Выбрать главу

– Nie jestem godna zasiąść przy stole z waszą wielebnością... – tłumaczyła się.

– Jak ma się takie oczy jak twoje, moja droga, jest się godną zasiąść choćby i przy cesarskim stole! A po przebyciu tylu mil po naszych strasznych drogach musisz pani umierać z głodu – rzekł biskup z uśmiechem.

Katarzyna oddała mu uśmiech i w końcu z zadowoleniem przyjęła wyciągniętą dłoń, gdyż mogła odwrócić się od Tomasza, który działał jej na nerwy, od kiedy tylko pojawił się w komnacie. Nie, żeby był brzydki. Chłopiec ten mógł mieć jakieś piętnaście lat, a jego rysy były szlachetne i regularne. Jednak w matowej bladości twarzy i chudości długiego, odzianego na czarno korpusu było coś z wygłodniałego zwierzęcia, a zarazem coś nieugiętego. Jego wzrok zaś, zwłaszcza u tak młodego człowieka, był dla Katarzyny nie do zniesienia. Lodowate, niebieskie oczy pod bezrzęsymi powiekami błyszczały fanatycznym, trudnym do wytrzymania ogniem. Wreszcie jego ponura sylwetka nie współgrała z tymi przepysznymi wnętrzami. Katarzyna przechodząc wraz z biskupem wąską, marmurową, ażurową galerią prowadzącą na główny dziedziniec, nie mogła powstrzymać się od uwagi.

– Czy nie obrazisz się, panie, jeśli powiem, że twój paź nie pasuje do ciebie ani do otaczających nas wspaniałości? – rzekła wskazując dłonią dziedziniec arkadowy cały z marmuru, o murach pokrytych bajecznie kolorowymi kafelkami.

– Toteż długo u mnie miejsca nie zagrzeje! – westchnął biskup. – Tomasz pochodzi z dobrego domu, a duszę ma twardą, nieprzejednaną, całkowicie oddaną Bogu. Obawiam się, czy nie ocenia surowo mego stylu życia i mego otoczenia. Jego nie interesują ani nauki, ani piękno, podczas gdy dla mnie są one istotą życia. Nienawidzi Maurów bardziej niż samego szatana, ja zaś cenię wielce ich geniusz.

– Dlaczego więc, panie, zabrałeś go do siebie?

– Jego ojciec jest moim starym przyjacielem. Miał on nadzieję, że u mnie młody Tomasz nabierze nieco dystansu do spraw religii, wydaje mi się jednak, że poniosłem klęskę. Nie śmie prosić mnie o zwolnienie, choć wiem, że gorąco pragnie wstąpić do zakonu dominikanów w Segowii. Możesz być pewna, pani, że nie odmówię mu swej zgody. Jest u mnie dopiero trzy miesiące. Gdy minie szósty, odeślę go! Jest zbyt ponury!

– Jak on się nazywa?

– Tomasz de Torquemada. Jego rodzina podchodzi z Valladolid. Ale zapomnijmy o nim i chodźmy do stołu!

Dawno Katarzyna nie uczestniczyła w podobnej uczcie. Widać było, że spiżarnie arcybiskupa są dobrze zaopatrzone, a jego kucharze znają się na wszelkich wyrafinowanych sztukach kulinarnych Zachodu, jak i na orientalnych przysmakach. Do złożonej z ryb i różnorakiej dziczyzny kolacji usługiwała cała armia służących w czerwonych turbanach, podając grzane, pachnące wina pochodzące z dóbr dostojnika, a na koniec wnosząc górę ociekających miodem ciasteczek. Po skończonym posiłku Katarzyna zapomniała o trudach podróży.

– Pora, byśmy odwiedzili Hamzę! – rzekł don Alonso wstając od stołu. Katarzyna ruszyła za biskupem, przemierzając wiele olbrzymich, urządzonych z wielkim przepychem komnat i zimnych korytarzy prowadzących do środkowej wieży obronnej. Obfita kolacja i opary wina sprawiły, że wejście po stromych schodach, wiodących na samą górę, gdzie don Alonso zainstalował swego nieocenionego medyka, okazało się dość trudnym przedsięwzięciem.

– Hamza bada również gwiazdy – wyjaśnił arcybiskup. – Przeto musiałem umieścić go jak najbliżej nieba.

W rzeczy samej pokój, do którego don Alonso wprowadził Katarzynę, miał wycięcie w dachu i zamiast sklepienia widać było niebo usiane gwiazdami. Na wielkim hebanowym kufrze znajdowały się dziwne przyrządy, słoje, fiolki, zlewki, zakurzone zwoje pergaminu, pęki suszonych ziół i jakieś barbarzyńskie narzędzia. Katarzynie jednak rzucił się w oczy wielki marmurowy stół, na którym leżał Walter, przywiązany mocnymi, skórzanymi pasami. Przy nim stał człowiek cały w bieli – łącznie z turbanem – i golił mu głowę cienkim ostrzem, lśniącym w płomieniu kilku dziesiątek żółtych świec. Wydzielane przez nie ciepło oraz zapach rozgrzanego wosku były nieznośne. Katarzyna jednak interesowała się wyłącznie medykiem, zaledwie zwróciwszy uwagę na stojącego z drugiej strony stołu Jossego. Mauretański medyk był pokaźnej postury i miał białą i jedwabistą brodę, podobną do tej, którą podziwiała często u Abu-al-Khayra. W swoich śnieżnobiałych szatach i z dominującym wzrokiem przywodził na myśl jakiegoś proroka, natomiast jego drobne, zwinne ręce, uwijające się wokół głowy Waltera, przypominały szpony drapieżnego ptaka, wbijające się w ofiarę.

Po wejściu gości medyk nie przerwał pracy, jedynie skinieniem głowy pozdrowił swego pana, a na Katarzynę rzucił obojętne spojrzenie. Zaniepokoił ją widok błyszczących instrumentów leżących przy trójnogu wypełnionym żarem. Don Alonso i Hamza wymienili ze sobą kilka krótkich zdań, których sens biskup przetłumaczył Katarzynie.

– Choroba tego mężczyzny pochodzi od rany na czole. Zauważ, że w tym miejscu kość czaszki jest wklęsła i uciska mózg.

– A więc nie ma szans? – jęknęła Katarzyna.

– Hamza jest zręczny! – zapewnił ją uśmiechając się doń Alonso. – Już nie takie rany w swoim życiu operował!

– Co mu zrobi?

Ku zdumieniu Katarzyny, sam wielki medyk udzielił na jej pytanie odpowiedzi, i to w prawie bezbłędnym francuskim: – Za pomocą tego trepanu* [*Trepan tac. gr., przyrząd do wiercenia otworów i cięcia tkanki kostnej w czasie trepanacji czaszki.] – oznajmił wskazując na coś w rodzaju świdra o końcówce ostrej jak strzała – wytnę część kości czołowej wokół zagłębienia, żeby usunąć uszkodzoną część. Dzięki temu zobaczę, czy nie został naruszony mózg, i być może uda mi się wyprostować uszkodzone kości. Jeżeli nie uda mi się, to zostanie tylko mieć nadzieję we Wszechmogącym... Tak czy owak, poleje się krew, a nie jest to widok dla kobiety. Lepiej, żebyś stąd odeszła! – podsumował rzucając szybkie spojrzenie na młodą damę.

Katarzyna zesztywniała i zacisnęła pięści.

– A gdybym wolała zostać?

– Obawiam się, że mogłabyś stracić świadomość... i utrudniłabyś mi i tak ciężkie zadanie. Wolę, żebyś odeszła! – nalegał medyk spokojnie, lecz zdecydowanie.

– Ten człowiek jest moim przyjacielem i będzie cierpiał tortury pod twoim nożem. Mogłabym ci pomóc...

– Sądzisz, że będzie cierpiał? Naprawdę?... Popatrz, jak smacznie śpi! W rzeczy samej, spętany skórzanymi pasami Walter spał jak dziecię, nie poruszając nawet palcem.

– Obudzi się, gdy zaczniesz ciąć!

– Ten rodzaj snu, w który on zapadł, naigrawa się zarówno z noża, jak płomieni. On nie zapadł w sen pod wpływem jakiegoś narkotyku... on śpi, ponieważ ja kazałem mu zasnąć! Obudzi się dopiero wtedy, kiedy mu każę!

Katarzyna poczuła, że włosy stają jej na głowie. Rzuciwszy na Maura przerażone spojrzenie, przeżegnała się kilka razy. Widząc to wielki medyk roześmiał się.

– Nie, nie sądź, że jestem diabłem, którego wy, chrześcijanie, tak się boicie! Otóż, studiowałem wiedzę medyczną w Bucharze i Samarkandzie. Tamtejsi magowie potrafią używać mocy, zrodzonej z ludzkiej woli i rozprowadzanej przez światło, którą nazywają magnetyzmem. Jest to jednak zjawisko trudne do wytłumaczenia, zwłaszcza... białogłowie! A teraz, będę zaczynać!... Tak więc, musisz odejść!

Wypowiedziawszy te słowa, unieruchomił za pomocą skórzanego pasa głowę chorego, następnie ująwszy w dłoń skalpel o błyszczącym ostrzu, wykonał błyskawicznie okrężne nacięcie skóry. Krew najpierw zaperliła się, po czym trysnęła obficie. Katarzyna pobladła. Don Alonso poprowadził ją delikatnie w stronę drzwi.