Выбрать главу

Był to Berryjczyk powolny i ciężki jak woły z jego pól, uparty i waleczny,lecz niepozbawiony bystrości. Wierny królowi aż do zaślepienia,prostolinijny. Początkowo Joanna d'Arc wzbudzała w nim nieufność i walczył przeciw niej, ale miał zbyt wiele wrodzonej uczciwości, aby nieprzyznać się do pomyłki. Jego obecność tej nocy w piwnicy imć Barankabyła tego najlepszym dowodem.

Człowiek idący za nim był o wiele młodszy i chudszy. Jegofizjonomia nie wyróżniała się niczym szczególnym i mógłby przejśćniepostrzeżenie, gdyby nie zacięte spojrzenie szarych oczu. Był toprzyboczny namiestnika. Nazywał się Olivier Fretard. Idąc trzy kroki zaswoim panem, niósł pod pachą jego hełm i nie patrzył na zgromadzonych.

Katarzyna miała jednak wrażenie, że bacznie ich obserwuje.

Raoul de Gaucourt gestem pozdrowił zebranych i stanął przedKatarzyną. Po jego kamiennej twarzy przesunął się cień uśmiechu.

- Z większą przyjemnością witam cię w Chinon, pani de Montsalvy,niż witałem cię w Orleanie jako panią de Brazey - rzekł bez wstępu. - Dolicha, nigdy bym nie pomyślał, że to z miłości do Montsalvy'egowpakowałaś się w to gniazdo os! A twój szlachetny małżonek robiłwszystko, żeby cię powieszono.

Katarzyna mimo woli zaczerwieniła się. To była prawda. Bezinterwencji Dziewicy, która uratowała ją w drodze na szafot, niechybnieskończyłaby na szubienicy z wyroku sądu, któremu przewodniczyliGaucourt i Arnold. Zaślepiony nienawiścią Arnold marzył tylko o tym, abysię jej pozbyć... Ale te straszne wspomnienia nie pozostawiły żadnejgoryczy... To, co pozostało, to była... tak, to była odrobina żalu...

Bez zmrużenia oka wytrzymała spojrzenie starego namiestnika.

- Czy uwierzysz mi, panie, kiedy powiem, że żal mi tamtychczasów? Ten, który został moim ukochanym małżonkiem, żył i był w pełnisił, nawet jeśli używał ich przeciw mnie. Jakże mogłabym tego nieżałować?

Spojrzenie, jakim zmierzył ją Gaucourt, złagodniało. Naglepochwycił jej dłoń, uniósł do ust, ucałował i puścił gwałtownie.

- No, no - mruknął. - Jesteś go, pani, godna. I wykonałaś dobrąrobotę, ale koniec z uprzejmościami. Teraz, panowie, musimy omówićnaszą akcję. Nie ma wiele czasu. La Tremoille nie lubi tego zamku i niepozostanie w nim długo. Jeśli się zgodzicie, jutro w nocy przystąpimy dodziałania.

- Czy nie musimy czekać na rozkazy konetabla? - zaoponował Breze.

- Rozkazy? Jakie rozkazy? - mruknął Gaucourt. - Mamy robotę dowykonania i trzeba zrobić to szybko. No, a gdzie się podział imć Baranek?

Chyba znajdzie się jeszcze trochę wina w jego piwnicy. Umieram zpragnienia.

- Jest na zewnątrz na czatach - powiedział Jan de Bueil.

Ledwo co skończył zdanie, gdy pojawił się imć Baranek we własnejosobie z lampą oliwną w ręce, prowadząc dwóch zdrożonych ludzi.

Na ich widok z ust Katarzyny wyrwał się okrzyk radości, gdyż wjednym rozpoznała Tristana Eremitę. Powitał ich Pregent de Coetivy.

- Ach! Eremita! Rosnivinen! Czekaliśmy na was. Sądzę, żeprzynosicie rozkazy od konetabla?

- Rzeczywiście - odpowiedział Tristan. - Oto pan Jan de Rosnivinen,który będzie go reprezentował przy realizacji zadania. Ponieważ, rzeczjasna, nie ma mowy, aby przybył osobiście. Wiecie wszyscy, w jakiej jestzażyłości z królem. Nie wolno, aby nasz pan sądził, że to zemsta, musimyśleć, że to działanie w imię dobra publicznego.

Mówiąc to, podszedł do Katarzyny i skłonił się z szacunkiem.

- Pan konetabl zobowiązał mnie, pani, do ucałowania w jego imieniutej pięknej dłoni. Jest ci głęboko wdzięczny i ma nadzieję, że zechcesz wprzyszłości zaliczyć go do grona swoich najbardziej oddanych sług.

Ta krótka przemowa miała nadzwyczajny skutek. Katarzyna poczułanatychmiast, że zmienia się wokół niej atmosfera. Do tej pory, pomimomiłych słów, nie czuła się swobodnie pośród tych mężczyzn. Odnosiławrażenie, że okazywali jej szacunek ze względu na Arnolda. Jej zachowanie musiało się wydawać tym mężczyznom zbyt dziwne, zbyt dalekie odpanujących zwyczajów. Myśleli bez wątpienia, że powinna komuś zlecićwykonanie zemsty i czekać, oddając się modlitwom i medytacjom wklasztorze. Ale ona była gotowa grać do końca rolę, jaką sobiewyznaczyła. Cóż znaczyły dla niej ludzkie sądy?

Nie mówiąc słowa, Raoul de Gaucourt usadowił Katarzynę i samusiadł obok.

- Siadajcie, panowie, musimy się w końcu dogadać. Czas ku temunajwyższy. Oberżysto, przynieście nam coś do picia i znikajcie.

Oberżysta w pośpiechu ustawił dzbany na desce pomiędzy dwiemabeczkami. W czasie gdy to robił, w grocie panowała cisza. Dopiero kiedywyszedł, Gaucourt przesunął wzrokiem po wszystkich zebranych.

- Wiecie już wszystko, co najważniejsze. La Tremoille mieszka wwieży Coudray pilnowanej przez piętnastu kuszników. Znaczy to, że bezemnie nie będziecie mogli nawet się tam zbliżyć. Pod moimi bezpośrednimirozkazami mam trzydziestu ludzi, którzy stanowią stały garnizon w zamku.

Z królem przybyło około trzystu zbrojnych, Francuzów i Szkotów.

Wszyscy są, oczywiście, pod rozkazami szambelana. Pierwsze pytanie, czymacie żołnierzy?

- Ja mam pięćdziesięciu ludzi rozmieszczonych w lesie odpowiedział Jan de Bueil.

- To wystarczy - ocenił Gaucourt. - Wykorzystamy działanie przezzaskoczenie i to, że zamek jest duży, co zmusza do rozproszenia oddziałówmiędzy fortem Świętego Jerzego a wieżą Coudray, oraz to, że ja stanę naczele, ja, namiestnik. Ponadto furta, którą otworzę wam jutro o północy,jeśli oczywiście dojdziemy do porozumienia, znajduje się między wieżąMłyńską i wieżą Wieloboczną, gdzie mieszka największa podpora pana deLa Tremoille'a, inaczej mówiąc, marszałek de Rais...

Na wspomnienie Gilles'a Katarzyna zadrżała i zbladła. Musiałazacisnąć zęby, zagryźć wargi, aby opanować strach, jaki to nazwisko wniej wywoływało. Z radości, że zmierza do celu, zapomniała o okrutnymsinobrodym rycerzu... Ale Jan de Bueil odpowiedział:- Ja również mieszkam w wieży Wielobocznej, wprowadzę ludzi dozamku, a później powrócę do wieży wraz z Ambrożym de Lore'em. Wedwóch unieruchomimy Gilles'a de Rais'go. Nie będzie mógł ujść zkomnaty.

Zostało to powiedziane z takim spokojem, że strach Katarzynyzmalał. Dla tych rycerzy Gilles de Rais nie był wcale straszny.

Namiestnik przytaknął z aprobatą.

- Bardzo dobrze, zajmiecie się więc de Rais'em. Ja i Olivier Fretard,mój przyboczny tutaj obecny, będziemy starali się osłabić strażenajbardziej, jak to możliwe, i odepchnąć je od wieży Coudray.

Pięćdziesięciu ludzi de Bueila, prowadzonych przez panów Brezego,Coetivy'ego wraz z Rosnivinenem i Eremitą, zaatakuje wielkiegoszambelana, który mieszka sam w baszcie.

- Gdzie mieszka król? - zapytała Katarzyna.

- W zamku środkowym, w apartamencie znajdującym się za WielkąSalą. Królowa poprosi go, aby spędził z nią noc, czego on nigdy nieodmawia, bo na swój sposób kocha żonę za słodycz i spokój, jaki znajdujeu jej boku. Królowa zrobi wszystko, aby go uspokoić w przypadkualarmu... Najtrudniej będzie zbliżyć się do zamku. Noce są jasne i strażeczuwające na wałach mogą wszcząć alarm... W takim przypadku wszystkobyłoby stracone.

- Dopilnujcie więc, panowie, aby wasi ludzie nie mieli żadnej zbroi,żadnego stalowego odzienia, gdyż hałas byłby niebezpieczny. Tylko skórai wełna.

- Jaka broń? - zapytał krótko Jan de Bueil.

- Sztylety i miecze dla szlachty, topory i sztylety dla żołnierzy. Awięc postanowiono: o północy otwieramy furtę. Wchodzicie. NastępnieBueil i Lore kierują się do wieżyBoisy, a w tym czasie inni zajmują się basztą. Coetivy i TristanEremita wraz z dziesiątką ludzi otoczą ją, podczas gdy Breze i Rosnivinenudadzą się na piętro, aby wykonać egzekucję na panu de La Tremoille'u.