– U nas wszystko w porządku. Przyszły piłkarz mocno dziś rozrabiał, jak zwykle, ale po wyjeździe Conny’ego i Britty było fantastycznie. Widać tego mi było trzeba. Mogłam się odprężyć i trochę poczytać.
– Jak dobrze, nie muszę się o was martwić.
– Ani trochę.
– Chciałabyś, żebym jutro z tobą posiedział? Popracowałbym trochę w domu, przynajmniej byłbym blisko.
– Kochany jesteś, ale jest dobrze, naprawdę. Najważniejsze, żebyś skupił się na znalezieniu mordercy, zanim ślad ostygnie. Jeszcze przyjdzie czas, że będę chciała cię mieć pod ręką. – Uśmiechnęła się, pogłaskała go po ręce i mówiła dalej: – A tak w ogóle zanosi się na ogólną histerię. Odebrałam w ciągu dnia kilka telefonów od różnych ludzi. Próbowali wyciągnąć ode mnie, co wie policja. Rzecz jasna nic nie mówię, nawet gdybym wiedziała, a przecież nie wiem. – Erika przerwała, żeby zaczerpnąć tchu. – Biuro turystyczne ma kłopoty, bo ludzie odwołują rezerwacje, boją się tu przyjeżdżać. A żeglarze kierują się do innych portów. Tak więc jeśli branża turystyczna nie zaczęła was jeszcze naciskać, lepiej się na to przygotujcie.
Patrik skinął głową. Tego się obawiał. Histerii, która będzie się nasilać, dopóki kogoś nie posadzą. Dla Fjällbacki, miejscowości żyjącej z turystów, to katastrofa. Pamiętał, jak kilka lat temu w lipcu gwałciciel zdążył dokonać aż czterech gwałtów, zanim go w końcu złapali. Miejscowi hotelarze i restauratorzy ponieśli tamtego lata ogromne straty, bo turyści woleli jechać gdzie indziej, na przykład do Grebbestad czy Strömstad. Morderstwo to jeszcze gorsza sprawa. Całe szczęście, że takie sprawy leżą w gestii szefa komisariatu. Patrik z przyjemnością przekazywał je Mellbergowi.
Potarł palcami nasadę nosa. Początek potężnego bólu głowy. Już miał sięgać po tabletkę, gdy zdał sobie sprawę, że przez cały dzień nic nie jadł. Jedzenie należało do jego życiowych przyjemności, o czym świadczyło choćby lekkie zwiotczenie mięśni brzucha. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnio zapomniał o jedzeniu. Był zbyt zmęczony, by coś ugotować. Zrobił kilka kanapek z żółtym serem i pastą kawiorową i maczał je w gorącej czekoladzie. Erika jak zwykle z lekkim obrzydzeniem patrzyła na tę według niej obrzydliwą kombinację smaków, ale dla Patrika był to pokarm bogów. Po zjedzeniu trzech kanapek nabrał sił i zapomniał o bólu głowy.
– Wiesz co, a może w weekend zaprosimy Dana i jego dziewczynę? Moglibyśmy pogrillować.
Erika lekko zmarszczyła nos. Nie wyglądała na zachwyconą.
– Nie dałaś Marii szansy. Ile razy ją widziałaś? Dwa?
– Tak, wiem. Tylko że ona jest taka… – Erika szukała właściwego słowa. – Ona ma dwadzieścia jeden lat.
– Przecież to nie jej wina. Jest młoda. Zgadzam się, że chwilami wydaje się trochę tępa, ale może po prostu jest nieśmiała? Poza tym ze względu na Dana mogłabyś się trochę postarać. W końcu to jego partnerka. Zresztą nie ma w tym nic dziwnego, że po rozwodzie z Pernillą znalazł sobie kogoś nowego.
– Bardzo się zrobiłeś tolerancyjny – powiedziała kwaśno Erika. Choć musiała przyznać, że jest w tym trochę racji. – Skąd ta wielkoduszność?
– Zawsze jestem wielkoduszny wobec dwudziestojednoletnich dziewczyn. Mają tyle zalet.
– Czyżby? A jakie mianowicie? – wycedziła jadowicie Erika, zanim zdała sobie sprawę, że ją podpuszcza. – Wiesz co, spadaj. A zresztą może masz rację. Dobrze, zaprośmy Dana i tę jego siksę.
– No wiesz…
– Już dobrze, więc Dana i Marię. Na pewno będzie miło. Wystawię jej domek dla lalek Emmy, żeby miała się czym zająć, kiedy dorośli usiądą do stołu.
– Erika.
– Skończyłam. Trudno mi się powstrzymać. Jakiś tik czy co.
– Złośliwa kobieto, przestań szydzić. Chodź tu, przytul się.
Erika potraktowała to dosłownie. Usiedli przytuleni na kanapie. Dzięki takim chwilom Patrikowi miał siłę mierzyć się z mrocznymi stronami ludzkiej duszy. Może choćby w niewielkim stopniu uda mu się przyczynić do tego, żeby świat stał się bezpieczniejszy dla tego malucha, który zapiera się stópkami o jego dłoń we wzdętym brzuchu Eriki. Za oknem zapadał zmierzch, wiatr zaczął cichnąć. Szare niebo zamieniło się w płomienne. Jutro znów będzie piękna pogoda, pomyślał.
Miał rację. Następnego dnia około południa, jakby deszcz w ogóle nie padał, asfalt parował od gorąca. Martin pocił się, choć miał na sobie tylko spodenki i T-shirt. Wczorajszy chłód wspominał jak sen.
Nie potrafił zdecydować, co robić. Patrik siedział u Mellberga, więc nie mógł się go poradzić. Martwił się Niemcami. Lada moment należało się spodziewać telefonu i Martin obawiał się, że zna niemiecki tak kiepsko, że może mu coś umknąć. Najlepiej byłoby już teraz znaleźć kogoś, kto pomoże tłumaczyć rozmowę. Ale do kogo się zwrócić? Do tej pory miał do czynienia głównie z tłumaczami z języków bałtyckich, a także rosyjskiego i polskiego – w związku z kradzieżami samochodów, które potem szmuglowano do tych krajów. Tłumacza z niemieckiego dotychczas nie potrzebowali. Wziął książkę telefoniczną i zaczął kartkować, chociaż nie bardzo wiedział, czego szuka. W pewnej chwili przyszedł mu do głowy pomysł. Do Fjällbacki przyjeżdża co roku tylu niemieckich turystów, że ktoś z biura turystycznego z pewnością mówi po niemiecku. Wybrał numer i po chwili usłyszał pogodny głos:
– Biuro turystyczne we Fjällbace, dzień dobry. Pia przy telefonie.
– Dzień dobry, mówi Martin Molin z komisariatu policji w Tanumshede. Mam pytanie: czy macie kogoś, kto naprawdę dobrze zna niemiecki?
– No, ja znam. A o co chodzi?
Z każdą chwilą jej głos wydawał mu się coraz bardziej pociągający. Przyszło mu coś do głowy:
– A czy mógłbym wpaść pogadać o tym? Znajdzie pani chwilę?
– Oczywiście. Za pół godziny mam przerwę na lunch. Może pan wpadnie? Zjemy razem lunch w kafejce na przystani.
– Świetnie. Do zobaczenia za pół godziny.
Martin był rozradowany. Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło. Miała taki miły głos.
Pół godziny później zaparkował przed sklepem żelaznym i zaczął się przeciskać przez tłum turystów na Ingrid Bergmans Torg. I wtedy nagle się spłoszył. Tłumaczył sobie, że przecież to nie randka, tylko sprawa służbowa, ale mógł zaprzeczyć, że byłby rozczarowany, gdyby się okazało, że Pia waży dwieście kilo i ma wystające zęby.
Wszedł między stoliki i zaczął się rozglądać. Zobaczył, że zza jednego ze stolików stojących nieco dalej macha do niego dziewczyna w niebieskiej bluzce i kolorowej firmowej apaszce. Najpierw westchnął z ulgą, potem poczuł dumę, że zgadł. Pia była słodka jak czekoladka. Duże, brązowe oczy i ciemne, wijące się włosy. Wesoły uśmiech, białe zęby i urocze dołki w policzkach. Czekał go znacznie przyjemniejszy lunch niż wsuwanie z Hedströmem sałatki z makaronem w komisariacie. Wprawdzie nie ma nic do Hedströma, ale w tej konkurencji przegrywa z kretesem!
– Martin Molin.
– Pia Löfstedt.
U wysokiej jasnowłosej kelnerki zamówili zupę rybną.
– Ale nam się poszczęściło. W tym tygodniu jest tu Śledź.
Widziała, że Martin nie zrozumiał.
– Christian Hellberg. Został kucharzem roku 2001. Jest stąd, z Fjällbacki. Spróbujesz jego zupy rybnej, to się przekonasz. Jest absolutnie boska.
Mówiła żywo, gestykulowała. Martin złapał się na tym, że wpatruje się w nią jak urzeczony. Była zupełnie inna od dziewczyn, z którymi zazwyczaj się spotykał, i może dlatego było mu z nią tak miło. Aż musiał sobie przypomnieć, że spotyka się z nią służbowo.