Выбрать главу

Spiskowcy potwierdzili wszystko ruchem głowy. Wtedy dał sięsłyszeć głos Katarzyny:- A ja?

W miarę jak Gaucourt mówił, czuła w sercu rosnące oburzenie, gdyżnie przydzielono jej żadnego zadania. Nie mogła już dłużej milczeć.

Zrobiło się cicho. Wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę i wewszystkich wyczytała potępienie, nawet w oczach Piotra de Brezego. Aleto znowu Gaucourt wyraził opinię wszystkich.

- Pani - powiedział grzecznie, lecz stanowczo - prosiliśmy cię tutajtej nocy, aby ci powiedzieć, co uczynimy. To było oczywiste, jesteśmy cito winni. Ale to, co jest do zrobienia, dotyczy tylko mężczyzn. Zasłużyłaśsobie na naszą wielką wdzięczność, to pewne, ale. .

- Chwileczkę, panie namiestniku - ucięła Katarzyna, wstającgwałtownie. - Nie przyjechałam do Chinon wyłącznie po to, abywysłuchać komplementów, miłych słówek, a następnie położyć sięwygodnie w łożu i czekać, aż zaatakujecie zwierzynę. Chcę brać w tymudział!

- To nie jest miejsce dla kobiety! - wykrzyknął Lore. - W walce niema miejsca dla spódnic!

- Zapomnijcie, że jestem kobietą. Patrzcie na mnie jak naprzedstawiciela Arnolda de Montsalvy'ego.

- Żołnierzy zdziwi twoja, pani, obecność.

- Włożę męski strój. Ale jeszcze raz mówię, panowie, muszę tambyć. To jest moje prawo. Będę go dochodzić.

Zrobiło się cicho. Katarzyna zobaczyła, że wszyscy porozumiewająsię wzrokiem. Nawet Breze był nieprzychylny jej prośbie, wyczytała to wjego wzroku. Jedynie Tristan ośmielił się stanąć po jej stronie.

- Nie możecie jej tego odmówić - powiedział z powagą w głosie. Zgodziliście się, żeby narażała się na niebezpieczeństwa, aby umożliwićwam ten atak, a teraz ją odtrącacie? Byłoby niesprawiedliwe pozbawić jązwycięstwa.

Nie odpowiadając, Raoul de Gaucourt skierował się ku schodomwykutym w skale, postawił nogę na pierwszym stopniu i dopiero wówczassię odwrócił.

- Masz rację, Tristanie. To byłoby niesprawiedliwe. Do jutra. Opółnocy.

Nikt się nie odezwał. Nikt nie ośmielił się zaprotestować. IgnorującPiotra de Brezego, który ofiarował jej ramię, chcąc odprowadzić ją dooberży, Katarzyna ujęła pod rękę Tristana.

- Chodź, przyjacielu. Najwyższy czas, abyś odpoczął - powiedziałałagodnie, kierując się ku wyjściu z groty.

Nawet nie spojrzała na Piotra. Nie stanął przecież po jej stronie.

Miała mu za złe tę zdradę.

Kiedy weszła do izby, Sara podniosła się na łokciu i popatrzyła nanią.

- No więc? - spytała.

- Jutro o północy.

- W samą porę. W końcu nadejdzie kres tej szalonej przygody.

Zadowolona z takiego obrotu sprawy Sara odwróciła się na drugi boki zasnęła.

* * *

Czerwcowa noc była jasna i wilgotna.

Katarzynie - ubranej w ciemny, płócienny, ciasno zasznurowanykaftan - było bardzo gorąco, kiedy udawała się wraz z innymi w kierunkuzamku. Obok niej, ramię w ramię, maszerowali Bueil, Lore, Coetivy,Breze i Rosnivinen. Z tyłu Tristan wraz ze zbrojnymi zamykali pochód.

Oddział pięćdziesięciu ludzi przemieszczał się, nie czyniącwiększego hałasu niż armia złożona z widm. Rozkazy Jana de Bueila byłystanowcze i jasne: żadnej zbroi, gdyż stal czyniłaby hałas. Mężczyźni mielina sobie skóry bawole i za pasem zatknięte sztylety i topory. Nic nie dałosię wyczytać na skupionych twarzach. Milczący i zdyscyplinowani jakdobrze naoliwione machiny wojenne, posuwali się w kierunkuprzybliżających się z każdą chwilą murów. Wkrótce skryli się w cieniuwieży Wielobocznej.

Katarzyna pomyślała, że ta piękna i jasna noc stanowi dziwnąoprawę dla zbrodni. Wolałaby, aby niebo było czarne i mgliste, ale mimowszystko przepełniała ją radosna duma. To ona spowodowała ten wymarszmężczyzn. Jeśli byli tutaj, aby wziąć udział w tym polowaniu na szakala, wktórym każdy ryzykował głową, to dlatego, że ona gorąco tego pragnęła.

Za parę chwil zwycięży lub przegra, bez możliwości odwrotu. Opuszczającoberżę, udzieliła Sarze ostatnich instrukcji i pożegnała się z nią.

- Jeśli nie wrócę, udasz się do Montsalvy i pojedziesz do megomałżonka powiedzieć, że umarłam dla niego. Potem będziesz sięopiekować Michałem.

- Nic z tego - powiedziała spokojnie Sara. - Ty powrócisz.

- Skąd wiesz?

- Twoja godzina jeszcze nie nadeszła. Czuję to.

W miarę jak zbliżali się do zamku, Katarzyna zaczęła myśleć, żeSara mogła się tym razem pomylić.

Oddział, który wcześniej wydał się jej potężny, zdawał się maleć, wmiarę jak rosły mury z błyszczącymi hurdycjami pokrytymi szarymłupkiem. Westchnęła ciężko i natychmiast ręka Piotra de Brezego chwyciłajej dłoń. Ale wyrwała ją gwałtownie... Nie była to odpowiednia pora naczułości; w tej chwili chciała być dla otaczających ją mężczyzn tylko iwyłącznie towarzyszem broni.

- Katarzyno - rzekł z wyrzutem młodzieniec - czemu stronisz odemnie?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Wtrącił się Coetivy.

- Cisza! - rozkazał. - Zbliżamy się. Rzeczywiście, byli już naszczycie wzgórza u stóp murów, na których można było dostrzec straże.

Żadne światło nie paliło się w zamku. W królewskich apartamentach królbez wątpienia spał w szerokim łożu u boku królowej Marii, lecz ta zpewnością miała oczy szeroko otwarte. Obiecała czuwać, aby uspokoićmałżonka w razie alarmu. A poza tym, jakże mogłaby zasnąć, wiedząc, cosię stanie?

Na rozkaz de Bueila oddział przywarł do muru i stał się niewidocznydla straży, podczas gdy młody kapitan zmierzał w kierunku ukrytej furty.

Katarzyna wstrzymała oddech. U swych stóp widziała strome dachymiasta, połyskujące w świetle księżyca, ściśnięte pasem kamiennychmurów, i błyszczącą wstęgę rzeki. Głęboki dźwięk dzwonu Marie Javelleoznajmiający północ wywołał u niej drżenie. Za tą zamkniętą bramączekali już zapewne Gaucourt i Fretard.

- Otwierają! - szepnął jakiś głos.

Rzeczywiście, w otworze pojawiło się rozedrgane, żółte światełko.

Otwierający trzymał lampę. Katarzyna dostrzegła dwie postaci odziane wstal. Byli to namiestnik i jego przyboczny, którzy nie musieli się ukrywać imogli nosić zbroje. Jeden po drugim spiskowcy wślizgnęli się przez furtępodtrzymywaną przez Fretarda. Katarzyna szła za Piotrem de Brezem,który nerwowym ruchem chwycił ją za ramię i pociągnął za sobą.

Zagniewana, wyrwała mu się. Znajdowała się na dziedzińcu Coudray, zdrugiej strony wieży Młyńskiej, najbardziej wysuniętej na wschód z całegozespołu obronnego. Parę sążni przed nią stała olbrzymia okrągła wieża, wktórej spał jej wróg.

Nadszedł upragniony moment!

Gaucourt, trzymając w górze latarnię, przyglądał się uważniewszystkim mijającym go ludziom i liczył ich. Po przejściu ostatniegożołnierza furta zamknęła się równie cicho, jak została otwarta, anamiestnik stanął na czele grupy. Wskazał uśpioną basztę. Ponad głowąKatarzyna słyszała wolny, rytmiczny krok strażników na murach. Żadennie przystanął. Operacja odbywała się w głębokiej ciszy. Bueil i Loreskierowali się ku wieży, podczas gdy Coetivy i Tristan na czele grupyzbrojnych zniknęli cicho w cieniu baszty. Przekraczając bramę wieżyCoudray, Katarzyna musiała kilka razy głęboko odetchnąć, gdyż bijąceserce wstrzymywało oddech. Instynktownie chwyciła za sztylet wetkniętyza pas, zacisnęła lewą rękę na jego rękojeści.

W słabym świetle lampek oliwnych spiskowcy wślizgiwali się terazw ciszy, niczym długi, czarny wąż, na piętro, gdzie mieszkał wielkiszambelan.