Najgorsza była chwila rozstania z Michałem. Powstrzymując łzy,Katarzyna ucałowała synka. Miała wrażenie, że nie zdobędzie się nawypuszczenie go z ramion. Sara musiała się wtrącić i odprowadzić dzieckodo Donaty. Michał, widząc wzruszenie matki, zaczął płakać, nie wiedzącdlaczego.
- Kiedy go znowu zobaczę? - szepnęła Katarzyna, która naglepoczuła się nieszczęśliwa.
Niewiele brakowało, aby zrezygnowała z tej szalonej wyprawy.
- Wrócisz, kiedy tylko zechcesz - powiedziała spokojnie Sara. - Niktci w tym nie przeszkodzi, jeśli nie uda ci się osiągnąć celu. I proszę cię,Katarzyno, nie kuś Pana Boga!
Nie rób nic ponad swoje siły. Są chwile, kiedy trzeba pogodzić się zlosem, nawet jeśli jest okrutny. Pomyśl o tym, że ja nie zastąpię Michałowimatki.. Jeśli przeszkody okażą się zbyt wielkie, wracaj, błagam cię... I namiłość boską. .
- Na miłość boską - ucięła Katarzyna, uśmiechając się przez łzy - niemów nic więcej. W przeciwnym razie za pięć minut zabraknie mi odwagi.
Kiedy jednak bramy opactwa otworzyły się, Katarzynę ogarnęłowspaniałe uczucie wolności, pewien rodzaj upojenia. Nie obawiała się jużtego, co ją czekało. Musiała wyjść zwycięsko ze wszystkich zasadzek.
Czuła się silniejsza, młodsza i waleczniej sza niż kiedykolwiek...
W małym skórzanym mieszku umieszczonym na piersi wiozłaczarny diament. Stracił w jej oczach całą wartość, z wyjątkiem jednej: byłkluczem do świata. Ofiarowanie go Madonnie z Puy znaczyło otwarciedrogi, która, być może, zawiedzie ją do małżonka.
Kiedy zostawili za sobą mury Montsalvy, Katarzyna poprawiłazsuwający się z ramion ciężki płaszcz, a następnie uniosła głowę, niezwracając już uwagi na bicie dzwonów w oddali.
Z oczami utkwionymi przed siebie ruszyła w drogę bez słabości i łez.
Rozdział siedemnasty
Ostatnia więź
Miasto Puy-en-Velay wyglądało jak olbrzymia wielobarwna rzekawypływająca z ogromnego romańskiego kościoła zwieńczonego kopułamii wieżami. Katarzyna i Euzebiusz zatrzymali się na chwilę, aby podziwiaćten niecodzienny widok. Kobieta spoglądała pełna oczarowania na świętewzgórze, pradawną górę Anis, odcinającą się od olbrzymiej skały, a dalejna dziwaczny szczyt wulkaniczny świętego Michała z Aiguilhe, sterczącyw stronę nieba jak palec, z małą kapliczką na szczycie. Wszystko w tymdziwnym mieście zdawało się służyć Panu. Wszystko od niego pochodziłoi zwracało się ku niemu...
W miarę jak posuwali się w głąb miasta, uderzył ich jego odświętnywygląd i ruch na ulicach. Wszędzie powiewały flagi i królewskie proporce,a z okien spływały dywany i sztuki jedwabiu.
Katarzyna ze zdumieniem spostrzegła królewskich Szkotów.
- Miasto świętuje - oświadczył brat Euzebiusz, który nie wypowiadałw ciągu dnia więcej niż dziesięć słów. - Musimy się dowiedzieć dlaczego.
Katarzyna nie odpowiedziała.
Uznała, że nie ma takiej potrzeby, lecz przywołała chłopcabiegnącego z dzbankiem w ręku, najwyraźniej udającego się po wodę donajbliższej studni.
- Z jakiej okazji te proporce i wszyscy ci ludzie?
Chłopiec uniósł w górę twarz usianą piegami, w której błyszczaływesołe oczy, i uprzejmie zdjął z głowy zieloną czapeczkę.
- Nasz pan, król, przyjechał wczoraj do miasta wraz z królową icałym dworem, aby modlić się do Najświętszej Panienki i uczcić świętaWielkiej Nocy. Jeśli szukacie kwatery, będziecie mieli kłopot. Wszystkieoberże są przepełnione, gdyż mówi się, że pan konetabl ma tu dzisiajzjechać.
- Król i konetabl? - zdziwiła się Katarzyna. - Przecież są skłóceni.
- Właśnie w katedrze król przywróci go ponownie do łask. Dzisiajwieczorem zasiądą do wspólnej wieczerzy.
- Czy to tutaj gromadzą się pielgrzymi przed wyprawą doComposteli?
- Tak, szlachetna pani. W przytułku przykatedralnym jest ich pełno.
Musisz się spieszyć, jeśli chcesz do nich dołączyć.
Chłopiec wskazał Katarzynie drogę. Była prosta: trzeba było iśćdługą ulicą zaczynającą się przy wieży Panessac, przy której sięznajdowali, a która prowadziła aż do katedry Najświętszej Marii Panny.
Przed rozstaniem chłopiec dorzucił jeszcze:- Wszyscy pielgrzymi zaopatrują się u mistrza Croizata w pobliżuprzytułku. U niego można kupić mocne odzienie na długą podróż i...
- Dziękuję - przerwała mu Katarzyna, widząc, że oczy brataEuzebiusza, zwykle pozbawione wyrazu, spoczęły na niej z ciekawością. Idziemy poszukać jakiejś kwatery.
- Niech Bóg wam dopomoże! Ale chyba wam się to nie uda. Nawetpałac biskupa Wilhelma de Chalencona pęka w szwach. Tam ulokowanyjest cały dwór królewski.
Chłopiec oddalił się, biegnąc. Nie było czasu do stracenia.
Pielgrzymi wyruszali nazajutrz po uroczystej mszy, a ona chciała wyruszyćwraz z nimi. Ześlizgnęła się z muła i odwróciła w stronę brata Euzebiuszaspokojnie czekającego na jej decyzję.
- Weź muły, mój bracie, i idź do przytułku, aby dowiedzieć się, czyznajdziemy tam miejsce. Oto złoto na zapłatę. Ja chcę udać się od razu dokatedry, celu naszej pielgrzymki. Chciałabym jak najszybciej złożyćNajświętszej Panience w ofierze to, co przyniosłam, a nie wypada, abympojechała na mule do świętego miejsca. Dołączę do ciebie później.
Stateczny brat odźwierny z Montsalvy skinął głową na znak, żerozumie, i wziąwszy do ręki lejce obu mułów, spokojnie udał się w dalsządrogę.
Katarzyna szła powoli brukowaną ulicą, na której dały się zauważyćliczne szyldy: handlarze dewocjonaliami sąsiadowali z oberżami,paszteciarniami i wszelkiego rodzaju kramikami. Siedząc na progachdomów, kobiety zręcznymi palcami wprawiały w ruch klockikoronczarskie.
Podróżniczka przystanęła obok jednej z koronczarek, młodej i ładnej,która nie przerywając pracy, mile się do niej uśmiechnęła. Katarzyna niebyłaby kobietą, gdyby te cuda, które wyszły spod wprawnych palców, niezwróciły jej uwagi. Jednak idąca od strony katedry i śpiewająca nabożnepieśni procesja przypomniała Katarzynie o celu wędrówki. Udała się więcw dalszą drogę.
W miarę jak szła w górę, zapominała o całym świecie.
Po stopniach wielkich zniszczonych schodów, ginących w cieniuwysokich łuków romańskich, wchodzili na kolanach ludzie. Szuminwokacji otaczał Katarzynę niczym brzęczenie pszczół, lecz nie zwracałana to uwagi. Z podniesioną głową patrzyła na przybliżającą się, pokrytąpolichromią fasadę, na której widniały dziwne arabskie rysunki,przywołujące na myśl odległe kraje. Jeszcze nie chciała przyklęknąć.
Chciała przybyć do sławnego ołtarza, idąc, tak jak przybędzie do grobuapostoła. Wchłonął ją cień kruchty. Żebracy, prawdziwe i fałszywe kaleki,domagali się jałmużny jękliwymi głosami. Jeszcze inni gromadzili sięwokół starego kamienia z Fievres. Właśnie wykrzykiwali, że w WielkiPiątek jakiś sparaliżowany odzyskał władzę w nogach, ale Katarzyna niezwracała na nich najmniejszej uwagi.
Spoglądała na stopień znajdujący się na wysokości wielkiej, złoconejbramy do sanktuarium. Widziała na nim kilka słów po łacinie: Jeśli jesteś grzeszny, nie przestępuj tego progu, gdyż Królowa Niebios pragnie sług bez skazy. Czy naprawdę była bez grzechu, jeśli za cenę kłamstwa chciała odzyskać wolność? Przez chwilę stała nieruchomo, patrząc na napis, aserce ścisnęła jej nagła trwoga. Teraz jednak nie mogła się już zatrzymać.
Przekroczywszy próg, zanurzyła się w gęstym mroku kościoła. Stopnietworzyły rodzaj tunelu, w którego głębi aż do samego prezbiteriummigotały świece. Była to jakby świetlista jutrzenka po wyjściu z ciemnejnocy. Kamienną nawę wypełniał poważny, posępny i monotonny śpiew.