– Wszyscy postąpilibyśmy tak jak on, mając przed sobą mordercę własnego brata – wtrącił bastard.
– Nie mów tak, panie bastardzie! – odparł konetabl. – Nikt lepiej niż ty sam nie potrafi stosować się do rozkazów. Czyż ludność Paryża będzie miała do mnie zaufanie, jeśli nie udowodnię, że jestem jedyną władzą i przedstawicielem króla i nie przymykam oczu na tak jawne nieposłuszeństwo? Czy zapomniałeś, że dałem słowo?
– Twoje słowo nie jest warte głowy Arnolda de Montsalvy – obruszyła się Katarzyna.
Richemont pobladł i zaczął się wycofywać, jakby dostał policzek, Katarzyna zaś rzuciła się na kolana.
– Przebacz mi, panie! – krzyknęła błagalnie – nie miej mi za złe, żem wyrzekła te słowa! Mój język był szybszy niż moje myśli. Wierz mi jednak, że od kiedy wiem, że Arnoldowi grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, i to z takiego błahego powodu, nie panuję nad sobą!
– Zabił więźnia – odparł uparcie Bretończyk – któremu ja darowałem życie. Czy sądzicie, że sam nie miałem ochoty powiesić łotra na pierwszej lepszej gałęzi, tego tłustego wieprza, którego tępe zacietrzewienie przyczyniło się do śmierci Joanny? A jednak powstrzymałem się! A teraz wstań, Katarzyno, nie podoba mi się, że klęczysz u mych stóp!
– Nie wstanę, dopóki nie uzyskam tego, o co cię proszę! Wiem wszakże, jak wielkie jest przewinienie mego małżonka, ponieważ podważył słowo dane przez księcia, i to księcia najbardziej prawego, jakiego nasza ziemia nosiła!
W tej chwili wstał z miejsca człowiek, który do tej pory milczał. Był to namiestnik kupców, Michał de Lallier, który skłoniwszy się przed Katarzyną rzekł:
– Zechciej zrozumieć, pani, że lud Paryża, który tak spontanicznie oddał się swemu prawowitemu władcy, królowi Francji, Karolowi, niech Bóg zachowa go w zdrowiu, ten lud właśnie jak zareaguje, jeśli jego przedstawiciel zacznie sprawowanie władzy od omijania prawa? To mnie i moim ławnikom książę dał słowo. Nie mam prawa mu go zwrócić.
– Dlaczego, panie? Dlaczego? – jęknęła Katarzyna.
– Ponieważ muszę uwzględnić skargę wdowy Legoix. Jej dom został złupiony, a i ona solidnie poturbowana; liczyła tylko na to, że ujdzie stąd wraz z mężem. Teraz, kiedy Arnold go zabił, nie pozostało jej już nic.
– Czy będzie bogatsza i szczęśliwsza, jeśli i mój zostanie zabity?
– Szlachetna pani – odparł stary człowiek – ty jesteś jaśnie panią i tacy zwykli ludzie nic dla ciebie nie znaczą...
– Wilhelm Legoix nie był prostym człowiekiem. Był wielkim mieszczaninem, człowiekiem bogatym!
– Być może, lecz dla ciebie to tylko zwykły mieszczanin, podobnie jak ja i większość mieszkańców tego miasta. Paryż, szlachetna pani, to głównie lud, mieszczanie, a szlachty tu niewiele. Wielcy panowie są daleko, zajęci wojaczką i turniejami. Przyznaję, Wilhelm Legoix zabił brata pana de Montsalvy, lecz działo się to w czasach wojennych, pani...
Nagle Katarzyna poderwała się i stanęła twarzą w twarz z namiestnikiem.
– W czasach wojennych? Nie, panie, to nie były czasy wojenne, tylko zwykłe zamieszki!
– Pani raczysz żonglować słowami. Powinienem rzec: wojny domowej, lecz co ty pani możesz o tamtych czasach wiedzieć. Pewnie jako dziecko pilnowano cię w ciepłych pieleszach gdzieś daleko stąd w warownym zamku...
– Nie, panie – przerwała Katarzyna – nie byłam wtedy daleko stąd, ponieważ urodziłam się w Paryżu i w strasznych czasach Caboche’a byłam przy tym, kiedy Wilhelm Legoix zmasakrował Michała de Montsalvy, a jego krew spryskała moją dziewczęcą sukienkę...
– Jakże to? Niemożliwe!
– Możliwe, przypominasz sobie może, panie, złotnika Gauchera Legoix, u którego zamawiałeś takie piękne puchary?
Stary namiestnik i konetabl zadrżeli jednocześnie.
– Legoix? Co to ma znaczyć?
– To, że jestem córką złotnika Legoix, a tym samym kuzynką nikczemnika, którego chcecie pomścić. I choć jestem kuzynką, sama żądałabym jego głowy, gdyby Arnold go nie zabił!
– Z jakiego powodu? Sądzę, że Montsalvy w tamtych czasach nie byli nikim innym dla rodziny złotnika, jak może zwykłymi klientami?
Pogardliwy ton nie uszedł uwagi Katarzyny, która przypomniała sobie, jak Tristan przestrzegał ją przed wyjawianiem swego pochodzenia, lecz może wyjawienie tej tajemnicy przyczyniłoby się do uratowania Arnolda? W jej fiołkowych oczach nie było więc śladu upokorzenia, kiedy spojrzała na Richemonta, lecz wyniosła duma.
– Nie, nie byli klientami! Powiem więcej: byli nam zupełnie nie znani! Toteż nie za zabicie Michała de Montsalvy żądałabym teraz głowy kuzyna Legoix, lecz za to, że powiesił mego ojca a swego kuzyna na szyldzie sklepowym, i za to, że następnie podpalił nasz dom. A Michał wiedziony na rzeź przez żądny krwi tłum znalazł schronienie w naszym domu. Zgubiła go zdrada służącej. Widziałam na własne oczy, a miałam wtedy 13 lat, jak Legoix podniósł rzeźnicki topór i jak odrąbał głowę siedemnastoletniemu chłopcu, który nie miał broni!
Zachęcona pomrukiem grozy, jaki wywołały te słowa, Katarzyna przestała mówić do Michała de Lallier i zwróciła się napastliwie w stronę konetabla:
– Tamtego dnia, panie, w pałacu Saint-Pol, opanowanego przez gawiedź, odwiedziłam kobietę, która jest teraz... twoją żoną, a która wtedy była księżną Gujenny. Widziałam ją szlochającą, błagającą swego ojca i okrutną gawiedź, żeby oszczędzili Michała, który był jej paziem i którego kochała nad życie! Gdyby pani de Richemont była tutaj, ona pierwsza prosiłaby o łaskę dla Arnolda, jego brata!
– Moja żona – głos Richemonta najwyraźniej zadrżał.
– Ależ tak, twoja żona, panie! Czy zapomniałeś już o pojedynku w Arras, gdzie Arnold walczył o honor swego księcia? Czy zapomniałeś, jak księżna Gujenny, z którą byłeś świeżo zaręczony, przywiązała swoje barwy do lancy mojego męża? Przypomnij sobie, panie! Jej przyjaźń dla nas jest starsza niż twoja!
Richemont potrząsnął głową, jakby chciał przepędzić jakąś nieznośną myśl.
– Starsza? Lecz niewiele, skoro po raz pierwszy spotkałem Arnolda de Montsalvy pod Azincourt i widziałem, jak walczy.
Zdawało się, że w konetablu rozgorzała jakaś wewnętrzna walka na wspomnienie tamtych lat i że chciałby przerwać rozmowę, nie mogąc decydować, i że decyzja należała do tego pięknego starca w długiej szacie z granatowego aksamitu, który spoglądał na Katarzynę w zamyśleniu. Dlatego do niego skierowała swoje słowa i swoje błaganie:
– Panie namiestniku, ja, Katarzyna Legoix, proszę cię o sprawiedliwy wyrok dla Wilhelma Legoix, zabójcy mego ojca i Michała de Montsalvy, a ponieważ kara została mu już wymierzona, proszę pokornie o łaskę dla tego, który był jej narzędziem...
Zaległa głęboka cisza. Wszyscy wstrzymali oddechy świadomi powagi sytuacji... a także zawładnięci wzruszającym pięknem stojącej wśród nich kobiety z oczami błyszczącymi od łez, która wyciągała swe delikatne, białe dłonie w błagalnym geście w stronę starego namiestnika kupców.
On zresztą także spoglądał na nią swymi wyblakłymi oczami starca, w których duma zabarwiona była czułością.
– A więc to ty jesteś tą małą dziewczynką, którą ongiś widziałem bawiącą się lalkami w domu mistrza Gauchera? Wybacz, ale nic nie wiedziałem o jego strasznym końcu. Nie było mnie w Paryżu w tamte okrutne dni... Tylu ludzi zginęło od tej pory...
– Więc, panie... przez litość... nie skazuj jeszcze jednego! Panowie z Burgundii również patrzyli na nią jak zauroczeni, a pan Villiers de l’Isle Adam wyszeptał machinalnie:
– Trzeba mu darować, konetablu! Domagam się tego głośno w imieniu mego pana, księcia Filipa Burgundzkiego, który gdyby był wśród nas, sam żądałby tego w imię sprawiedliwości... i w imię rycerstwa!