Выбрать главу

– Co ty jej dajesz do żucia, stara czarownico? – spytała zazdrośnie.

– Jej oddech pachnie jak zefirek!

– Kwiaty jaśminu i goździki! – odpaliła Fatima, przybierając złą minę, gdyż nie znosiła zdradzać swoich sztuczek, ale wiedziała, że przy strażniczce haremu na nic zdadzą się wszelkie krętactwa. – No więc, jak brzmi twoja decyzja?

– Zabieram ją! Przygotuj się, kobieto, ale żwawo! Muszę już wracać! Katarzyna nie zwlekając pobiegła do swego pokoju, by poskładać ubrania. Tymczasem obie kobiety zaczęły dyskutować o tym, co dla Fatimy było rzeczą najważniejszą: o cenie, która obowiązkowo powinna być wysoka.

– Muszę przecież dać jakieś odszkodowanie medykowi! – wykrzykiwała olbrzymia Etiopka.

Na to strażniczka: – Jeśli kalif wyróżni jakąś niewolnicę, to każdy poddany mogący mu ją podarować powinien czuć się zaszczycony!

Katarzyna zatrzasnęła drzwi, aby więcej tego nie słyszeć. Te handlowe przepychanki były jej obojętne. Wiedziała, że Fatima i tak zatrzyma dla siebie większą część otrzymanego złota, a swojemu klientowi opowie historyjkę o sile wyższej i o niepisanych prawach władcy.

Pośpiesznie chwyciła kartkę papieru, pióro i skreśliła kilka słów do Abu, zawiadamiając o swoim odejściu do haremu Alhambry: „Jestem szczęśliwa, pisała. Wreszcie zbliżę się do mego małżonka. Nie martw się o mnie, przyjacielu, lecz staraj się nie dopuścić, by Walter i Josse wdali się w nie przemyślane przedsięwzięcia. Postaram się przekazać ci wiadomości, może przez Fatimę, chyba że sam znajdziesz sposób, by dostać się do haremu...” Z dołu dobiegły jej uszu nawoływania. Morayma zaczęła się niecierpliwić. Chwyciwszy pierwsze lepsze zawiniątko z ubraniem i woal noszony przed chwilą, wybiegła na patio, w chwili gdy Fatima przeliczała chciwie wielki stos złotych, połyskujących w słońcu dinarów. Morayma, zauważywszy zawiniątko pod pachą Katarzyny, wyrwała go jej ze złością i cisnęła z pogardą na posadzkę.

– Po co ci te łachy? W pałacu ubiorę cię według gustu pana. Idziemy!

– Jeszcze chwilkę! Chciałam pożegnać się z Fatimą!

– Jeszcze się z nią zobaczysz! Często korzystamy z jej usług w haremie. Zna wiele tajemnic urody i miłości czyniących cuda.

Tymczasem Fatima, schowawszy swój skarb do worka z koziej skóry, podeszła do Katarzyny i prawie matczynym gestem poprawiła jej woal. Chwila ta wystarczyła, aby ta wcisnęła jej list do Abu.

– Idź za swoim przeznaczeniem, Jutrzenko, a kiedy już będziesz ukochanym, cennym klejnotem kalifa, przypomnij sobie o Fatimie...

– Bądź spokojna – obiecała Katarzyna, starając się grać swą rolę do końca.

– Nigdy o tobie nie zapomnę.

Jej słowa były szczere. Trudno bowiem byłoby zapomnieć o tym, co przeżyła w domu Etiopki. Na dodatek Fatima była dla niej dobra, mimo że kierowała się zyskiem.

Przyprowadzono dwie mulice z czerwoną, skórzaną uprzężą, całe obwieszone wisiorkami, na których Katarzyna i jej nowy mentor zajęły miejsca. Następnie na klaśnięcie dłoni Moraymy z pobliskiego zaułka wyłoniło się czterech chudych, spowitych aż po oczy w biel Nubijczyków. Wyciągnąwszy z pochew bułaty o szerokich, zakrzywionych ostrzach, otoczyli kobiety i orszak ruszył w drogę.

Upał zrobił się nie do wytrzymania. Widać było jak gorące powietrze wibruje, a z prawie białego nieba lał się słoneczny żar. Katarzyna jednak nie czuła upału, była zbyt podniecona. Jej myśli krążyły wokół pałacu, którego wrota za chwilę miały się przed nią otworzyć. Odległość dzieląca ją od Arnolda stawała się coraz mniejsza. Tego poranka ujrzała go. Teraz spróbuje z nim porozmawiać, zabrać go ze sobą do kraju! Czy uda się im uciec z pałacu i dotrzeć do granicy francuskiej? Czy po jej przekroczeniu zniknie groźba zemsty Zobeidy, czy ujdą przed pościgiem? Szybcy jeźdźcy Muhammada zbyt często gwałcili granice królestwa Kastylii, żeby mieli się nimi przejmować tym razem... Nie, nie należało o tym teraz myśleć! To wszystko nie miało znaczenia. Liczyło się tylko jedno: odzyskanie miłości Arnolda! Za wszelką cenę! Nieważne, co będzie potem... Potem niech się dzieje, co chce...

Przekraczając czerwony łuk bramy Bab-el-Ajuar, Katarzyna zadrżała z radości. Nubijscy strażnicy nie zwrócili na orszak uwagi.

Dalsza droga wiodła doliną, przez którą płynęły czyste potoki, ocienione drzewkami oliwnymi o srebrzystych listkach, po czym wznosiła się w górę, prowadząc do wysokiej bramy w drugim rzędzie murów obronnych, która stanowiła właściwe wejście do pałacu. Katarzyna zauważyła wyrzeźbioną na marmurowej płycie dłoń wzniesioną prosto do nieba.

– To brama Sprawiedliwości – objaśniła Morayma. – Ręka ta symbolizuje pięć przykazań Koranu. A te wieże nie opodal, to więzienia...

Katarzyna właściwie oceniła informację, która zabrzmiała jak ostrzeżenie, wręcz groźba. Brama, wzmocniona żelaznymi płytami, nabijana olbrzymimi ćwiekami i strzeżona przez rycerzy w czerwonych burnusach i błyszczących zbrojach, w spiczastych hełmach na głowie, nasuniętych aż po same oczy, wyglądała bardzo groźnie. Kiedy na rozkaz władcy zamykano ją, niemożliwością musiało być pokonanie potężnych murów. Różowy pałac i miniaturowe miasto otoczone tymi murami, jego domy, młyny i siedem kopuł zwieńczonych smukłym minaretem i wielki meczet z pewnością zamykały się wtedy jak pułapka nad swoją ofiarą... chyba że znało się tajemne wejście, przez które przemykali amanci Zobeidy. A może była to tylko legenda? Trupy znajdowane w fosach mogły równie dobrze być zrzucane z wież.

Katarzyna poszukiwała wzrokiem tajemnego przejścia do tego wspaniałego i groźnego pałacu, pociągającego i niebezpiecznego jak trujący kwiat. Jednak na widok świeżo ściętych, krwawiących jeszcze ludzkich głów, zatkniętych na hakach w murze, odwróciła głowę. Przekraczając bramę pałacu poczuła śmiertelny strach ściskający ją za gardło, lecz mocno zacisnęła zęby, utkwiwszy wzrok w plecach Moraymy. Nie wolno było się poddać... szczególnie teraz i to z powodu zwykłego, zwierzęcego strachu! Zbyt długo czekała na tę chwilę...

Nagłe w głębi niewidocznego jeszcze, lecz pobliskiego ogrodu zaśpiewał słowik, posyłając w przestrzeń kilka czystych jak górski potok dźwięków. Słowik o tej porze dnia, w takiej spiekocie?... Katarzynie zrobiło się lżej na sercu. Pomyślała, że to szczęśliwy znak i spiąwszy mulicę ruszyła raźniej do przodu.

Droga wiodła przez chłodny tunel, po czym za zakrętem pięła się do góry w palącym słońcu. Przed ich oczyma ukazała się następna brama.

– To brama Królewska – wyjaśniła Morayma. – Prowadzi do Seraju, pałacu kalifa. My jednak przejedziemy przez bramę Winną, prowadzącą prosto do haremu przez miasteczko administracyjne Alhambry.

Widząc, że Katarzyna nie spuszcza wzroku z murów łączących trzy purpurowe wieże obronne, stara uśmiechnęła się.

– W tej części nigdy twoja noga nie postanie. To Alcazaba, forteca czyniąca Alhambrę nie do zdobycia. Popatrz na tamtą olbrzymią basztę górującą nad przepaścią! Podziwiaj w niej potęgę twego przyszłego pana i władcy. Nazywa się Ghafar i jest najważniejszym elementem naszej obrony. W nocy będziesz słyszeć dzwon, który wisi na górze. Nie bój się go, Jutrzenko. Nie zwiastuje niebezpieczeństwa, lecz tylko czas na irygację doliny, którą reguluje w nocy... A teraz, jedźmy szybciej, upał staje się nie do wytrzymania, a ja chciałabym, żebyś w pełnej krasie stanęła przed panem.

Katarzyna zadrżała. Najwidoczniej stara nie zamierzała zostawić jej zbyt wiele czasu na oddech przed prezentacją u kalifa. Jednak zarówno w tej, jak i w pozostałych sprawach postanowiła, by wypadki toczyły się swoim torem, starając się je jak najlepiej wykorzystać.