Выбрать главу

Tristan i Bérenger przyglądali się jej zmieszani, nie wiedząc, co czynić. Wreszcie po długiej ciszy Tristan powiedział:

– Musi się wyspać, wypocząć... Zaraz wezwę tu małżonkę oberżysty, żeby ją rozebrała, umyła, położyła do łóżka i czuwała nad nią. A ty, mój chłopcze, dobrze byś zrobił czyniąc to samo: oczy same ci się zamykają. Ja zaś udam się do konetabla i opowiem mu o wszystkim. Żywi on przyjaźń dla pani Katarzyny i z pewnością zechce się z nią widzieć i wysłuchać. Tylko ona może coś uczynić dla swego męża.

– Czy konetabl... bardzo jest rozgniewany na pana Arnolda? – spytał paź nieśmiało.

Twarz Tristana spoważniała, a między jego jasnymi brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka.

– Bardzo... Nikt bowiem nie byłby w stanie tolerować takiej niesubordynacji, a pan konetabl nie na próżno jest Bretończykiem. Pani de Montsalvy będzie trudno uzyskać przebaczenie dla nieostrożnego męża...

– Do licha! – krzyknął paź, chociaż zbierało mu się na płacz – chyba nie każe stracić swego kapitana za taką błahostkę?

Tristan ogarnął pazia spojrzeniem, starając się wysondować siłę jego charakteru i odporność, wreszcie oznajmił:

– Błahostka, powiadasz? Słowo księcia to dla ciebie błahostka? Nie zdziwiłbym się, gdyby pan de Montsalvy pomimo swoich zasług stracił życie!

– W takim razie – krzyknął z ogniem paź – miejcie się na baczności! W całej Owernii nie znajdziesz takiego, który nie chwyci za broń i nie stanie przeciwko konetablowi, jeśli ten ośmieli się strącić głowę człowiekowi, którego oni wszyscy kochają i poważają!

– A więc bunt?

– Bunt, a nawet rewolucja, dlatego że nawet maluczcy się doń dołączą! Powiedz konetablowi, żeby się zastanowił, zanim skaże hrabiego! Dlatego że tym samym skaże całą Owernię! Sądzę, że nie powinien pozwolić jazgotać wdowie po mordercy, upasionej na złocie zdrady.

Zapał pazia wywołał uśmiech na twarzy namiestnika. Uniósłszy kułak walnął go przyjacielsko w plecy, aż paź zachwiał się na nogach.

– Do diaska, wyborny z ciebie adwokat, panie de Roquemaurel! Niepodobnyś co prawda do braci, lecz za toś równie co oni skuteczny! Wszystko to przekażę wiernie konetablowi... tym bardziej że sam kocham te szalone głowy, tak Katarzynę jak i pana Arnolda. Ty pozostań tutaj, mój chłopcze, wyśpij się, nabierz sił i pilnuj swojej pani. Wrócę wieczorem, by zdać sprawę z tego, jak się rzeczy mają!

Ruszył do drzwi, zza których dochodziło skrzypienie schodów pod szacownym ciężarem dwustu z górą funtów imć Renaudotowej, która pokonywała je z lekka dysząc. Przed otwarciem drzwi odwrócił się jeszcze i rzekł:

– Lepiej będzie nie wyjawiać przed konetablem i jego parami więzów rodzinnych wiążących panią Katarzynę z tym przeklętym Legoix! Nikt na dworze nie wie, że jest ona pospolitego pochodzenia. Dla honoru i poważania de Montsalvych lepiej, żeby to pozostało tajemnicą.

Bérenger wzruszył ramionami.

– Myślałem, że jaśniepaństwo jest jak ospa! – zakpił.

– Bez wątpienia! Jedyna to zresztą choroba, z której nikt nie chce się wyleczyć. I nawet nie masz zielonego pojęcia, do jakiego stopnia najbardziej nią dotknięci pogardzają ludźmi zdrowymi!

Rozdział siódmy

WYROK ARTURA DE RICHEMONTA

Podejrzewając, że wiadomość o przyjeździe do Paryża pani de Montsalvy wyrwie rycerzy Owernii z ich kryjówki, Tristan Eremita postanowił udać się do nich z nowiną.

Opuściwszy gospodę Pod Orłem udał się prosto do oberży Pod Wielkim Kielichem, w której zainstalowali się ich dowódcy. Jadło było tam podłe, co najwyżej można było połechtać podniebienia pieczystym z jeża, krowim wymieniem czy „leśnym węgorzem w galarecie”, którego na tę okoliczność odgrywał, chcąc nie chcąc, zaskroniec, jak za czasów wielkiego głodu. Za to lało się tam białe wytrawne wino i bracia Roquemaurel wraz ze swymi nierozdzielnymi kompanami, Gontranem i Fabrefortem, takimi jak oni chwackimi chłopcami z jednego lasu, szybko odkryli jego niepowtarzalne zalety.

Tristan wierzył, że służąc interesom zwierzchnika przez zmuszenie zbuntowanych, by wyszli ze swej nory, przysłuży się jednocześnie swoim przyjaciołom Montsalvym, zapewniając Katarzynie dzielną eskortę, na wypadek gdyby musiała zmierzyć się z Richemontem.

Rozmowa była krótka. Rady Tristana zostały obficie oblane, jak przystoi wśród rycerzy, i kiedy namiestnik wstał z zamiarem opuszczenia kompanii, pożegnaniom nie było końca: Renaud de Roquemaurel poklepywał go potężnie po plecach, podczas gdy Fabrefort wyciskał na jego policzku wylewne, zalatujące winem pocałunki, ściskając go przy tym w ramionach i nazywając „dobrym bratem”. Umówiono się na poranek następnego dnia.

Po przekazaniu swojej nieoficjalnej wiadomości Tristan skierował kroki do pałacu des Tournelles, eleganckiej rezydencji książąt orleańskich, znajdującej się w pobliżu Bastylii, gdzie udał się z wizytą do pewnej bardzo wpływowej osobistości, na której pomoc mógł liczyć w obecnych okolicznościach. Wyszedł stamtąd po niespełna półgodzinie bardziej odprężony, niż tam wchodził i podśpiewując dosyć fałszywie, lecz z wielkim samozaparciem rondo biesiadne, skierował wreszcie swego konia do pałacu Pod Jeżozwierzem, dawniej należącego do księcia Burgundii. Filip Dobry kazał jednak podarować go konetablowi w zamian za pałac Richemontów, który skonfiskowali mu Anglicy w 1425 roku i z którego nic praktycznie nie pozostało.

Wynik jego zabiegów był taki, że kiedy następnego dnia rankiem dzwony u Świętej Katarzyny wydzwoniły dziewiątą rano, imć Renaudot ujrzał przed swoją gospodą eskadrę rycerzy o dumnych minach, wystrojonych i hałaśliwych.

Mówili wszyscy naraz, głośno jak to ludzie przywykli do przekrzykiwania grzmotów i błyskawic w górach, a głosy te dobywały się z piersi, z których niejedna starła się z niedźwiedziem. Oberżysta domyślił się po akcencie, że wszyscy są Owerniakami. Niektórzy z nich po raz pierwszy zresztą opuścili rodzinne strony i mówili tylko dialektem, starym językiem arwerneńskim, w którym z równym powodzeniem odbijały się i skały granitowe, i słońce.

Tylko dwóch jasnowłosych olbrzymów podobnych do siebie jak dwie krople wody mówiło bezbłędnie po francusku. Jeden z nich, Amaury de Roquemaurel, chwyciwszy oberżystę za uszy zaniósł go delikatnie do środka, nakazując mu udać się czym prędzej do pani de Montsalvy z wiadomością, że obstawa jest gotowa towarzyszyć jej w wizycie u konetabla.

Oberżysta zeskoczył ze stołu, na którym postawił go olbrzym, i z twarzą mokrą od potu rzucił się na schody, lecz potknąwszy się runął jak długi ze szkodą dla nosa, wreszcie zniknął na pięterku. Zanim jednak zdyszany mógł spełnić swoje posłanie, natknął się na stojącą w progu swego pokoju damę. Katarzyna uśmiechała się do nieboraka.

– Możesz im powiedzieć, że schodzę do nich! Niepotrzebnie cię posyłali, uczynili bowiem taką wrzawę, że podnieśliby umarłego z grobu. Wybacz, imć Renaudot, ich trochę... zbyt zapalczywy entuzjazm!

Oberżysta, wycierając spocone czoło, odwzajemnił jej uśmiech, w którym przebijało prawdziwe uwielbienie, gdyż kobieta stojąca przed nim niczym nie przypominała zakurzonego młodzieńca, który wraz z paziem i panem Tristanem stanął wczoraj wieczorem w jego oberży. Renaudot oniemiały wycofywał się w stronę schodów, jak przed jakimś nadziemskim zjawiskiem. Dopiero pytanie Katarzyny wyrwało go z otępienia:

– Czy widziałeś mojego pazia?

– Młodego pana Bérengera? Nie, szlachetna pani! Po prawdzie...

widziałem, jak wychodził bladym świtem, ale nie zauważyłem, żeby wrócił...