Выбрать главу

Patrik przesłuchiwał dalej:

– Przypuśćmy, że ci wierzymy. Ale, widzisz, zaszła pewna bardzo niepokojąca okoliczność. Mianowicie mieszkałeś na kempingu w Grebbestad, kiedy zaginęła Jenny Möller, oraz na kempingu Sälvik we Fjällbace, gdy zaginęła pewna niemiecka turystka. Jak się okazało, została zamordowana. Twój namiot stał obok namiotu Tanji Schmidt i jej przyjaciółki. To szczególny zbieg okoliczności.

Marten zbladł.

– No nie, ja nie mam z tym nic wspólnego.

– Ale wiesz, o którą dziewczynę chodzi?

– Tak, widziałem te lesby z namiotu obok – przyznał niechętnie – ale takie mnie niespecjalnie ciekawią. Poza tym były jak dla mnie za stare. Obie wyglądały jak stare baby.

Patrikowi stanęła przed oczami miła buzia Tanji ze zdjęcia w paszporcie i miał ochotę cisnąć notesem w twarz Martena. Spojrzał na niego zimno.

– A co z Jenny Möller? Siedemnaście lat, ładna blondynka. Dokładnie w twoim guście, co?

Kropelki potu wystąpiły mu na czoło. Gwałtownie zamrugał małymi oczkami. Zawsze kiedy się denerwował, mrugał.

– Nie mam z tym nic wspólnego. Nie dotknąłem jej, przysięgam!

Machnął rękami, broniąc się przed oskarżeniem. Wbrew sobie Patrik usłyszał w jego zapewnieniu nutę prawdy. Kiedy była mowa o Tanji i Jenny, zachowywał się inaczej, niż gdy pytali o Melanie. Patrik kątem oka dostrzegł, że również Martina to zastanowiło.

– Okej, przyznaję, niezupełnie się zgodziła, ale musicie mi uwierzyć, że nie mam pojęcia, o co chodzi w tamtych dwóch sprawach. Przysięgam!

W jego głosie słychać było strach. Patrik i Martin wymienili spojrzenia i postanowili przerwać przesłuchanie. Uwierzyli mu. Niestety. Znaczyło to, że życie Jenny Möller, jeśli jeszcze żyje, jest w rękach innego człowieka. Trzeba czasu, żeby Patrik mógł spełnić obietnicę, którą dał Albertowi Thernbladowi – że odnajdzie mordercę jego córki.

Gösta był zaniepokojony. Odżyło w nim coś dawno uśpionego. Od lat miał do swojej pracy stosunek absolutnie obojętny i aż sam się dziwił, że tak go poruszyła ta sprawa. Delikatnie zapukał do drzwi Patrika.

– Można?

– Co? Tak, oczywiście. – Patrik w zamyśleniu spojrzał znad biurka.

Gösta usiadł na krześle dla interesantów. Milczał, i po chwili Patrik postanowił mu pomóc.

– Słucham? Coś ci nie daje spokoju?

Gösta chrząknął. Wpatrywał się w swoje oparte na kolanach ręce.

– Wczoraj dostałem listę.

– Jaką listę? – Patrik zmarszczył brwi.

– Ludzi z okolicy ostatnio zwolnionych z więzienia. Tylko dwa nazwiska, w tym Marten Frisk.

– I co cię tak martwi w związku z tym?

Gösta podniósł wzrok. Czuł, jakby w żołądku zaległa mu wielka i ciężka kula.

– Nie zrobiłem, co do mnie należało. Miałem zamiar sprawdzić, gdzie ci ludzie są, co robią, porozmawiać z nimi. Ale nie chciało mi się. Taka jest prawda, Hedström. Nie chciało mi się. A teraz.

Patrik nie odezwał się. Czekał na dalszy ciąg.

– Wiem, że gdybym zrobił, co do mnie należało, nie doszłoby do napaści na tę dziewuszkę, niemal gwałtu, i o dzień wcześniej moglibyśmy go przesłuchać w sprawie Jenny. Kto wie, ten jeden dzień mógł przesądzić o wszystkim. Może wczoraj jeszcze żyła, a dziś jest martwa. Tylko dlatego że taki ze mnie leń, że nie wykonałem zadania! – uderzył się pięścią w udo.

Patrik wciąż milczał. Potem pochylił się nad biurkiem i splótł dłonie. Kiedy się odezwał, w jego głosie słychać było ton pocieszenia, a nie oskarżenia, jak się spodziewał Gösta:

– Czasem twoja praca pozostawia wiele do życzenia, obaj o tym wiemy. Ale to nie moja rzecz, tylko szefa. A jeśli chodzi o Martena Friska, o to, że wczoraj go nie sprawdziłeś, odpuść sobie. Po pierwsze, nigdy byś go tak szybko nie zlokalizował na tym kempingu, trwałoby to co najmniej parę dni. Po drugie, niestety uważam, że to nie on uprowadził Jenny Möller.

Gösta ze zdziwieniem spojrzał na Patrika.

– Myślałem, że sprawa zakończona.

– Też tak myślałem. Nie mam jeszcze całkowitej pewności, ale takie wrażenie odnieśliśmy z Martinem podczas przesłuchania.

– Kurde. – Gösta musiał przetrawić tę wiadomość. Wciąż jednak był niespokojny. – Co mógłbym zrobić w tej sytuacji?

– Jak powiedziałem, nie mamy całkowitej pewności, ale pobraliśmy mu krew do badania. Wynik powie nam, czy to ten facet. Już wysłaliśmy próbkę do laboratorium, na cito. Będę ci wdzięczny, jeśli ich przyciśniesz. Gdyby wbrew naszym przypuszczeniom okazało się, że to jednak on, ważna będzie każda godzina.

– Jasne, masz to u mnie. Będę jak pitbull.

Patrik uśmiechnął się. Gdyby miał porównywać Göstę do psa, to przypominał mu raczej starego, zmęczonego życiem beagle’a.

Gösta ucieszył się, że może się przydać. Wstał energicznie i szybko jak nigdy wyszedł z pokoju. Ulżyło mu. Mimo wszystko nie popełnił wielkiego błędu. Miał wrażenie, że frunie. Obiecał sobie, że przyłoży się do roboty, zostanie nawet w pracy po godzinach! Prawda, na piątą miał iść na pole golfowe. Ale cóż, innego dnia popracuje dłużej.

Nienawidziła tu przychodzić, do tego brudnego domu pełnego rupieci. To był inny, obcy świat. Ostrożnie przeszła po starych gazetach, torbach ze śmieciami i nie wiadomo czym jeszcze.

– Solveig?

Cisza. Przycisnęła torebkę i weszła do przedpokoju. Jest, siedzi. Poczuła odrazę. Nienawidziła jej bardziej niż kogokolwiek, nawet ojca. Niestety Solveig trzymała ją w garści. Na samą myśl o tym robiło jej się niedobrze.

Na widok Laine Solveig uśmiechnęła się szeroko.

– A kogóż my tu mamy. Punktualna jak zawsze. Ty to jesteś solidna. – Zamknęła album i wskazała krzesło.

– Najchętniej dałabym ci od razu, spieszy mi się.

– Zaraz, zaraz, znasz zasady. Najpierw chwila rozmowy przy kawie, potem zapłata. Byłoby niegrzecznie nie poczęstować kawą tak dostojnego gościa.

Wprost ziała szyderstwem. Laine wolała nie protestować. Od lat prowadziły tę grę. Nie mogła powstrzymać obrzydzenia, gdy siadała na ławie. Najpierw ukradkiem przetarła ją ręką. Po każdej takiej wizycie przez wiele godzin czuła się brudna.

Solveig z trudem wstała z krzesła i pieczołowicie wsunęła albumy na ich miejsce. Na stole postawiła dwie wyszczerbione filiżanki. Laine musiała powściągnąć odruch, żeby swoją przetrzeć. Solveig podała koszyk połamanych paluszków. Laine wzięła jeden, modląc się w duchu, żeby już było po wszystkim.

– Prawda, jak przyjemnie?

Solveig z lubością umoczyła paluszek w kawie, zerkając jednocześnie na milczącą Laine. Mówiła dalej:

– I kto by pomyślał… jedna mieszka we dworze, druga w zasranej szopie, a siedzą sobie jak przyjaciółki. Prawda?

Laine zamknęła oczy. Nie mogła się doczekać końca tego upokorzenia. Do następnego razu. Pod stołem zacisnęła pięści. Musiała sobie przypomnieć, dlaczego się na to godzi.