Выбрать главу

– Suko! – krzyknął obłędnie. – Ja cię nauczę!

Chwycił leżący na stole bicz i zaczął nim smagać plecy i ramiona Zobeidy. Katarzyna na ten widok zdusiła okrzyk grozy, zapominając o swej zazdrości na widok gestu, który nie mógł oznaczać nic innego, jak tylko nienawiść Arnolda do księżniczki. Pomyślała, że Zobeida nie zniesie z pewnością takiego traktowania, że niechybnie pociągnie za gong znajdujący się przy kanapie, że zacznie krzyczeć i ściągnie na pomoc eunuchów, a nawet katów...

Nic podobnego!... Z cichym jękiem skargi, niepokonana Zobeida przyczołgała się po dywanie do nagich stóp kochanka i oplótłszy je ramionami, przywarła do nich ustami, wlepiając w twarz Arnolda przepełnione oddaniem oczy ujarzmionej, dzikiej bestii. Szeptała przy tym jakieś słowa, których Katarzyna nie mogła dosłyszeć, lecz które musiały powoli spełniać swoją czarodziejską magię, gdyż... nagle bicz wypadł mu z ręki i Arnold zanurzywszy swe dłonie we włosach Zobeidy, przyciągnął jej twarz do swojej i wpił się w jej usta, rozrywając jednocześnie jej przezroczyste muśliny. Dwa splątane ciała legły na dywanie.

Wokół Katarzyny wszystko zaczęło obłędnie wirować: niebo, drzewa i ściany. Ciężko dysząc, oparła się o ścianę czując, że za chwilę zemdleje, że umrze o dwa kroki od bezwstydnej pary, wsłuchując się w wydawane przez nich jęki rozkoszy. Powodowana ślepą, odwieczną żądzą zabijania, odruchowo sięgnęła po swój sztylet, zawsze zatknięty u pasa, lecz zamiast niego jej dłoń napotkała kawałek zwiewnego muślinu. O! Gdyby tak mieć broń pod ręką! Stanęłaby wtedy przed niewiernym mężem jak bogini zemsty i zadałaby śmiertelny cios tej kreaturze, ośmielającej się kochać ohydną miłością, miłością niewolnika!... Zamiast na broń ręka Katarzyny natrafiła na ostre kolce, które boleśnie wbiły się w jej skórę, przywracając natychmiast utraconą świadomość. Równocześnie odgłos kroków dochodzących z alejki przywrócił jej poczucie rzeczywistości. Rozpoznawszy nosowy głos Moraymy, Katarzyna opuściła pośpiesznie kryjówkę, przeczołgała się pod krzewami i dotarła do głównej alei na spotkanie Moraymy. Stara Żydówka spojrzała na nią podejrzliwie.

– Skąd się tu wzięłaś? Wszędzie cię szukam!

– Przechadzałam się po ogrodzie... Noc jest taka ciepła... Nie miałam ochoty wracać... – odpowiedziała Katarzyna z wysiłkiem.

Morayma, nie wdając się w dalszą rozmowę, chwyciła Katarzynę za nadgarstek i pociągnęła ją w stronę wieży Wodnej. Pod oświetloną kolumnadą spojrzała na nią i zmarszczywszy brwi zauważyła z niezadowoleniem: – Jesteś bardzo blada! Czyżbyś była cierpiąca?

– Nie... Jestem tylko trochę zmęczona...

– W takim razie nie rozumiem, dlaczego jeszcze nie śpisz! Chodźże wreszcie!

Katarzyna dała się poprowadzić bez oporu, nie mogąc odpędzić sprzed oczu dopiero co widzianej sceny miłosnej. Morayma, spodziewając się okrzyków radości na widok zbytku, jakim kalif otoczył tę niewolnicę, zdziwiła się niepomiernie widząc, jak ta, po wejściu do swego apartamentu, w którym oczekiwała na nią armia służących, upadła na materace, zanosząc się szlochem.

Morayma wykazała jednak na tyle rozsądku, by nie stawiać żadnych pytań. Odesłała wszystkie służące, a sama usiadła na brzegu łóżka, czekając spokojnie, aż burza przeminie.

Przypisywała ją silnym wrażeniom, jakich nie poskąpił niewolnicy miniony dzień. Katarzyna płakała jednak tak długo, że dopiero zmęczenie położyło kres jej rozpaczy. Kiedy ustały łzy, pogrążyła się jak znużone zwierzę w głębokim śnie... Morayma dawno już spała, a nad Grenadą zaległa noc, której ciszę przerywał jedynie dźwięk dzwonu znad kanałów.

Gdy Katarzyna otwarła spuchnięte od płaczu oczy, zobaczyła, że wokół niej jest pełno ludzi. Zamknęła je natychmiast sądząc, że jeszcze nie skończył się niespokojny sen. Dopiero dotyk wilgotnych, chłodnych tamponów na powiekach uświadomił jej pomyłkę. Wtedy usłyszała półgłosem wypowiadane słowa: – Obudź się, Jutrzenko, moja słodka perło! Otwórz oczy, by napawać się swą chwałą!

Katarzyna podniosła ostrożnie powieki i ujrzała tłum niewolników klęczących wokół niej i dźwigających na ramionach różnorodne przedmioty, jedwabie, mieniące się kolorami muśliny, ciężkie, złote klejnoty wysadzane drogocennymi kamieniami niespotykanej wielkości, flakony z perfumami i rzadkimi olejkami, ptaki z długimi jedwabistymi piórami o bajecznych kolorach. Jednak tym, co przykuło natychmiast wzrok nowej faworyty, była otyła postać Fatimy siedzącej ze skrzyżowanymi nogami na wielkiej poduszce leżącej na podłodze, w sukniach w ostrym czerwonym kolorze, i wyraz jej nieruchomej twarzy, na której malował się uśmiech pełen zachwytu.

Widząc, że młoda kobieta przebudziła się i że na nią patrzy, Etiopka wstała i pokłoniła się jej z nieoczekiwanym wdziękiem, zamiatając przy tym podłogę pawimi piórami zdobiącymi jej koafiurę.

– Co ty tutaj robisz? – spytała cicho Katarzyna.

– Przybyłam, aby pokłonić się wschodzącej gwieździe, o nieopisana wspaniałości! W mieście nie mówi się dzisiaj o niczym innym, jak o rzadkiej perle, którą dane mi było odkryć...

– I dlatego skoro świt przyszłaś po nagrodę, jak sądzę? Pogardliwy ton nie zbił z tropu Fatimy ani nie pozbawił jej uśmiechu.

Widać było, że Murzynka tryska radością, której nic nie potrafi zniweczyć.

– Na Boga, nie! Przyszłam do ciebie z prezentem!

– Z prezentem? Od ciebie?

– Niezupełnie. Od Abu-al-Khayra, medyka! Pomyśl, Jutrzenko, nie znałyśmy jego wielkiej duszy!

Imię drogiego przyjaciela pozwoliło Katarzynie otrząsnąć się z przygnębienia, bólu i niesmaku, w jakich była zatopiona. Myśl o nim dodała jej sił. Uniósłszy się na łokciu, odepchnęła niewolnicę, która przecierała jej oczy tamponami.

– Co masz na myśli?

Czarna dłoń Fatimy wskazała na wielki, złocony kosz, wypełniony po brzegi egzotycznymi owocami, jakich Katarzyna nigdy jeszcze nie widziała.

– Odwiedził mnie o samym świcie, dźwigając to i prosząc, bym poszła do Alhambry zanieść ci to w darze!

– Ciebie prosił? Nie powinien tego robić, przecież wywiodłaś go w pole?

– Dlatego powiadam: medyk Abu ma wielkie serce! Nie tylko, że nie ma do mnie żalu, lecz na dodatek jest mi wdzięczny za to, co dla ciebie uczyniłam.

„Pozwoliłaś, bym dostarczył niechcący szczęścia memu kalifowi, powiedział ze łzami w oczach, i od tej pory komandor wiernych będzie pamiętał w swych modłach o Abu-medyku, który dla niego poświęcił swój bezcenny klejnot!”. Co do ciebie – ciągnęła potoczyście Fatima – medyk błaga, byś zechciała przyjąć te owoce, byś zaszczyciła każdy z nich dotykiem swych warg tak, by w zamian wzmocniły twoje serce przerażone własnym szczęściem, by dodały ci sił i blasku, które twoje szczęście uczynią wiecznym! Owoce te, zapewniał, posiadają magiczną moc, którą jednak mogą przekazać tylko tobie!

Fatima mogła jeszcze długo wyrzucać z siebie zgrabne zdania, lecz Katarzyna miała ochotę pozbyć się natychmiast tych wszystkich ludzi, a jej w pierwszej kolejności. Dotarło bowiem do niej, że te owoce musiały zawierać wiadomość od Abu. Zmusiwszy się więc do uśmiechu, rzekła: – Podziękuj memu dawnemu panu za jego hojność. Powiedz mu, że nigdy nie wątpiłam w dobroć jego serca i że uczynię wszystko, by zdobyć na zawsze serce tego, którego kocham! Jeśli to się nie uda, wolę umrzeć! – dodała, zgrabnie żonglując słowami.

Widząc, że Fatima nie zbiera się do wyjścia i że niewolnice nadal trwają z darami na swoich miejscach, Katarzyna wezwała do siebie Moraymę i kazała się jej schylić, by nikt nie słyszał, co mówi.