Rozdział jedenasty
KRÓL POETA
Nad długim basenem haremu, wyłożonym niebieskimi i złotymi mozaikami, unosiły się kłęby pary i mocny zapach perfum, kiedy pojawiła się tam Katarzyna z powiekami ciężkimi jeszcze od snu, popychana przez Moraymę. Na rozkaz starej Żydówki spała dwie godziny po posiłku, lecz bardzo niespokojnie. W sali panował hałas nie do opisania, gdyż pięćdziesiąt zgromadzonych w niej kobiet jazgotało naraz, jak oszalałe ptactwo w ogromnej wolierze. Wianuszek niewolnic, w większości czarnych, otaczał basen z letnią, niebieską wodą, w którym baraszkowała grupa ładnych dziewcząt, śmiejąc się, krzycząc i ochlapując się nawzajem. Woda, poruszana ruchem ciał, wyglądała jak morze podczas sztormu, z tą różnicą, że była przezroczysta i nie ukrywała nagości kąpiących się kobiet – ani ciemnobrązowej karnacji cór Afryki o szczupłych biodrach i sterczących piersiach, ani skóry Azjatek o łagodnym odcieniu kości słoniowej, ani różowego alabastru nielicznych Europejek czy bursztynu Arabek. Włosy czarne, rude, mahoniowe i blond, oczy we wszystkich kolorach i odcieniach i głosy o przeróżnych barwach. Na widok nowo przybyłej kobiety umilkły i skierowały wzrok na Katarzynę oraz jej anioła stróża, Moraymę, która szybkimi ruchami rozebrała podopieczną, rzucając jej odzienie na lśniącą posadzkę. Po plecach Katarzyny przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy zauważyła wrogość w oczach kobiet.
To było straszne. Wszystkie te nieprzyjazne twarze, łącznie z niewolnicami, zdawały się chłostać ją spojrzeniami przepełnionymi nienawiścią. Morayma widząc to, podniosła głos: – To niewolnica kupiona w Almerii. Nazywa się Jutrzenka. Uważajcie, żeby nic złego jej się nie stało, bo w przeciwnym razie nie obejdzie się bez chłosty! A więc miejcie się na baczności i nie wyobrażajcie sobie, że wmówicie mi jakąś historyjkę o śliskiej posadzce w basenie, zasłabnięciu podczas kąpieli, ataku niestrawności, uderzeniu nagle oberwanym gzymsem, przypadkowej żmii w ogrodzie, czy jakimkolwiek innym wypadku! Pamiętajcie o tym! A ty, Jutrzenko, idź do kąpieli!
Przemówienie Moraymy zostało skwitowane szmerem niezadowolenia, jednak żadna z kobiet nie ośmieliła się zaprotestować. Zanurzając gołą stopę w pachnącej wodzie, Katarzyna miała wrażenie, że wstępuje do gniazda żmij. Wszystkie te zwinne i błyszczące ciała wyginały się jak węże, a usta wydawały się gotowe do wyplucia śmiercionośnego jadu.
Katarzyna zanurzyła się po szyję i zaczęła pływać. Wszystkie kąpiące się schodziły jej z drogi z nieufnością, dlatego chciała, żeby jak najszybciej się to skończyło. Podpłynęła do brzegu, by oddać się w ręce przydzielonych jej dwóch służących, które czekały na nią z grubymi, suchymi ręcznikami. Wtedy kątem oka zauważyła, że leżąca na poduszkach rozrzuconych na brzegu okrągła blondynka o różowej skórze uśmiecha się do niej przyjaźnie. Machinalnie zbliżyła się do niej. Dziewczyna pojaśniała w uśmiechu, wstała z poduszek i wyciągnęła do Katarzyny trochę za szeroką jak na kobietę dłoń.
– Chodź położyć się koło mnie i nie zwracaj na nie uwagi. Zawsze tak jest, kiedy zjawia się nowa. Sama rozumiesz, nowa towarzyszka może stać się niebezpieczną faworytą.
– Dlaczego niebezpieczną? Czyżby wszystkie te kobiety były zakochane w kalifie?
– Na Boga, nie!... Chociaż nie brak mu uroku.
Nieznajoma instynktownie przestała mówić po arabsku, przechodząc na francuski.
– Jesteś Francuzką?
– Tak, pochodzę z Saone. Urodziłam się w Auxonne. W kraju nazywałam się Marie Vermeil, lecz tutaj zwą mnie Aisza – dodała ze smutnym uśmiechem. – A ty, też pochodzisz z Francji?
– Urodziłam się w Paryżu, lecz wychowałam w Dijon u wuja Mateusza Gautherina, prowadzącego sklep z materiałami przy ulicy Griffon pod szyldem świętego Bonawentury.
– Mateusz Gautherin? – powtórzyła Maria w zamyśleniu. – Znam to nazwisko... To dziwne, ale wydaje mi się, że i ciebie też już gdzieś spotkałam...
Nagle przerwała na widok pięknej Arabki o złocistej skórze, która podpłynęła w ich stronę, piorunując obie kobiety znad powierzchni wody swymi tygrysimi, zielonymi źrenicami.
– Strzeż się jej... – szepnęła Maria. – To Zora, obecna faworyta kalifa. Sępy krążące nad Wieżą Skazanych mają więcej serca niż ta żmija. Jest gorsza od samej księżniczki Zobeidy, ponieważ ta jest mistrzynią perfidii, której księżniczka nie cierpi. Jeśli spodobasz się kalifowi, strzeż się Egipcjanki!
Katarzyna nie miała czasu dowiedzieć się niczego więcej od Marii, gdyż Morayma uznawszy widocznie, że kobiety dosyć się nagadały, podeszła do nich z dwiema czarnymi służącymi.
– Pomówimy później – zdążyła szepnąć jeszcze Maria-Aisza, nurkując do wody z taką precyzją, że gdyby Zora nie odsunęła się w porę, to okrągła blondynka niechybnie wpadłaby na nią.
Choć jej ciało było prawie suche, Katarzyna poddała się spokojnie zabiegom dwóch służących, które wytarły ją sumiennie swymi barchanowymi ręcznikami, po czym namaściły jej ciało lekką oliwką, która nadała jej skórze patyny jasnego złota. W chwili kiedy Katarzyna miała założyć swoją pasiastą gandurę* [*Gandura, arab. – zwiewna bluzka.], w której przyszła nad basen, podeszła do niej Morayma i rzekła: – Nie, nie ubieraj się jeszcze! Pójdziesz ze mną!
Idąc za Żydówką, Katarzyna minęła kilka łaźni, gorących i zimnych, i doszła do pokoju ze smukłymi arkadami, zdobionymi ornamentem z kwiatów i liści w kolorze niebieskim, różowym i złotym. Wokół pierwszego piętra biegła galeria, zasłonięta złoconymi żaluzjami. W głębi alków, urządzonych między kolumnami, widać było łóżka zarzucone stertami barwnych poduszek, na których leżało pięć czy sześć pięknych, nagich dziewcząt w rozkosznych pozach i bez najmniejszego skrępowania. Morayma wskazała na jedyne puste łóżko i powiedziała: – Połóż się tutaj!
– Po co?
– Sama za chwilę zobaczysz...
Morayma, zmusiwszy Katarzynę do położenia się w pociągającej pozie, udała się na środek sali, gdzie szemrała woda w marmurowej fontannie. Uniosła głowę w kierunku zamkniętej galerii, jakby na coś czekając. Katarzyna z zaciekawieniem również spojrzała w tę stronę.
Zdawało jej się, że za cienką żaluzją stoi jakaś postać, lecz tak nieruchoma, że nie była pewna czy to nie złudzenie. Wszystkie te przygotowania, ten powolny rytm życia podsycały jej niecierpliwość. Kiedy wreszcie ujrzy Arnolda? Co robi wśród tych nagich, jak ona sama, kobiet?
Odpowiedź nie dała na siebie długo czekać. Czyjaś ręka uniosła żaluzję i rzuciła jakiś przedmiot na jej łóżko. Zaintrygowana, pochyliła się i widząc, że to zwykłe jabłko, chciała je podnieść. Szybsza jednak okazała się Morayma. Katarzyna zauważyła, że jest czerwona z podniecenia, a jej oczy błyszczą z radości.
– Pan wybrał ciebie! – rzuciła w jej stronę strażniczka haremu. – Ledwo się zjawiłaś! Jeszcze tej nocy dostąpisz zaszczytu i staniesz się królewską nałożnicą. A teraz chodź szybko, nie mamy wiele czasu na przygotowania. Panu się śpieszy!
I nie pozwoliwszy nawet Katarzynie zabrać swojego ubrania, pociągnęła ją za sobą i ruszyła biegiem przez sale i galerie do skromnego pawilonu, jednego z najskromniejszych w całym haremie, w którym ulokowała swój nowy nabytek.
Katarzyna nie miała czasu na stawianie pytań. Pożądanie kalifa wywołało istną gotowość bojową w całym haremie. Oddana w ręce całej armii masażystek, pedikiurzystek, fryzjerek, perfumiarek i garderobianych, uznała, że należy biernie poddać się ich zabiegom. Zresztą... ujrzeć z bliska kalifa, to mogło wkrótce się przydać... Może uda jej się uzyskać na niego jakiś wpływ? Co zaś do spraw związanych z intymnym kontaktem z królem Grenady, to nie potrafiła się nawet przeciw temu buntować. Trudno, nie miała wyboru. Wszelki opór mógł nie tylko zniweczyć jej plan, lecz także wystawić Arnolda na śmiertelne niebezpieczeństwo. W końcu jeśli się podjęło walkę, to należało doprowadzić ją do końca, nie kręcąc nosem przy wyborze środków.