- To rzeczywiście nasza pani - powiedział uradowany. - Niech Bógcię błogosławi, bo przybywasz w porę. Posłałem po zarządcę, abyprzywitał cię godnie.
Rzeczywiście, jedyną, wąską, uliczką grodu biegła kołysząca siępostać. Uradowana Katarzyna poznała starego Saturnina. Biegł tak szybko,jak pozwalały mu stare nogi i wykrzykiwał:- Pani Katarzyna! Powróciła pani Katarzyna! Powróciła nasza pani.
Dzięki ci Wszechmogący!
Był bardzo zdyszany. Wzruszona i lekko rozbawiona Katarzynachciała zeskoczyć z konia, aby go powitać, lecz on rzucił się w jej stronę.
- Zostań w siodle, pani. Stary Saturnin chce cię poprowadzić doopactwa, jak niegdyś prowadził cię do swego folwarku.
- Jestem taka szczęśliwa, że cię widzę, Saturninie, i że jestem wMontsalvy.
- Zobacz, szlachetna pani, jak wszyscy cieszą się z twego powrotu.
Rzeczywiście, jakby za sprawą czarów, wszędzie otwierały się okna idrzwi, a z nich wychylały się postacie dzierżące w rękach łuczywa. Wjednej chwili uliczka rozświetliła się, a zgodny chór radosnych głosów jąłwykrzykiwać:- Wróciła nasza pani!
- Zazdroszczę ci - szepnął Tristan. - Takie powitanie musi cię bardzoradować.
- To prawda. Nie spodziewałam się tego, przyjacielu Tristanie.
Jestem taka szczęśliwa... Taka szczęśliwa!
Miała w oczach łzy. Sztywny z dumy Saturnin ujął konia za uzdę iprowadził powoli ulicą. Katarzyna przejechała wzdłuż dwóch szpalerówludzi; płonące łuczywa rozświetlały ich radosne twarze. Widać byłojedynie błyszczące oczy i otwarte usta, z których wydobywały się okrzykiradości.
- Czegóż się więc obawiasz, pani? - szepnął Tristan. - Wszyscy ciętutaj uwielbiają.
- Chyba tak. Nadal nie wiem, czego się bałam. To jest cudowne! Tojest...
Słowa zamarły na jej ustach. Zbliżyli się do otwartej bramy opactwa.
Katarzyna zobaczyła na progu olbrzymią postać Waltera. Spodziewała się,że też podbiegnie do niej, jak to zrobił Saturnin. Ale olbrzym ani drgnął.
Co więcej, skrzyżował ramiona, jakby broniąc przejścia. Jego twarz byłajak z granitu. Nie malował się na niej ani cień uśmiechu. Katarzynazadrżała, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z lodowatym spojrzeniem jegooczu.
Zsiadła z konia przy pomocy Saturnina i podeszła do Normandczyka.
Patrzył na nią, nie czyniąc najmniejszego ruchu, nie robiąc w jej stronęnajmniejszego kroku. Próbowała się uśmiechnąć.
- Walterze! - krzyknęła. - Cieszę się, że cię widzę! Ale żadne słowopowitania nie wydobyło się z zaciśniętych ust. Zapytał sucho:- Czy przybywasz pani sama?
- Jak to? - spytała ze zdziwieniem.
- Pytam, czy jesteś, pani, sama? - powtórzył niewzruszenieNormandczyk. - Nie ma z tobą tego bawidamka, którego zamierzaszpoślubić? Z pewnością pozostał w tyle, abyś mogła wjechać do grodu.
Katarzyna poczerwieniała gwałtownie, trochę z upokorzenia, atrochę ze złości. Bezczelność Waltera nieco ją zmieszała. Ośmielał sięatakować ją gwałtownie przed wszystkimi. Nie chciała stracić twarzy,musiała więc działać. Podeszła zdecydowanym krokiem w stronę bramy.
- Z drogi! - powiedziała chłodno. - Kto ci pozwolił zadawać mipytania?
Walter ani drgnął. Jego olbrzymia sylwetka nadal zagradzałaprzejście. Tristan zmarszczył brwi, podniósł rękę do miecza. AleKatarzyna powstrzymała go szybkim gestem.
- Zostaw, przyjacielu Tristanie. To moja sprawa. No, no - rozkazałatwardo - daj mi przejść! Czy to tak wita się panią powracającą do domu?
- To nie jest twój dom, to dom opata. A ty, Katarzyno, czy jesteśjeszcze tego godna, aby być tutaj panią?
- Cóż za zarozumiałość! - wykrzyknęła wyprowadzona z równowagi.
- Czy to przed tobą mam się tłumaczyć? Chcę zobaczyć moją teściową.
Walter odsunął się z niechęcią. Katarzyna przeszła sztywno obokniego i weszła na dziedziniec opactwa. Wtedy on rzucił chłodno:- Śpiesz się, pani! Ona już długo nie pożyje.
Katarzyna zatrzymała się gwałtownie. Przez chwilę stałanieruchomo, a następnie odwróciła w stronę Normandczyka wystraszonespojrzenie.
- Jak to? - wyjąkała. - Co powiedziałeś?
- Że umiera. Ale chyba nie przeszkadza ci to specjalnie. Znikniejeszcze jedna kłopotliwa więź.
- Nie wiem, kim jesteś, przyjacielu - rzucił z wściekłością Tristan ale twoje zachowanie jest dość szczególne. Czemu zachowujesz się takniegrzecznie wobec swojej pani?
- A ty kim jesteś, panie? - zapytał pogardliwie Walter.
- Tristan Eremita, koniuszy Jego Wysokości konetabla, zobowiązanyprzez króla do przywiezienia księżnej de Montsalvy do domu i doprzypilnowania, aby nie spotkało jej nic złego. Czy jesteś zadowolony?
Walter potwierdził ruchem głowy. Wyrwał pochodnię płonącą podsklepieniem i poprowadził podróżnych w stronę domu gościnnegoopactwa. Po ruchu, jaki panował w wiosce, cisza w klasztorze byłazaskakująca. Mnisi spali już w celach, opata nie było widać. Paliło siętylko kilka świeczek. Na progu nie było nikogo i Katarzyna schwyciłaWaltera za ramię.
- Co z Sarą? Czy ona tutaj jest? Popatrzył na nią zdumiony.
- Dlaczego miałaby tutaj być? Nigdy cię nie opuszczała...
- A jednak mnie opuściła - powiedziała Katarzyna ponuro. Zamierzała wrócić do Montsalvy. Nie wiem nic ponad to, że nie spotkałamjej na drodze.
Walter nie odpowiedział od razu. Jego szare oczy spojrzały na niąpytająco. Wzruszył ramionami i wyszeptał z gorzką ironią:- Więc ona również, pani Katarzyno! Jak mogłaś uczynić tyle zła?
Zrozpaczona, prawie wykrzyknęła:- Jakiego zła? Cóż takiego uczyniłam, aby zasłużyć na wasząniechęć? O co mnie oskarżacie?
- O to, że przysłałaś tutaj tego człowieka! - powiedział twardoWalter. - Mogłaś zostać jego, jeśli miałaś taką ochotę, ale nie musiałaśprzysyłać go tutaj, aby paradował i głosił wszem i wobec wielką miłość dociebie! Jak sądzisz, dlaczego umiera pani de Montsalvy... ta prawdziwa? Zpowodu zwierzeń twojego kochanka, pani!
- Nie jest moim kochankiem! - zaprotestowała gwałtownieKatarzyna.
- Twojego przyszłego małżonka, pani, jeśli tak brzmi lepiej.
Katarzyna chwyciła oburącz ciężką rękę Normandczyka. Odczulaolbrzymią chęć, aby się usprawiedliwić. Nie mogła już dłużej znosićciężaru tych oskarżeń.
- Posłuchaj mnie, Walterze. Czy uwierzysz mi, jeśli ci obiecam, żenie zostanie moim mężem, a może nawet nigdy więcej go nie zobaczę?
Olbrzym nie odpowiedział od razu, wydawał się szukać odpowiedziw oczach Katarzyny. Ale powoli jego twarz zaczęła łagodnieć.
Spontanicznie ujął dłonie młodej kobiety.
- Tak - powiedział ciepło - uwierzę ci, pani. I jakże będę szczęśliwy!
Chodź teraz szybko powiedzieć jej, że nigdy nie myślałaś, aby zastąpićkimś innym pana Arnolda. Bardzo z tego powodu cierpiała!
Tristan Eremita spoglądał na nich z szeroko otwartymi oczami.
Najwyraźniej nic z tego nie rozumiał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego takawielka pani usprawiedliwia się przed takim grubianinem. Spostrzegła to,uśmiechnęła się i rzekła krótko:- Nie możesz tego zrozumieć, przyjacielu Tristanie. Wszystko ciwytłumaczę.
Skłonił się, nie odpowiadając i odgadując, że jest zbyteczny.
Poprosił, aby zaprowadzono go tam, gdzie on i jego ludzie będą mogliodpocząć. Walter wskazał na grubego, zaspanego i ziewającego mnicha.
- To jest brat Euzebiusz, odźwierny, który zajmie się wami.
Zaprowadzi konie do stajni, ludzie położą się na słomie w stodole, a ty,panie, dostaniesz komnatę.