Выбрать главу

– Musiałem ostudzić jakoś swoją gorączkę, która mnie ogarniała za każdym razem, gdy wyobrażałem sobie ciebie w ramionach de Brézégo, całującą go, rozmawiającą z nim, żyjącą obok niego, oddającą mu swe usta i... ciało! Ciało kobiety jest jak puchar wina: może dostarczyć chwili zapomnienia...

– Te chwile trwają u ciebie bardzo długo! Były inne sposoby, bardziej godne twego nazwiska, by zapomnieć! – rzuciła Katarzyna, zapominając o resztkach ostrożności. – Nie mogłeś spróbować ucieczki? Powrócić do Montsalvy, do rodziny?

– Żebyś została uznana za bigamistkę i spalona na stosie? Zazdrość mniej by mnie dręczyła, gdybym nie kochał cię... tak bardzo... lecz nie chciałem dopuścić, byś spłonęła na stosie.

– A zwłaszcza – przerwała Katarzyna, udając, że nie słyszy wyznania miłości – wolałeś oddawać się słodkiemu zapomnieniu w ramionach księżniczki, wolałeś zapomnieć, że jesteś rycerzem i chrześcijaninem, spędzając swój czas na polowaniach, piciu wina i kochaniu... To nie o tym pisałeś mi w swoim liście. W rzeczywistości gdybym nie spotkała Fortunata, mogłabym cię szukać w samej Ziemi Świętej, bo zdrowy czy chory, zawsze chciałeś znaleźć śmierć w służbie Boga, na przekór królowi.

– Chyba nie robisz mi wyrzutów, że jeszcze żyję? To byłby szczyt wszystkiego!

– Dlaczego nie starałeś się uciec?

– Próbowałem tysiące razy... lecz z Alhambry nie ma ucieczki! Ten pałac ukryty wśród róż i drzew pomarańczowych jest lepiej strzeżony niż najsroższa forteca królewska. Kwiaty mają tu oczy i uszy. W każdym kwiatku schowane jest oko lub ucho, każdy krzak jest szpiegiem. A jeśli spotkałaś Fortunata, to musiał ci powiedzieć, jaką zleciłem mu misję?

– W istocie: powiedział mi, że wysłałeś go do swej matki, by zawiadomić ją o szczęśliwym uzdrowieniu!

– ...i o uwięzieniu w Grenadzie. Kazałem mu dyskretnie, sądząc, że ponownie wyszłaś za mąż, powiedzieć jej prawdę, prosić ją, by udała się do konetabla de Richemonta, opowiedziała mu, co mi się przytrafiło, prosząc go, by nikomu o tym nie mówił, lecz by wysłał delegację z okupem za mnie do sułtana Grenady. Następnie pod przybranym nazwiskiem zamierzałem udać się do Ziemi Świętej lub do włości papieskich, aby wszelki słuch po mnie zaginał. Przynajmniej prowadziłbym żywot godny swego nazwiska.

– Fortunat o niczym takim nie mówił. Jedyne, co potrafił, to wyrazić mi swoją nienawiść i radość, że jesteś szczęśliwy w ramionach niewiernej księżniczki, w której jakobyś był po uszy zadurzony.

– A to kawał bałwana! I pomimo to nie przestałaś mnie szukać?

– Należysz do mnie tak jak ja do ciebie. Dla ciebie zrezygnowałam ze wszystkiego, nie miałam więc zamiaru zrezygnować z ciebie dla innej!

– Dzięki czemu w ramionach kalifa odczuwałaś miłe uczucie zemsty, nieprawdaż? – rzucił uparty Arnold.

– Być może! – przyznała Katarzyna. – Istotnie, moje skrupuły zmalały, gdyż wierz mi, że między schroniskiem dla pielgrzymów w Roncevaux, gdzie spotkałam Fortunata, a tym przeklętym miastem droga jest daleka. Miałam sporo czasu na myślenie, na wyobrażanie sobie tego, co mój pech pozwolił mi ujrzeć na własne oczy.

– Nie wracaj ciągle do tego samego! Przypominam ci, że nadal czekam na twą opowieść.

– A po co? I tak nic nie chcesz zrozumieć. Muszę za wszelką cenę okazać się winna, żeby uspokoić twoje wyrzuty sumienia, czy tak? A to wszystko dlatego, że już mnie nie kochasz... gdyż zależy ci na tej kobiecie do tego stopnia, że zapomniałeś o własnej żonie... i o tym, że mamy syna!

– Nie zapomniałem o niczym! – krzyknął Arnold. – Jak mógłbym zapomnieć o swoim dziecku? Jest ciałem z mego ciała, tak jak ja jestem ciałem mej matki.

Katarzyna wstała i małżonkowie stanęli twarzą w twarz jak dwa nastroszone koguty, z których każdy szukał słabej strony przeciwnika, by celniej zaatakować, lecz myśl o małym Michale rozbroiła Arnolda, tak jak wspomnienie Izabeli de Montsalvy stopiło gniew Katarzyny. Miała żal do męża, lecz kochała go zbyt mocno, by znieść bez cierpienia to, co miała mu teraz powiedzieć. Spuściwszy głowę, wyszeptała: – Nie ma jej już wśród nas... Zgasła cichutko następnego dnia po dniu Świętego Michała. Zdążyła przeżyć dzień, w którym wasale ogłosili naszego małego Michała panem de Montsalvy... Kochała cię i modliła się za ciebie do ostatniej chwili...

Po tych słowach nastąpiła ciężka, przygnębiająca cisza. Słychać było tylko szybki, urywany oddech Arnolda. Nie mówił nic, więc Katarzyna podniosła głowę. Jego piękna twarz wydawała się zmieniona w kamień, a w jego oczach nie było widać ani bólu, ani zaskoczenia, jedynie wzdłuż matowych policzków spływały ciężkie łzy. Katarzyna, przejęta do żywego, wyciągnęła dłoń i położyła ją nieśmiało na ramieniu Arnolda.

– Arnoldzie... – wyszeptała. – Gdybyś wiedział...

– A kto zajmuje się Michałem, podczas gdy ty wędrujesz po świecie? – spytał głuchym głosem.

– Sara i przeor Montsalvy, Bernard de Calmont d’Olt... Jest też Saturnin i Donatka... i wszyscy poddani z Montsalvy, którzy powoli odzyskują radość życia i bycia twoimi wasalami. Ziemia odżywa... a mnisi z opactwa budują nowy zamek w pobliżu bramy południowej, żeby bronił miasteczka, jeśli powróci niebezpieczeństwo.

W miarę jak Katarzyna opowiadała, sprzed oczu małżonków zniknęły zarysy bajecznego, lecz obcego pałacu z jego olśniewającą roślinnością, a pojawiła się stara Owernia z jej wyżynami smaganymi przez wiatr, z jej rwącymi i dzikimi rzekami, głębokimi, ciemnymi borami, z jej mgłami zalegającymi na stokach wygasłych wulkanów, z jej nieurodzajną ziemią, w której dojrzewało złoto, srebro i błyszczące kamienie, z jej purpurowymi zachodami słońca i świeżymi porankami...

Pod dotykiem dłoni Katarzyny ramię Arnolda zadrżało. Dłonie zaczęły szukać się niecierpliwie po omacku i złączyły się. Dotyk mocnej, ciepłej dłoni Arnolda przyprawił Katarzynę o drżenie radości, które przebiegło ją aż do samego serca.

– Nie chcesz więcej zobaczyć tego wszystkiego? Nie ma na świecie takiego więzienia, z którego nie można by uciec – wyszeptała. – Wracajmy do domu Arnoldzie, błagam cię!

Niestety, nie było już czasu na odpowiedź. Nagle sen zniknął, rozlatując się na tysiące kawałków. Brzegiem basenu nadchodziła Zobeida w towarzystwie Moraymy, poprzedzana armią eunuchów z zapalonymi pochodniami w dłoniach. Zdawało się, że woda się zapaliła, noc zniknęła, a złączone dłonie musiały się rozdzielić.

Zobeida spojrzała na Katarzynę, a potem jej pytający wzrok padł na Arnolda. Spojrzeniu temu towarzyszyło zmarszczenie brwi, co mogło oznaczać, że Mauretanka jest zdziwiona, widząc ją jeszcze przy życiu, lecz po chwili powiedziała: – A więc przebaczyłeś swej siostrze, mój panie? Z pewnością masz swoje powody. Zresztą... – dodała z wyrachowaniem – cieszy mnie to, gdyż mój brat będzie ci za to wdzięczny. Zapowiedział swój powrót do Alhambry na jutro! Nikt nie wątpi, że śpieszno mu do ukochanej...

W miarę jak Zobeida mówiła, Katarzyna czuła, ku swej rozpaczy, jak rozpada się wszystko, co z takim trudem udało się jej zdobyć na powrót. Ręka Arnolda już nie trzymała jej dłoni, a w jego oczach na powrót pojawił się gniew. Rzeczywistość i jej straszni, niemożliwi do usunięcia bohaterowie, kalif i jego siostra, upominali się znowu o swoje prawa. Mimo to Katarzyna próbowała jeszcze walczyć.

– Arnoldzie... – szepnęła błagalnie – mam ci jeszcze tyle do opowiedzenia.

– Powiesz mu to później! – syknęła księżniczka. – Moraymo, zabierz ją do jej domu i dopilnuj, by była gotowa, kiedy mój wielki brat powróci do pałacu!