Pochyliwszy się nad śpiącym, pocałowała go w zamknięte powieki, następnie szybko założyła ubranie, zamierzając wrócić do swych apartamentów przed świtem. Nie było to łatwe; rozcięte sznurówki sukienki nie dawały się związać, jednak w końcu jakoś się z tym uporała. Wyślizgnęła się na zewnątrz bez butów, żeby nikogo nie zbudzić i zeszła na palcach po kamiennych schodach. Nad zamkiem pojaśniało już niebo. W korytarzach, jedno po drugim, dogasały łuczywa, wydzielając kłęby dymu. Tu i ówdzie spali strażnicy oparci na pikach. Wreszcie dotarła do swej komnaty i z rozkoszą wsunęła się do czystej pościeli, zrzuciwszy sukienkę, którą przez całą drogę musiała przytrzymywać rękami. Czuła miłe zmęczenie po płomiennej nocy, jednocześnie pozbyła się majaków i była prawie szczęśliwa. Oczywiście, nie było to wspaniałe upajające unicestwienie, jakie tylko Arnold potrafił jej dać. W ramionach jedynego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek kochała, Katarzyna zapominała o całym świecie, rezygnowała z własnej osobowości i własnej woli, tworząc z nim jeden umysł i jedno ciało. Jednak tej nocy jej czułość dla Waltera, jej gorące pragnienie, by wyrwać przyjaciela ze szponów niepamięci i bolesny głód własnych zmysłów zastąpiły doskonale prawdziwą pasję. Odkryła, jak wielkie uspokojenie dla ciała i ducha może dać kobiecie mężczyzna zakochany i gorący... tak że nawet niepokojący obraz Fray Ignacia rozmył się i prawie przestał się liczyć.
Katarzyna nie chciała myśleć, jakie zmiany przyniosą najbliższe dni po wypadkach ostatniej nocy. Nie teraz... Później... Jutro! Na razie była taka zmęczona, zmęczona... Tak bardzo chciało jej się spać! Jej powieki opadły i wkrótce pogrążyła się w błogim niebycie.
Kiedy już smacznie spała; zbudził ją lekki dotyk ręki przebiegający po piersiach i udach. Było jeszcze dosyć wcześnie. Za oknem zaledwie wstawał dzień. Rozchyliwszy nieco powieki ujrzała siedzącą na brzegu łóżka postać. Nie mogła jej rozpoznać. Jednak świeżość poranka i coraz bardziej natarczywy dotyk dłoni brutalnie przywróciły jej świadomość. Zerwana z łóżka pościel i nakrycia leżały na podłodze, odkrywając jej nagie, drżące ciało. Równocześnie postać poruszyła się, pochylając się nad nią. Z przerażeniem ujrzała twarz Tomasza de Torquemady, choć z trudem można było go rozpoznać, gdyż w tej chwili przypominał demona. Z wytrzeszczonymi oczami i pianą na wargach zgrzytał zębami. Chciała krzyknąć, lecz brutalna ręka zatkała jej usta. Chciała ją zerwać. Na próżno. Gwałtowny cios kolana zmusił jej nogi, by się rozwarły, a nagie, pokryte zimnym i lepkim potem ciało zwaliło się na nią.
Nieprzytomna z obrzydzenia, starała się odepchnąć pazia, lecz ten wymierzył jej taki policzek, że aż jęknęła.
– Po co to udawanie, nierządnico!... – syknął tuż nad jej uchem. – Widziałem cię tej nocy w wieży z twoim sługą! Z jakąż rozkoszą mu się oddawałaś! Lubisz mężczyzn, nieprawdaż? No, dalejże, pokaż mi, co potrafisz!... Teraz moja kolej... Pocałuj mnie, mała ladacznico!
Swoje obelgi przerywał wilgotnymi pocałunkami, od których zrobiło się Katarzynie niedobrze. Stękał przy tym i sapał, co było równie odrażające. Trzymając Katarzynę w żelaznym uścisku, starał się gorączkowo posiąść swoją ofiarę, ale nie udawało mu się. To gryzł jej usta, to przyciskał je kościstą ręką. Katarzyna wytężyła wszystkie siły, by odepchnąć to wilgotne obrzydlistwo, ten koszmar wywołujący mdłości. Demon rozpusty, jaki opanował chłopca, był gorszy i bardziej odpychający niż sam Gilles de Rais.
Kiedy jego ręka znów ciężko opadła na jej usta, Katarzyna z wściekłością wbiła weń zęby; Tomasz krzyknął i odruchowo wyszarpnął rękę. To wystarczyło, by krzyknęła z całych sił, by zawyła jak ranne zwierzę... Tomasz zaczął okładać ją na oślep, lecz nie potrafił jej uciszyć i sam teraz krzyczał głośniej niż ona, opanowany gorączką nienawiści. Na wpół ogłuszona Katarzyna usłyszała walenie do drzwi, a potem trzask łamanego drewna i pękanie zamków, które z hukiem potoczyły się po posadzce. Zobaczyła Jossego odrzucającego precz potężny pal, którym wyważył zamknięte przez Tomasza na klucz drzwi. Stary włóczykij rzucił się na łoże, chwycił Tomasza i zaczął go okładać bez opamiętania. Schowana za zasłonami łoża Katarzyna zamknęła oczy, słysząc tylko głuche dudnienie pięści Jossego i stek najoryginalniejszych paryskich obelg.
Jeszcze ostatni cios pięści, ostatni kopniak wymierzony w chudy tyłek młodego satyra i Tomasz, nagi jak go pan Bóg stworzył, wyleciał z hukiem na korytarz. Zaledwie dotknął posadzki, zerwał się jak oparzony i uciekł w popłochu. Tymczasem Josse wskazał Katarzynę służącym, które przybiegły usłyszawszy krzyki.
– Zajmijcie się panią Katarzyną. Ja tymczasem udam się do don Alonsa, żeby mu powiedzieć, co myślę o jego cennym paziu! Czy kto kiedy widział podobne śmierdzące ścierwo? Nic ci się nie stało, pani? Walił na oślep, kiedy przybiegłem.
Spokojny głos Jossego dodał Katarzynie odwagi.
– Muszę mieć spore siniaki – odparła, siląc się na uśmiech. – Ale to nic... Dziękuję ci, Josse! Nie wiem, co by się stało, gdyby nie ty... Co za koszmar! Taki młody chłopiec! Nieprędko uda mi się to zapomnieć... – dodała tłumiąc łzy.
– Młodość nie ma tu nic do rzeczy! – odparł Josse. – Myślę, że ten Tomasz jest opętany przez szatana. Wystarczy na niego spojrzeć, aby domyślić się, że ma okrucieństwo we krwi... i niezłe zadatki na zboczeńca. Współczuję klasztorowi, do którego chce wstąpić... współczuję samemu Panu Bogu! Co za przeraźliwy sługa!
Josse zamyślił się, zmarszczył brwi i dodał: – Spuściłem paziowi porządne lanie, pani Katarzyno, lecz myślę, że co rychlej musimy stąd wyjeżdżać. Jak tylko Walter dojdzie do siebie...
– Sądzę, że już doszedł do siebie – przerwała Katarzyna. – Odzyskał pamięć.
Josse uniósł brwi, rzucając na nią spojrzenie pełne szczerego zdziwienia.
– Wyzdrowiał?... A jeszcze wczoraj, kiedy poszedłem do niego przed gaszeniem świateł, był ciągle w takim samym stanie.
– Tej nocy zdarzył się cud – powiedziała Katarzyna i czując, że się czerwieni, odwróciła głowę.
Nastąpiła chwila ciszy, która spotęgowała zmieszanie Katarzyny.
– Chyba że tak! – powiedział w końcu Josse. – Więc będziemy mogli ruszyć wkrótce w dalszą podróż.
Po czym spokojnie opuścił komnatę, pozostawiając Katarzynę w rękach służących.
Godzinę później don Alonso kazał zaanonsować się u Katarzyny. Był niezwykle wzburzony. Jego piękne ręce drżały, a głęboki głos co chwilę przechodził w pisk. Przeprosiny gospodarza były wylewne, lecz mało zrozumiałe, Katarzyna domyśliła się jednak, że arcybiskup zamierza pozbyć się Tomasza.
– Ten przykry incydent każe mi się zdecydować, przyjaciółko. Jutro odeślę tego nicponia do klasztoru dominikanów w Segowii, ponieważ tak mu do tego pilno! I niechaj pobożni ojcowie mają się na baczności!
– Ja także, Wasza Wielebność, chciałabym jutro odjechać, jeśli pozwolisz.
– Jakże to? Tak szybko? A twój sługa?
– Jest w stanie podjąć trud podróży wraz z nami. Będę ci dozgonnie wdzięczna za twoją dobroć, za szczodrość...
– No, no... moja droga. Nie trzeba...
Przez chwilę przyglądał się młodej niewieście. Ubrana w czarną sukienkę zakrywającą jej szyję aż do podbródka i dłonie aż po same palce, siedziała w wysokim, prostym krześle, wydając się wcieleniem godności i wdzięku. Arcybiskup uśmiechnął się do niej po ojcowsku.
– A więc, odtruwasz, piękna ptaszyno! Będę za tobą tęsknić! Twoja obecność była jak promień słoneczny w tym ponurym zamku... Cóż... Takie jest życie. Dopilnuję przygotowań do podróży.