Po chwili paź podniósł wzrok lunatyka na Katarzynę. Kiedy ją rozpoznał, w jego oczach pojawił się błysk gniewu, a twarz wykrzywił grymas nienawiści.
– Żyje! – syknął. – Chyba sam szatan cię ochrania, przeklęta! Nawet ogień się ciebie nie ima! Ale nie ujdziesz karze!
W tej chwili Josse wyrwawszy zza pasa sztylet, rzucił się z rykiem wściekłości na chłopca i chwycił go za gardło.
– Ty w każdym razie nie ujdziesz karze, i to natychmiast!
Już miał zadać cios, kiedy wielka łapa Waltera spadła na ramię paryżanina i uniosła go w powietrze.
– Zostaw go! – ryknął olbrzym. – Ja również, jeszcze przed chwilą, kiedym go zastał przed płonącymi drzwiami pani Katarzyny, chciałem złamać mu kark, lecz zrozumiałem, że jest szalony, chory... Takich ludzi nie wolno zabijać! Niech Niebo się nim zajmie. A teraz, w drogę!
Katarzyna wskazała koc, w który była owinięta, i zrobiła zakłopotaną minę.
– W takim stroju? I boso? Czy ty też oszalałeś?
Walter bez słowa rzucił jej zawiniątko, które trzymał pod pachą i oświadczył: – Oto twoje ubranie i sakiewka. Znalazłem je w twoim pokoju zamiast trupa, którego się spodziewałem! Ubierz się szybko!
Nie trzeba jej było tego powtarzać dwa razy. Schowawszy się w ciemnym zakamarku dziedzińca, pośpiesznie nałożyła strój podróżny i przytwierdziła sakiewkę do pasa, upewniwszy się najpierw, czy w środku jest sztylet i szmaragd królowej Yolandy. Kiedy wróciła do swych towarzyszy, stwierdziła, że Tomasz zniknął i że Josse też gdzieś przepadł.
– Gdzie Josse? – spytała Waltera, który skrzyżowawszy ramiona, przyglądał się ze stoickim spokojem, jak niewolnicy radzą sobie z gaszeniem pożaru.
– W stajni. Przygotowuje konie. Wczoraj wieczorem don Alonso wydał w tym względzie rozkazy.
W rzeczy samej, dawny rzezimieszek wkrótce się pojawił, prowadząc okulbaczone konie i mulicę dźwigającą worki z jedzeniem i ubraniami. Arcybiskup pomyślał o wszystkim. Toteż kiedy Walter zaczął ponaglać, by dosiadać koni, Katarzyna żachnęła się.
– Co ty sobie myślisz? Że wyjadę stąd chyłkiem, nie upewniwszy się, czy nasz gospodarz jest cały i zdrów?
– Nie będzie ci miał tego za złe. Sama zaś widzisz, że nie jesteś tu bezpieczna. Doniesiono mi, że o mały włos nie stałaś się ofiarą... – ciągnął dalej, lecz Katarzyna przerwała mu gwałtownie.
Jej fiołkowe oczy zapłonęły gniewem, przenosząc spojrzenie na zmianę z jednego mężczyzny na drugiego.
– Wy dwaj chyba uwzięliście się na mnie, żeby dyktować mi, co mam robić! A przecież tak niedawno się znacie!
– Natury takie jak nasze wyczuwają się na odległość – oznajmił Josse z wdziękiem. – Jesteśmy stworzeni, żeby wzajemnie się rozumieć!
– A jeśli chodzi o twoje bezpieczeństwo, Katarzyno, sądzę, że zawsze będziemy jednego zdania. Nie jesteś zbyt ostrożna...
W słowach Waltera zabrzmiał wyrzut, który był jeszcze bardziej widoczny w jego wzroku. Katarzyna odwróciła głowę. Nie było wątpliwości: Walter miał jej za złe, że przez nią ożyły marzenia, które nigdy nie powinny się spełnić. Teraz rzeczy przedstawiały się inaczej, choćby nie wiadomo jak chcieć je przywrócić do poprzedniego stanu. Pocałunki i miłosne uniesienia często pozostawiają w duszy bardziej bolesne i trwałe ślady niż rozpalone żelazo.
– I to właśnie ty mi to zarzucasz! – wyszeptała z gorzkim uśmiechem, po czym, zmieniając nagle ton, dodała: – Tak czy inaczej, nie wyjadę bez pożegnania z don Alonsem!
Nie przejmując się obydwoma mężczyznami, szybko oddaliła się w stronę drzwi prowadzących do pokoi arcybiskupa. Nie było już przy nich niewolników, gdyż ogień został ugaszony, jedynie w porannym powietrzu unosił się nieprzyjemny odór spalenizny.
Jak we wszystkich południowych krajach, dzień wstawał szybko. Noc zniknęła niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, niebo zaróżowiło się, a zamek lśnił od rosy jak wielki rubin. Z apartamentów dochodziły jeszcze jakieś głosy i słychać było tupot nóg. Katarzyna zatrzymała się na progu, nie wiedząc, co czynić. Jak porozumieć się ze służbą, nie znając języka?
Właśnie miała zawrócić i poprosić Jossego, by poszedł z nią do don Alonsa, kiedy nagle wyrosła przed nią jak spod ziemi długa, czarna sylwetka. Cofnęła się powodowana zabobonnym strachem, jaki zawsze ją ogarniał na widok Fray Ignacia.
Jednooki mnich spojrzał na nią bez zdziwienia, po czym skłonił się nieznacznie.
– Jestem szczęśliwy, że cię widzę, szlachetna pani! Jego wielebność wysłał mnie, abym dowiedział się o twoje zdrowie, pani, i zaopiekował się tobą.
Pod Katarzyną ugięły się nogi. W jej oczach widoczny był strach zmieszany z rozpaczą.
– Ty, panie, znasz... nasz język?
– W razie potrzeby rzeczywiście mówię twoim językiem... znam też angielski, niemiecki i włoski.
Katarzyna poczuła nagle, że jej wątpliwości i złe przeczucia wracają ze zdwojoną siłą. Przecież Garin również znał kilka języków... Znowu wróciła nieznośna niepewność, zamieniając się po chwili w wielką złość.
– Dlaczego więc tamtego dnia w skarbcu udawałeś, że mnie nie rozumiesz?
– Ponieważ to nie było konieczne. A także nie rozumiałem, co masz na myśli...
– Jesteś tego pewien?
Ileż by dała, żeby móc rozszyfrować zagadkę tej tajemniczej twarzy, tego jednego oka unikającego jej wzroku, błądzącego gdzieś daleko ponad jej głową! Wyrwać prawdę z tej czarnej zjawy! Kiedy usłyszała, że mnich mówi po francusku, próbowała przypomnieć sobie głos Garina, jego sposób mówienia... i w dalszym ciągu nie miała pewności, czy słyszy głos byłego męża, czy głos obcego człowieka...
Tymczasem mnich powiadomił ją, że arcybiskup został lekko ranny, gdyż spadła na niego cedrowa kolumienka, i teraz śpi po zaaplikowaniu mu przez medyka mocnego środka nasennego, jednak przed zaśnięciem polecił mu sprawdzić, czy Katarzynie nic się nie stało, i Fray Ignacio osobiście miał dopilnować, by jej wyjazd się nie opóźnił z powodu nocnego pożaru, tak jakby uczynił on sam.
– Don Alonso prosił, abyś zachowała w swoim sercu jego wspomnienie, szlachetna pani... i żebyś modliła się za niego, tak jak on będzie modlił się za ciebie.
Katarzyna wyprostowała się w nagłym przypływie dumy. Jeśli ten człowiek był Garinem i tylko udawał, to grał swoją rolę doskonale. Katarzyna nie chciała być gorsza.
– Powiedz, panie, jego wielebności, że nie omieszkam i że nigdy wspomnienie jego dobroci mnie nie opuści. Powiedz też, że wielce jestem mu wdzięczna za okazaną pomoc i że dziękuję za jego modły, gdyż tam, gdzie się udaję, niebezpieczeństwa czyhają na każdym kroku!
Przerwała przyglądając się uporczywie czarnemu mnichowi. Nic! Żadnej reakcji! Jakby był z kamienia, nie poddającego się najmniejszemu uczuciu, niezdolny do krzty współczucia.
– Co do ciebie, panie... – zaczęła znów Katarzyna drżącym z gniewu głosem, lecz w tej chwili czyjaś ręka spoczęła na jej ramieniu. Był to Walter, który podobnie jak przed chwilą rozdzielił Jossego i Tomasza, tak teraz stanął między nią a mnichem.
– Wystarczy, Katarzyno! Przypomnij sobie, co ci powiedziałem!
Chodźmy! Czas nagli!
Katarzyna tym razem usłuchała go posłusznie i dołączyli do Jossego prowadzącego zwierzęta. Pozwoliła wsadzić się na koń i bez słowa ruszyła w stronę bramy. Przejeżdżając pod kratą, odwróciła głowę, lecz ujrzała jedynie szerokie bary Normandczyka zasłaniające cały widok.
– Nie odwracaj się! – rzucił rozkazującym tonem. – Musisz iść swoją drogą, prosto przed siebie... nie oglądając się nigdy więcej do tyłu! Pamiętaj, co ci powiedziałem: przed Bogiem i ludźmi jesteś żoną Arnolda de Montsalvy! Zapomnij o całej reszcie!