Musiała pójść za przeznaczeniem i teraz spieszno jej było do swoich.
* * *
Następnego ranka Katarzyna pożegnała się z królem, uprzednio ztrudem uzyskawszy od królowej Marii zgodę na wyjazd, gdyż ta nie mogłazrozumieć jej pośpiechu.
- Dopiero co przyjechałaś, moja droga. Czy już się nami znudziłaś?
- Nie, pani... ale tęsknię za synem i jestem potrzebna w Montsalvy.
- Więc jedź, lecz wróć z dzieckiem najszybciej, jak będzie tomożliwe. Znajdziesz miejsce wśród moich dam dworu, a delfin jużwkrótce będzie potrzebował paziów.
Karol VII powiedział młodej kobiecie mniej więcej to samo i dodał:- Tak pięknych kobiet nie spotyka się często, a ty, pani, już chcesznas opuścić? Cóż jest takiego w Owernii, że tak pragniesz się tam udać?
- To wspaniała kraina, panie, i na pewno byś ją pokochał. Czeka tamna mnie syn. I ruiny...
Zmarszczka pojawiła się na czole króla, ale zaraz znikła poduśmiechem.
- A ty, pani, czujesz się na siłach, aby wziąć się za odbudowę?
Wspaniale, pani Katarzyno! Lubię, kiedy kobieta łączy w sobiezdecydowanie, energię i tyle urody. Ale czy znajdzie się tam miejsce dlamego przyjaciela, Piotra de Brezego? Czy pojedzie z tobą, pani? Bardzo gotutaj potrzebuję...
Katarzyna zesztywniała i opuściła oczy, próbując opanowaćzmieszanie. Nie była jeszcze całkowicie wyleczona z marzeń. Imię Piotrawywoływało bolesne wspomnienia.
- On nie pojedzie ze mną, panie. Pan de Breze jest moim dobrymprzyjacielem, prawdziwym rycerzem. Ale ma swoje życie, tak jak ja mamswoje. Wzywa go pole walki, a ja muszę zająć się domem.
Karolowi nie było brak ogłady. Z lekkiego drżenia głosu młodejkobiety wywnioskował, że coś się wydarzyło i więcej nie nalegał.
- Czas jest pomocny w wielu sprawach, piękna pani... przez momentmyślałem, że będziemy mieć wkrótce zaręczyny, ale, jak widać, myliłemsię. Czy pozwolisz jednak, pani Katarzyno, aby król dał ci radę? Niechciałbym, abyś w przyszłości czegoś żałowała. To byłoby niesprawiedliwe.
Wzruszona królewską troskliwością bardziej, niż chciała przyznać,Katarzyna uklękła, aby pocałować dłoń Karola. Uśmiechnęła się dzielnie.
- Nie będę niczego żałowała. Ale jestem waszej wysokościwdzięczna za dobroć. Nigdy jej nie zapomnę.
Uśmiechnął się do niej z nieśmiałością, jaką zawsze odczuwał wobecności pięknych kobiet.
- Być może wkrótce udam się do Owernii - powiedział w zadumie. Więc jedź teraz, księżno de Montsalvy. Jedź spełnić swoje zadanie. Wiedztylko, że król ma nadzieję zobaczyć cię w niedalekiej przyszłości... I żezabierasz ze sobą jego szacunek.
Odszedł, pozostawiając pośrodku wielkiej sali klęczącą Katarzynę.
Słyszała jego cichnące kroki i wstała powoli. Była trochę mniej smutna.
Przepełniała ją duma. Karol rozmawiał z nią nie jak z kobietą, lecz jak zjednym z kapitanów, tak jak z pewnością rozmawiałby z Arnoldem.
Musiała jeszcze pożegnać się z królową Jolantą. Udała się do niejnatychmiast, mając zamiar po raz trzeci podać to samo wytłumaczenie, alenie było to potrzebne. Królowa Czterech Królestw uściskała ją tylko.
- Dobrze robisz - powiedziała. - Tego się po tobie spodziewałam.
Młody Breze nie byłby dla ciebie odpowiedni. . właśnie dlatego, że jestmłody.
- Jeśli tak uważasz, królowo, czemu mi o tym nie powiedziałaś?
- Bo przecież chodzi o twoje życie. Nikt nie ma prawa kierowaćlosem innych. Nawet... co ja mówię... przede wszystkim stara królowa.
Wracaj do Owernii. Nie brak tam pracy. Potrzebujemy w naszychprowincjach ludzi takich jak Montsalvy. Ludzie waszego pokroju, mojadroga, są tacy jak góry w tej krainie: nie można ich zniszczyć! Ale niechciałabym cię stracić całkowicie.
Ruchem dłoni Jolanta wezwała do siebie Annę de Bueil, która jakzwykle haftowała coś przy kominku.
- Podaj mi szkatułkę z kości słoniowej - poleciła królowa.
Kiedy dwórka ją przyniosła, królowa zanurzyła w niej długie,szczupłe palce i wyciągnęła wspaniały pierścień ze szmaragdem i zwygrawerowanym herbem, który podała zaskoczonej Katarzynie.
- Dawno temu emir Saladin dał ten szmaragd jednemu z moichprzodków, który wybawił go od śmierci. Weź go, Katarzyno, na pamiątkę,na znak mojej przyjaźni i wdzięczności dla ciebie. Dzięki tobie możemy wkońcu sprawować władzę, król i ja.
Katarzyna zacisnęła drżącą dłoń na wspaniałym klejnocie. Następnieuklękła, aby ucałować dłoń swej pani.
- Pani... Taki wspaniały prezent! Nie wiem, co powiedzieć...
- Nie mów nic. Jesteś taka jak ja: wzruszenie nie pozwala ci znaleźćodpowiednich słów i tak jest bardzo dobrze. Ten pierścień przyniesie ciszczęście i może będzie ci pomocny. Wszyscy moi poddani we Francji, wHiszpanii, a także na Sycylii, Cyprze i w Jeruzalem na widok tego klejnotuokażą ci pomoc. Daję ci go jako list żelazny, gdyż czuję, że możesz gopotrzebować. Zależy mi, aby cię kiedyś znów zobaczyć i to w dobrymzdrowiu.
Audiencja była skończona. Katarzyna ukłoniła się po raz ostatni. Żegnaj, pani...
- Nie, Katarzyno - uśmiechnęła się królowa. - Nie żegnaj, lecz dowidzenia. Niech cię Bóg prowadzi!
Jeśli Katarzyna sądziła, że to już koniec pożegnań, była w błędzie.
Gdy wyszła na dziedziniec, aby udać się do kancelarii po dokumentrehabilitacyjny, wpadła prosto na Bernarda d'Armagnaca, który chodził podziedzińcu tam i z powrotem, jakby na kogoś czekał. Nie widziała go odczasu wydarzeń w sadzie i spotkanie nie sprawiło jej najmniejszejprzyjemności. Chciała przejść, udając, że go nie dostrzega, ale rzucił się wjej stronę.
- Czekałem na ciebie, pani. W zamku mówi się tylko o twoimwyjeździe. Kiedy dowiedziałem się, że jesteś u królowej Jolanty,postanowiłem na ciebie zaczekać. Ani ty, ani ona nie należycie do kobietprzedłużających pożegnania.
- Masz rację. Żegnaj książę! - powiedziała chłodno Katarzyna.
Skruszony uśmiech zmarszczył inteligentną twarz gaskońskiegoszlachcica.
- Ach! Widzę, że jesteś bardzo na mnie obrażona! Pewnie maszrację. Przychodzę prosić cię o wybaczenie, Katarzyno. Tamtej nocy byłemwściekły. Mogłem was zabić.
- Ale tego nie zrobiłeś, panie. Wierz mi, jestem ci bardzo wdzięczna.
Sądziła, że jej godna postawa zawstydzi Kadeta Bernarda. Ku jejwielkiemu zaskoczeniu nic takiego nie nastąpiło. Gaskończyk wybuchnąłśmiechem.
- Katarzyno, przestań się dąsać. Wierz mi, to do ciebie nie pasuje!
- Pasuje czy nie, niczego innego nie mam w zanadrzu. Sądzisz,panie, że po tym wszystkim rzucę ci się na szyję?
- Powinnaś, pani. Uratowałem cię przecież od strasznego głupstwa.
Gdybyś uległa zalotom tego bawidamka, żałowałabyś teraz z całego serca.
- Co możesz wiedzieć na ten temat?
- Przestań, pani. Breze nie umarł od ciosu mego miecza. Gdyby ci nanim naprawdę zależało, poszłabyś do jego komnaty jeszcze tej samej nocy,a nie uczyniłaś tego.
- Poszłam następnego dnia.
- Ale wyszłaś stamtąd z zaczerwienionymi oczami i z miną kogoś,kto podjął ważną decyzję. Widzisz, pani, że jestem dobrze poinformowany.
- Coś mi mówi, że twoi szpiedzy nie powiedzieli ci wszystkiego.
- Tak, Katarzyno! Przypomniałaś sobie o małżonku. Gdyby tak niebyło, dlaczego opuszczałabyś zamek? Dlaczego Breze przejechał przedgodziną przez zwodzony most na czele swojego oddziału? Pojechał napomoc panu de Lore, którego Anglicy zaatakowali w twierdzy SaintCeneri.
- Ach! - szepnęła cicho młoda kobieta. - Więc on wyjechał?