Выбрать главу

- Tak. Wyjechał. Bo go odepchnęłaś! Nie zawiodłem się na tobie,Katarzyno. Jesteś tą, którą wybrał wielki Montsalvy. Chcesz, żebyśmyzawarli pokój? Mam wielką chęć ponownie zostać twoim przyjacielem.

Jego żal i skrucha były autentyczne, a Katarzyna nie umiała długo sięgniewać na kogoś, kto potrafił przyznać się do błędów. Uśmiechnęła się iwyciągnęła ręce do młodzieńca. - Ja również się myliłam. Zapomnijmy o wszystkim, Bernardzie...

Przyjedź do Montsalvy, kiedy będziesz w Lectoure. Jesteś tam zawsze milewidziany. Powierzę ci Michała, kiedy przyjdzie czas, aby został paziem.

Wierzę, że potrafisz uczynić go takim, jakim chciałby go widzieć Arnold.

A teraz pożegnajmy się.

- Możesz na mnie liczyć! Do widzenia, piękna Katarzyno.

Zanim zdała sobie sprawę, wziął ją za ramiona i ucałował w policzki.

- Powiem panom Xaintrailles'owi i La Hire'owi, jakim jesteśdzielnym kapitanem. Chciałem dać ci na drogę eskortę, ale zdaje się, żekról już o to zadbał.

- Na szczęście tak. Wolę kogoś bardziej spokojnego od tychpiekielnych Gaskończyków. Aby utrzymać ich w ryzach, potrzeba silnejręki, a ja nie jestem Arnoldem de Montsalvym!

Kadet Bernard, który już się oddalał, zatrzymał się, odwrócił nachwilę, popatrzył na Katarzynę i rzekł poważnie:- Sądzę, że jesteś.

* * *

Kiedy następnego ranka Katarzyna przejeżdżała koło wieżyZegarowej, dachy Chinon i spokojne wody rzeki Vienne rozświetlałajutrzenka. Wszystkie dzwony miasta biły na Anioł Pański, a unoszący sięw powietrzu dźwięk dotarł aż do małej grupki ludzi wyjeżdżających zzamku. Eskorta, którą król dał do dyspozycji Katarzynie, składała się zBretończyków. Na ich czele stał Tristan Eremita, który poprzedniegowieczoru poinformował Katarzynę, że będzie jej towarzyszył aż doMontsalvy, a następnie dołączy do konetabla Richemonta w Parthenay.

Bardzo się z tego ucieszyła. Król nie mógł lepiej wybrać. Ten cichyFlamandczyk bardzo się nadawał do takiego zadania. Cechowały gozimna krew, przebiegłość, spokojna odwaga i umiejętność dowodzenia.

Powiedziała mu to.

- Zajdziesz daleko, przyjacielu Tristanie. Masz wszelkie dane, abystać się kimś ważnym.

Zaczął się śmiać.

- Nie dalej jak wczoraj... powiedziano mi to samo. Czy wiesz, paniKatarzyno, że nasz dziesięcioletni delfin zainteresował się moją osobą?

Obiecał mi, że się mną zajmie, kiedy zostanie królem. To chyba naszewyczyny przeciw panu de La Tremoille'owi zrobiły na nim wrażenie.

Oczywiście nie przywiązuję zbyt dużej wagi do tego rodzaju obietnic.

Książęta, zwłaszcza młodzi, nie mają dobrej pamięci.

Katarzyna potrząsnęła głową. Przypomniała sobie badawcze, ostre iz trudem dające się wytrzymać spojrzenie delfina Ludwika. Spojrzenie,które nie potrafi zapomnieć.

- Sądzę, że będzie o tym pamiętał - powiedziała krótko.

Tristan potrząsnął tylko głową z powątpiewaniem. Jechał terazspokojnie obok niej, trochę ociężały, jak człowiek znający długie imonotonne jazdy, umiejący spać w siodle. Z kapturem naciągniętym naoczy, aby ochronić je przed promieniami wschodzącego słońca, poddawałsię miarowemu marszowi konia.

Katarzyna nałożyła chłopięcy strój, który miała na sobie,opuszczając Angers. Lubiła wkładać męskie odzienie, w którym czuła sięswobodniej. Z nogami wygodnie ułożonymi w strzemionach, spoglądała namiasto, jakby widziała je po raz pierwszy. Odniosła w nim zwycięstwo,którego pragnęła, i jeszcze inne, nieoczekiwane - nad samą sobą. Chinonstało się jej bardzo drogie w momencie, kiedy je opuszczała.

Poczciwi ludzie zaczynali dzień. Ze wszystkich stron słychać byłotrzask odmykanych okiennic, otwierano sklepiki i stragany. Wczorajszasilna ulewa obmyła drobny bruk. Kiedy przybyli do wielkiegoskrzyżowania, Katarzyna dostrzegła w pobliżu studni kilkunastoletniądziewczynkę, która, siedząc na cembrowinie, wiązała bukiety róż. Te różebyły takie świeże... i przypominały Katarzynie inny bukiet, którywrzucono jej któregoś wieczoru przez okno w oberży imć Baranka.

Zatrzymała konia tuż obok kwiaciarki.

- Twoje róże są piękne. Sprzedaj mi jeden bukiet. Dziewczynkapodała jej najpiękniejszy.

- Należy się pięć centymów, szlachetny panie - powiedziała,kłaniając się z uśmiechem, ale zaraz poczerwieniała jak wiśnia, biorączłotą monetę, którą dostała w zamian za kwiaty, i wykrzyknęła radośnie: Och! Dziękuję, szlachetny panie!

Katarzyna ruszyła w dalszą drogę, kierując się w stronę mostufortecznego na rzece Vienne. Zanurzyła twarz w kwiatach i z zamkniętymioczami wdychała cudowny zapach. Tristan zaczął się śmiać.

- Długo już nie zobaczymy takich róż. W tej biednej Owernii nierosną wcale. Ich dom jest tutaj, w Turenii.

- Dlatego je kupiłam. Będą przywoływać tę słodką krainę nad Loarą ijeszcze inne wspomnienia... wspomnienia, które może odejdą, kiedy tekwiaty zwiędną.

Zbrojny oddział przekroczył most, pozdrawiany przez żołnierzy zestraży, którzy rozpoznali ludzi konetabla. Po drugiej stronie rzeki konieruszyły galopem. Katarzyna i jej eskorta zniknęli w tumanie kurzu.

Część trzecia

Droga świętego Jakuba

Rozdział czternasty

Ludzie z Montsalvy

Było już dobrze po dziesiątej wieczór i dawno zapadł zmrok, kiedyKatarzyna i Tristan Eremita wraz z eskortą zaczęli zbliżać się doMontsalvy, kresu wyczerpującej podróży. Słońce osuszyło drogi z błota,zamieniając je w kurz. Na szczęście dobra pogoda pozwalała na spanie podgołym niebem i długą jazdę. Wzięli dużo żywności na drogę, więc wzajazdach zatrzymywali się rzadko. W większości zresztą nie można byłonic dostać.

W miarę jak się zbliżali do celu, niecierpliwość Katarzyny zdawałasię rosnąć, a dobry humor całkiem ją opuścił. Niewiele mówiła igodzinami jechała z oczami utkwionymi gdzieś przed siebie, jakby gnał jągorączkowy pośpiech. Tristan obserwował ją z boku, nie ośmieliwszy sięzadawać pytań. Pędziła najszybciej, jak to było możliwe, wzdychając zezłością, kiedy trzeba było się zatrzymać. Ale konie potrzebowaływypoczynku.

Kiedy jednak przejechali przez Aurillac, Katarzyna kazała zwolnić,jakby obawiając się zbliżyć do tych gór, wśród których nadal biło serceArnolda. A kiedy oczom ich ukazały się, niczym ciemna korona, mury iwieże Montsalvy, zatrzymała konia i stała przez chwilę nieruchomo, ześciśniętym sercem, spoglądając na pejzaż, z którym nie miała czasu sięoswoić.

Zaniepokojony Tristan podjechał do niej.

- Co się z tobą dzieje, pani Katarzyno?

- Nie wiem... przyjacielu Tristanie, nagle poczułam strach!

- Strach przed czym?

- Nie wiem - powtórzyła. - Jakby jakieś... przeczucie.

Nigdy jeszcze nie czuła czegoś podobnego: dławiącego lęku przedtym, co czekało ją za tymi niemymi murami. Próbowała sobiewytłumaczyć, że nic się nie dzieje. Przecież tam był Michał, Sara, Walter.

Jednak nawet obraz synka nie odsunął tego uczucia. Zwróciła wzrok wstronę Tristana.

- Jedźmy - powiedziała w końcu. - Ludzie są zmęczeni.

- Ty również, pani - rzekł Flamandczyk. - W drogę!

O tej porze bramy były już zamknięte, więc Tristan wyciągnął zzapasa róg i zatrąbił trzy razy. Po chwili zza blanki wychylił się człowiek zlatarnią.

- Kto tam?

- Otwieraj - krzyknął Tristan. - Szlachetna pani Katarzyna deMontsalvy wraca do dworu. Otwieraj!

Strażnik wydał nieartykułowany dźwięk. Światło znikło, a w chwilępóźniej ciężka brama otworzyła się ze zgrzytem. Człowiek pojawił sięponownie i podszedł do koni, podnosząc latarnię.