomóc jej zsiąść z konia. Wystarczy, że ja i moja służąca znajdziemy u ciebie wikt i posłanie, aprzede wszystkim spokój. Co zaś się tyczy mistrza Tristana, to sądzę. .

- O mnie się nie martw, pani - przerwał Flamandczyk. - Ruszam wdalszą drogę zaraz po wieczerzy.

Katarzyna uniosła brwi.

- A gdzież to, mój panie?

- Do Parthenay, gdzie czeka na mnie konetabl. Nie mam czasu dostracenia. Nie obawiaj się jednak, wrócę. Mistrzu Baranku, czy wiesz, comasz czynić?

Gospodarz mrugnął do niego porozumiewawczo i uśmiechnął się.

- Wiem, panie! Panowie zostaną zawiadomieni. A ta szlachetna panibędzie u mnie całkowicie bezpieczna. Raczcie wejść do środka, a każęnatychmiast podawać do stołu!

Troje podróżnych, prowadzonych przez imć Baranka, weszło dośrodka. Ich końmi i sakwami podróżnymi zajęli się chłopcy, do których tonależało.

Na gości oczekiwała tęga, czarnowłosa kobieta ze złotym krzyżemna szyi, odziana w piękną sukienkę z cienkiej bawełny. Na widokKatarzyny wykonała niski ukłon. Imć Baranek uśmiechnął się z dumą.

- To moja połowica! Ma na imię Pernelka. Jest prawdziwąparyżanką!

Prawdziwa paryżanka mizdrząc się, poprowadziła Katarzynę w głąbizby, otworzyła niskie drzwi wychodzące na prześlicznie urządzony itonący w kwiatach dziedziniec. Dalej widać było drewniane schodyprowadzące na zadaszone krużganki, z których wchodziło się do pokoigościnnych. Pernelka otworzyła ostatnie z dębowych, rzeźbionych drzwi iodwracając się do Katarzyny, powiedziała:- Mam nadzieję, że tutaj będzie wygodnie! Przynajmniej będzie panimiała spokój!

- Wielkie dzięki, dobra Pernelko. Jak widzisz, noszę żałobę i nadewszystko pragnę spokoju.

- Pewnie, pewnie - odparła oberżystka. - Wiem, co to znaczy...

Mamy tu niedaleko kościół pod wezwaniem Świętego Maurycego. Naszproboszcz to święty człowiek! A do tego ma taki głos, że najgorszy bóluśmierzy! Trzeba go słyszeć, jak mówi kazanie!

Imć Baranek, znając gadatliwość swej połowicy, zawołał:- Hola! Hola! Dosyć tego, kobieto! Zejdź na dół i daj odpocząćszlachetnej pani!

Katarzyna uśmiechnęła się do Pernelki.

- Przyślij mi tu mego towarzysza, dobra Pernelko, i szybko podawajwieczerzę! Jesteśmy zmęczeni i umieramy z głodu!

Oberżystka ukłoniwszy się, zniknęła, zostawiając Katarzynę z Sarą,która natychmiast zaczęła krzątać się po pokoju, próbując, czy materace sąmiękkie, czy drzwi i okna zamykają się, jak należy. Okno wychodziło naulicę, pozwalając na obserwowanie, kto wchodzi i wychodzi. Meble byłyproste, lecz dobrej jakości, dębowe z okuciami z żelaza. Czerwone tapetydodawały przytulności temu miłemu wnętrzu.

- Będzie nam tu dobrze - powiedziała Sara z wyraźnymzadowoleniem.

Widząc, że Katarzyna spogląda w zamyśleniu przez okno, zapytała:- O czym myślisz?

- Myślę... - westchnęła młoda kobieta - że dosyć mam już takiegożycia. Oberża wydaje się miła, lecz wołałabym długo tutaj nie mieszkać.

Chciałabym... ujrzeć mojego małego Michała. Nawet nie wiesz, jak bardzomi go brak! Tak długo go nie widziałam.

- Cztery miesiące - powiedziała Sara nieco zaskoczona.

Pierwszy raz Katarzyna dała wyraz tęsknocie za synkiem. Nigdy onim nie wspominała, być może w obawie, że obraz dziecka osłabi jejodwagę. Jednak tego wieczoru w jej oczach pojawiły się łzy. Sarazauważyła, że Katarzyna przygląda się młodej kobiecie kołyszącej wramionach berbecia z jasnymi włosami. Kobieta śmiała się, trzymając wdłoni ciastko z dziurką, do którego dziecię wyciągało niecierpliwie pulchnerączki. Ten zwykły i czarujący obrazek pozwolił Sarze zrozumieć, co czułow tej chwili serce Katarzyny. Objęła ją czule i przytuliła.

- Jeszcze trochę cierpliwości, duszko! To już prawie koniec twychzmagań!

- Tak... wiem, lecz ja nigdy nie będę taka jak ta kobieta. Jest radosnai szczęśliwa. Z pewnością ma męża. Musi go kochać. Popatrz, jak błyszcząjej oczy!... A cóż ja. Kiedy skończę tę tułaczkę, zamknę się w zamku ibędę żyć tylko dla Michała, a potem, kiedy mnie opuści, zostanie mi jużtylko Bóg i czekanie na śmierć, podobnie jak Izabeli, mojej teściowej...

Sara pomyślała, że czas usunąć tę ponurą mgłę, która opadła namyśli jej drogiej pani.

- Dosyć tego! Pomyśl o tym, co masz teraz do zrobienia! Zostawprzyszłość w spokoju. Tylko jeden Pan Bóg wie, co ci jeszcze pisane! Aleoto pan Tristan!

Istotnie, po krótkim pukaniu do pokoju wszedł Flamandczyk zesłużącym, który niósł naczynia i białe serwetki, a za nim drugi zewszystkim, co było potrzebne do nakrycia stołu. W mgnieniu oka stół byłgotowy i troje wędrowców zasiadło do kiełbasek z bobem i baraniej pieczeni.

Gdy zaspokoili pierwszy głód, czarne myśli Katarzyny gdzieśuleciały. Po skończonym, obficie popijanym miejscowym winem, posiłkuTristan wstał od stołu, aby się pożegnać.

- Zaraz ruszam, pani Katarzyno. Jutro wieczorem muszę stanąć wParthenay, aby poznać ostatnie rozkazy. Król przybywa jutro, lecz o świciedo tej oberży zjadą panowie Pregent de Coetivy i Ambroży de Lore orazwszyscy spiskowcy. Pan Jan de Bueil także ma się jutro zjawić. Kiedy jużwszyscy będą na miejscu, odbędzie się tutaj zebranie spiskowców. Otóż wgłębi dziedzińca, w skale, na której wznosi się zamek, znajdują się wykutegroty służące za piwnice dla doskonałych, leżakujących tam win... Onewłaśnie najlepiej nadają się na tajne spotkanie. Musisz czekać i czuwać.

Lecz pamiętaj! Pani La Tremoille ma dobry wzrok!

- Możesz być spokojny - odparła Katarzyna, podając mu ostatnidzban wina. - Nie jestem szalona!

Tristan duszkiem wypił wino i zniknął jak zjawa.

* * *

Następnego dnia, kiedy orszak królewski zbliżał się do miasta, zarogatkami panowało niezwykłe ożywienie. Gdy w mieście zaczęłydzwonić wszystkie dzwony, Katarzyna, pomimo ostrego zakazu, założyłana głowę czarny woal i wyjrzała przez okno. Ponad mrowiem główzgromadzonych przy Grand Carroi łopotał las chorągwi, jeżyły się lance ipiki rycerzy. Odzianego w zbroję króla otaczał szwadron rycerzy orazkaroce, w których jechała królowa i La Tremoille z małżonką. Już dawnożaden koń nie był w stanie unieść wielkiego szambelana. Na widok jegoherbu Katarzyna cofnęła się odruchowo. Pomimo że w oberży czuła siębezpieczna, nie mogła powstrzymać uczucia strachu. Zresztą aż do tejchwili nie wierzyła w swoje zwycięstwo, a wyobraźnia mówiła jej osamych przeszkodach. Jednak stało się! La Tremoille był tu!

Orszak przeszedł powoli wśród tłumu, który wykrzykiwał: „Bożechroń!", i zniknął na stromym podjeździe prowadzącym do zamku... Kiedyzniknął ostatni rycerz i ostatni powóz, Katarzyna odwróciła się do Sary zoczami błyszczącymi triumfem.

- Przyjechał! Wygrałam!

- Tak - westchnęła Cyganka. - Wygrałaś. Teraz rycerze królowejJolanty muszą osaczyć dzikie zwierzę.

- Nic nie odbędzie się beze mnie! - krzyknęła Katarzyna. - Muszę wtym uczestniczyć, a jeśli poniesiemy klęskę, chcę podzielić losspiskowców! Mam do tego prawo!

Sara nie odpowiedziała, lecz zabrała się do naprawy rozdartegopłaszcza swej pani. Dopiero jeden dzień obie kobiety przebywały woberży, a Sara już krążyła jak lew w klatce i wynajdywała sobie zajęcia.