- Już odszedł? - Ponieważ Sara potwierdziła ruchem głowy,dorzuciła z goryczą: - Jesteś zadowolona?
- Tak, jestem zadowolona... wystarczyło tylko wspomnieć paniąIzabelę, abyś się od niego odwróciła. Błagam cię, Katarzyno, dla naszegowspólnego dobra nie daj sobie zawrócić w głowie temu czarującemulekkoduchowi. Sądzisz, że ogrzeje cię ciepło tej miłości? Sparzysz się, jeślinie będziesz ostrożna...
Ale Katarzyna nie miała ochoty na dyskusję. Wzruszyła ramionami izaczęła wyglądać przez okno, za którym zalegała ciemna noc. Słowawydały się jej nagle puste i niepotrzebne. Dźwięczały w głowie niczymserce dzwonu. Potrzebowała powietrza, przestrzeni. Spoglądając na uśpione miasto, wdychając zapach rzeki, poczuła nagle bolesny smutek, pustkę izniechęcenie...
Triumf odniesiony dzisiejszego wieczoru zostawił posmak goryczy.
To pewne, że La Tremoille został pokonany i okrutnie ukarany, jego żonarównież. To pewne, że ród Montsalvych odzyskał utracone ziemie. Alejakim zwycięstwem mogła poszczycić się ona, Katarzyna? Czuła się jeszcze bardziej osamotniona i nawet jeśli król oddał jej pozycję i fortunę, to itak z tego nie skorzysta. Wkrótce pojedzie do surowej Owernii, aby nadalpracować na chwałę Montsalvych. Nadal samotna!
Na tym radosnym i mieniącym się dworze, gdzie wszyscy zdawalisię żyć chwilą obecną, ją zmuszano do umartwiania się. Choć była młoda ipiękna, nie mogła kochać.. i to właśnie w chwili, kiedy tak bardzopotrzebowała miłości, w momencie kiedy pragnienie trzymającej ją przyżyciu zemsty nareszcie zostało ugaszone.
Odwróciła się gwałtownie, stanęła przed Sarą i krzyknęła ze złością:- A jeśli mam ochotę żyć? Jeśli mam ochotę kochać, a nie byćpogrzebaną za życia?! Nie chcę być przedmiotem czci. Mam ciało, któredrży, serce, które bije, krew, która płynie. Chcę istnieć!
Czarne oczy Sary wytrzymały bez słowa spojrzenie Katarzyny, alitość, którą młoda kobieta w nich dostrzegła, jeszcze bardziej spotęgowałajej złość. Krzyknęła:- No i co mi na to powiesz?
- Nic - odpowiedziała głucho Sara. - Nikt ci w tym nie przeszkodzi...
nawet ja.
- Tak właśnie myślę. Dobranoc. Chcę zostać sama, bo to jedyne, comi wolno.
Po raz pierwszy od bardzo dawna Sara nie spała tej nocy w komnacieKatarzyny, lecz w sąsiadującej z nią ubieralni.
* * *
W następnych dniach Piotr de Breze nie opuszczał Katarzyny. Nosiłjej mszalnik, kiedy szła do kaplicy, siadał obok niej przy stole, towarzyszyłna spacerze, a wieczorami prowadzili długie rozmowy w zaciszu wnękiokiennej, podczas gdy królewscy muzykanci grali, a inni tańczyli. Na ichwidok wszyscy zaczynali się uśmiechać. Nawet królowa Mariapowiedziała, kiedy razem tkały dywany:- Piotr de Breze to czarujący młodzieniec, nieprawdaż, moja droga?
- Czarujący... wasza wysokość ma rację.
- A poza tym, to człowiek wartościowy. Sądzę, że zajdzie daleko i ta,która wybierze go za małżonka, dokona dobrego wyboru.
Katarzyna zaczerwieniła się i opuściła głowę, ale skrępowanie nietrwało długo. Wokół niej wszyscy spiskowali. Rzeczy i ludzie zdawali siępopychać ją w stronę Piotra, ułatwiać im spotkania. Jedynie Kadet Bernardmógłby im w tym przeszkadzać, ale ten, jakby za zrządzeniem jakichśczarów, zniknął. Udał się do Montresor, do Jana de Bueila. Co do Sary,zachowywała wobec Katarzyny postawę pełną rezerwy i odzywała siętylko wtedy, kiedy było to konieczne. Nie było już niekończącej siępaplaniny w czasie porannej toalety, nie było przestróg ani rad. Twarz Sarynie wyrażała niczego. Wydawała się obojętna, lecz czasem rankamiKatarzyna odkrywała na jej twarzy ślady łez, które przez chwilę budziływyrzuty w jej sercu. Jednak nie trwało to długo. Wystarczyło, że pojawiłsię Piotr, a młoda kobieta, odpychając wszystko, co mogłoby przyćmić tonowe upojenie, lgnęła łapczywie w stronę tego źródła młodości i beztroski.
Nocą, w ciszy komnaty, zdawała sobie sprawę, że coraz trudniej jest się jejbronić przed zalotami Piotra, przed słowami miłości, przed pieszczotąwarg na jej rękach, przed rzucanymi spojrzeniami domagającymi się czegoś więcej; było to jak łagodne, trawiaste zbocze, trochę śliskie, lecz takukwiecone, że przyjemnie było po nim schodzić. Dla zbolałego sercaKatarzyny ta letnia miłość miała świeżość róży.
Któregoś wieczoru, kiedy przechadzali się obydwoje po sadzie,spokój nocy, głęboki cień gałęzi pokrytych kwiatami i owocami, słowamiłości szeptane przez Piotra pchnęły Katarzynę w jego ramiona. Oparłagłowę na piersi młodzieńca, pozwoliła mu się objąć...
Przytulił ją do siebie łagodnie i stali tak przez chwilę, nie śmiąc sięporuszyć, wsłuchując się w bicie swych serc. Katarzyna nareszcie poczułasię bezpieczna. Kochał ją, należał całkowicie do niej. Wystarczyło jednosłowo, a należałby do niej na całe życie. A on czekał tylko na to właśniesłowo.
Podniosła głowę, aby popatrzeć poprzez gałęzie na rozgwieżdżoneniebo, lecz w tej właśnie chwili wargi młodzieńca przywarły do jej warg,najpierw łagodnie, a potem chciwie. Czuła, że Piotr drży, i przywarłasilniej do jego okrytych jedwabiem ramion. Ten pocałunek był jeszcze nieśmiały. Katarzyna czuła, że Piotr powstrzymuje się, aby nie zgnieść jej wramionach, nie pociągnąć na miękką trawę. Usłyszała błagalne pytanie:- Katarzyno, Katarzyno, kiedy będziesz moja? Widzisz przecież, żenie mogę żyć bez ciebie.
- Bądź cierpliwy, przyjacielu.. Musisz dać mi jeszcze trochę czasu.
- Dlaczego? Będziesz moja, czuję to, jestem tego pewien! Przedchwilą, kiedy cię całowałem, drżałaś. Katarzyno, obydwoje jesteśmymłodzi, namiętni.. dlaczego mamy czekać, marnować piękne godziny,które ofiarowuje nam czas? Wkrótce będę musiał odjechać. Wielu z moichtowarzyszy powróciło już do walki, pozostałem właściwie tylko ja, aAnglicy nadal zajmują lepsze pozycje w Maine i Normandii. Wyjdź zamnie, Katarzyno.
Potrząsnęła głową.
- Nie, Piotrze. . jeszcze nie! Jest zbyt wcześnie. .
- Więc przynajmniej bądź moja, a ja obiecuję czekać na ciebie. Gdyzostaniesz moją żoną, będę ciągle cię adorował. Katarzyno, bądź moja,zanim odjadę. Od pierwszego spotkania twój obraz nie daje mi spokoju zakażdym razem, kiedy tylko zamknę oczy.
Katarzyna poczuła, że się czerwieni. Ona również pamiętałaniespodziewane wtargnięcie Piotra do komnaty podczas jej kąpieli.
Widział ją już bez odzienia i, co ciekawe, dzięki temu wydawał jej się kimśbliskim, jakby znała go już od dawna.
Wsparła się miękko na jego piersi. Jedną ręką przytulał ją do siebie,a drugą rozwiązywał powoli srebrne wstążki kryzy, poszerzając w tensposób skromne wycięcie sukni i szukając ciepła jej ciała. Pozwalała muna to bierna i szczęśliwa, czujna jedynie na ogarniający ją, wypływający ztajemnych głębi jej ciała, niepokój.
Zdecydowanym ruchem zdjął jej kryzę i odsłonił ramiona.
Wydekoltowana sukienka odsłoniła piersi, które zaczął delikatnie pieścić,chcąc obudzić rozkosz w tym od dawna pożądanym ciele. Osunęli siępowoli na trawę. Wszystkie zapachy lata sprzymierzały się przeciwwstydowi Katarzyny, która spoczęła na miękkiej trawie z zamkniętymioczami, drżąca od pocałunków Piotra. Próbował rozwiązać szeroki pas usukni, lecz niecierpliwym, niezręcznym dłoniom to się nie udawało.
Zaczęła się śmiać i uniosła się nieco, aby mu pomóc. Nagle śmiech zamarłjednak na jej ustach, zmienił się w okrzyk przerażenia. Obok nich stałmężczyzna z obnażonym mieczem w dłoni. Rozpoznała krótką brodęBernarda d'Armagnaca!