– Przydały wam się te wycinki, które znalazłam? Wierzycie, że ta sprawa ma jakiś związek z Hultami? Czy tylko Johannes Hult miał pecha, że został w nią zamieszany?
Patrik westchnął z kubkiem w ręku.
– Gdybym to ja wiedział. Hultowie przypominają jedno wielkie gniazdo os i wolałbym nie grzebać się w ich wzajemnych stosunkach. Ale coś mi tam nie gra, chociaż nie wiem, czy to ma związek z morderstwami. Może nie chcę przyjąć do wiadomości, że policja mogła się przyczynić do śmierci niewinnego człowieka i dlatego wolę wierzyć, że nie działali całkiem po omacku. Po zaginięciu tamtych dziewczyn zeznanie Gabriela było dla policji jedynym sensownym tropem. Z tym że nie ograniczamy się jedynie do Hultów. Poszukiwania są zakrojone dość szeroko. – Umilkł na chwilę. – Wolałbym o tym nie rozmawiać. Chciałbym nie myśleć o żadnych morderstwach, skupić się na czymś zupełnie innym.
Erika skinęła głową.
– Więcej pytań nie będzie, obiecuję. Chcesz jeszcze drożdżówkę?
Nie odmówił. Po kilku godzinach czytania i opalania się na wyspie stwierdzili, że pora wracać do domu i przygotować się na przyjście gości. W ostatniej chwili zdecydowali się zaprosić również ojca Patrika z żoną. Czyli mieli do nakarmienia dwoje dzieci i ośmioro dorosłych.
W weekendy, kiedy powinien odpoczywać, a nie pracować, Gabriel nie umiał sobie znaleźć miejsca. Problem w tym, że nie wiedział, co robić. Praca była jego życiem. Poza nią nie miał żadnych zainteresowań. Nie miał również ochoty na towarzystwo żony, dzieci opuściły gniazdo, a z Lindą sprawa była dziwna. Skutek był taki, że najczęściej zamykał się w swoim biurze i zatapiał w księgach. Liczby były tym, na czym się znał, rządziły się jasnymi regułami. W odróżnieniu od ludzi, ich uciążliwej dla innych uczuciowości i nieracjonalności. Na liczbach mógł polegać. W ich świecie czuł się jak u siebie. Nie trzeba geniuszu, by zrozumieć, skąd się wzięło jego zamiłowanie do porządku. Dawno temu sam stwierdził, że to skutek chaotycznego dzieciństwa. Ale też nie sądził, żeby należało je przezwyciężać. Spełniało swoje zadanie, dobrze mu służyło, a przyczyna była drugorzędna, wręcz nieważna.
O dawnych czasach, spędzonych w drodze z Kaznodzieją, starał się nie myśleć. Jeśli już wspominał dzieciństwo, zawsze widział ojca jako Kaznodzieję. Budząca lęk postać bez twarzy sprawiała, że ich codzienność wypełniali ludzie krzyczący i bredzący w histerii. Mężczyźni i kobiety usiłujący ich dotykać, łapać szponiastymi rękami, by złagodzili dręczące ich cierpienia fizyczne i psychiczne. Wierzący, że on i brat wysłuchają ich modlitw, bo mają bezpośredni kontakt z Bogiem.
Johannes uwielbiał tamte lata. Rozkwitał, kiedy był w centrum uwagi, i z przyjemnością stawał w świetle reflektorów. Gabriel czasem przyłapywał go na tym, jak wieczorem, w łóżku, z fascynacją wpatruje się we własne ręce, jakby chciał zrozumieć, skąd biorą się te cuda.
Gabriel był głęboko wdzięczny, że utracił dar, natomiast Johannes wpadł w rozpacz. Nie umiał się pogodzić z tym, że jest zwykłym chłopakiem, takim jak wszyscy. Płakał i błagał Kaznodzieję, by mu pomógł go odzyskać. Ale ojciec oznajmił tylko, że tamto życie się skończyło, a teraz zaczyna się inne. Poza tym niezbadane są wyroki boskie.
Kiedy wprowadzili się do majątku koło Fjällbacki, dla Gabriela Kaznodzieja stał się Ephraimem, nie ojcem. Od pierwszej chwili pokochał to nowe życie. Nie dlatego żeby się zbliżył do ojca, którego ulubieńcem zawsze był i pozostał Johannes, ale dlatego że nareszcie znalazł dom. Miejsce do mieszkania, do którego miał się dostosować. Przestrzegać godzin i terminów, chodzić do szkoły. Pokochał tę posiadłość i marzył, żeby kiedyś zarządzać nią wedle własnego uznania. Wiedział, że będzie lepszym zarządcą i od Ephraima, i od Johannesa, więc modlił się, by ojciec nie zrobił głupstwa i nie oddał majątku swemu ulubieńcowi, kiedy dorośnie. Gabrielowi nie chodziło o miłość ani o uwagę ojca. Chciał tylko otrzymać posiadłość.
Tak też się stało. Chociaż niezupełnie w taki sposób, jak myślał. W jego wyobrażonym świecie Johannes był jednak obecny. Trzeba było jego śmierci, żeby pojął, jak bardzo potrzebował tego lekkomyślnego brata, choćby do tego, żeby mieć się o kogo martwić, na kogo złościć. A jednak nie mógł postąpić inaczej.
Poprosił Laine, żeby nie mówiła policji, że oboje podejrzewają, że to Johan i Robert rzucili kamieniami w okna, i sam się sobie dziwił. Czyżby zapominał, co to prawo i sprawiedliwość? A może gryzło go sumienie, gdy myślał o tym, jak potoczyły się losy rodziny? Sam nie wiedział, jak było naprawdę, ale po fakcie był wdzięczny Laine, że zrobiła mu na przekór i opowiedziała wszystko policji. To również było dla niego zaskoczeniem. Żona była w jego oczach czymś w rodzaju marionetki – uległej, choć marudnej – nie osobą posiadającą własną wolę. Zaskoczyły go jej zajadłość i upór. Zaniepokoił się, że wydarzenia ostatniego tygodnia całkowicie zmienią porządek rzeczy. Dla człowieka nienawidzącego zmian była to wizja przerażająca. Zagłębił się w świat liczb.
Pierwsi goście zjawili się punktualnie. Równo o czwartej przyszedł tata Patrika, Lars, z żoną Bittan. Przynieśli kwiaty i butelkę wina. Ojciec Patrika był wysokim, zwalistym mężczyzną ze sporym brzuchem. Bittan, od dwudziestu lat jego żona, była osobą niskiego wzrostu, okrąglutką jak piłka. Było jej z tym zresztą do twarzy, a zmarszczki wokół oczu dowodziły, że uśmiech bywał na niej częstym gościem. Erika wiedziała, że Patrikowi z wielu względów łatwiej spotykać się z Bittan niż z własną matką, Kristiną, osobą dość surową i szorstką. Rozwód Larsa i Kristiny chwilami miał przebieg dramatyczny, ale z czasem zawarli jeśli nie przyjaźń, to przynajmniej pokój. Od czasu do czasu mogli się nawet spotykać na gruncie towarzyskim. Mimo to lepiej było zapraszać ich osobno. A ponieważ Kristina właśnie odwiedzała młodszą siostrę Patrika w Göteborgu, nie musieli się martwić, że na grilla zaprosili tylko Larsa i Bittan.
Kwadrans później przyszli Dan i Maria. Ledwie zdążyli się przywitać i zasiąść w ogrodzie, gdy Erika usłyszała głośny śmiech Emmy dochodzący z górki koło domu. Wyszła im na spotkanie. Uściskała dzieci i wreszcie mogła się przywitać z nowym mężczyzną Anny.
– Cześć, miło mi, że się wreszcie poznajemy!
Wyciągnęła rękę i przywitała się z Gustavem af Klintem. Jakby na potwierdzenie jej najgorszych przeczuć wyglądał właśnie tak jak faceci z Östermalmu kręcący się w okolicach Stureplan. Ciemne, przydługie włosy zaczesane do góry. Koszula i spodnie niby-niezobowiązujące, ale Erika domyślała się, ile mniej więcej mogły kosztować, no i obowiązkowy sweter z rękawami związanymi na ramionach. Musiała upomnieć samą siebie, aby nie osądzać po pozorach. Nie zdążył jeszcze otworzyć ust, a ona w myślach już go obsypuje gradem pogardliwych określeń. Przez chwilę pomyślała, że może kieruje nią czysta, niekłamana zazdrość i dlatego jeży się, stając twarzą w twarz z kimś, w czyich żyłach płynie błękitna krew. Miała nadzieję, że tak nie jest.
– Jak tam maleństwo? Grzeczne dla mamy?
Anna przyłożyła ucho do brzucha Eriki, jakby czekała na odpowiedź. Roześmiała się i uściskała siostrę, a potem Patrika. Wszyscy przeszli do ogrodu, gdzie nastąpiła prezentacja. Dzieci mogły biegać po ogrodzie, podczas gdy dorośli pili wino albo – jak Erika – colę. Na ruszcie układano mięso. Panowie zgromadzili się, jak zwykle, przy ruszcie, gdzie czuli się jak prawdziwi mężczyźni, a kobiety zebrały się na pogaduchy. Erika nie mogła pojąć, jak to jest, że mężczyźni, w normalnych okolicznościach przyznający się, że na patelni nie umieliby usmażyć kotleta, uważają się za absolutnych wirtuozów pieczenia na ruszcie ustawionym na wolnym powietrzu. Kobietom powierzają co najwyżej przygotowywanie dodatków albo przynoszenie piwa.