Gösta pocił się w mundurze. Nie miał odwagi zlekceważyć przepisów na tyle, żeby rozpiąć kołnierzyk.
– Wyluzuj. Są zajęci szukaniem tej cizi. Nikogo nie obchodzi, co robimy.
Gösta się zachmurzył.
– Jenny Möller, nie żadnej cizi. Może powinniśmy pomóc, a nie siedzieć tutaj i zachowywać się jak stetryczali lubieżnicy? – wskazał głową siedzące trochę dalej skąpo ubrane dziewczyny, od których Ernst nie odrywał wzroku.
– Proszę, jaki się porządny zrobił. Do tej pory nie miałeś nic przeciwko temu, żebym cię wyciągał z tego kieratu. Tylko mi nie mów, że na starość zrobił się z ciebie pracuś.
Oczy Ernsta zwęziły się niepokojąco. Gösta położył uszy po sobie. Niepotrzebnie to powiedział. Zawsze trochę się bał Ernsta. Przypominał mu chłopaków, którzy pod szkołą czekali na słabszych kolegów. Bezbłędnie wyczuwali tę słabość, a swoją przewagę wykorzystywali bez skrupułów. Gösta na własne oczy widział, jak kończą ci, którzy odważyli się podskoczyć Ernstowi, dlatego się odezwał.
– E, nie o to chodzi. Po prostu żal mi jej rodziców. Dziewczyna ma dopiero siedemnaście lat.
– Przecież oni nie chcą naszej pomocy. Mellberg z nieznanych powodów liże dupę Hedströmowi. Po co mam się niepotrzebnie wysilać? – mówił głośno, z taką złością, że dziewczyny odwróciły się w ich stronę.
Gösta nie odważył się uciszyć Ernsta. Sam ściszył głos w nadziei, że Ernst weźmie z niego przykład. Nie miał też odwagi przypomnieć mu, dlaczego został wyłączony ze śledztwa, a Ernst raczył zapomnieć, że zaniedbał sprawę meldunku o zaginięciu Tanji.
– Osobiście uważam, że Hedström robi dobrą robotę. Molin też ciężko pracuje. A ja, szczerze mówiąc, nie zrobiłem tyle, ile bym mógł.
Ernst nie wierzył własnym uszom.
– Co ty wygadujesz, chłopie! Chcesz powiedzieć, że tych dwóch smarkaczy, którzy nie mają nawet części tego doświadczenia co my, potrafi zrobić coś lepiej od nas? Tak? To chcesz powiedzieć, stary durniu?
Gdyby Gösta chwilę się zastanowił, zanim się odezwał, mógłby przewidzieć, jak jego uwaga zrani ego Ernsta. Należało się wycofać, i to szybko.
– Nie o to mi chodzi. Powiedziałem tylko, że… Oczywiście, oni nie mają tyle doświadczenia co my. Poza tym do niczego jeszcze nie doszli, więc.
– No właśnie – zgodził się Ernst. – Do tej pory gówno zrobili.
Gösta wypuścił powietrze. Odechciało mu się okazywać charakter.
– No to jak, Flygare, może jeszcze po kawce z drożdżówką, co?
Gösta przytaknął. Tyle lat szedł przez życie po linii najmniejszego oporu, że tylko taka postawa była dla niego naturalna.
Skręcili na podjazd przed niewielkim domem. Martin rozejrzał się z ciekawością. Nigdy przedtem nie był u Solveig i jej synów. Nigdy jeszcze nie widział takiego bałaganu. Nie mógł się nadziwić.
– Jak można tak mieszkać?
Wysiedli z samochodu. Patrik rozłożył ręce:
– Też nie jestem w stanie tego zrozumieć. Aż ręce swędzą, żeby zrobić porządek. Kilka starych samochodów stoi chyba od czasów Johannesa.
Zapukali. Po chwili rozległo się człapanie. Solveig prawdopodobnie siedziała na swoim miejscu przy stole w kuchni i nie spieszyła się do drzwi.
– Co znowu? Nie moglibyście zostawić w spokoju porządnych ludzi?
Martin i Patrik spojrzeli po sobie, mając przed oczami rejestr występków jej synów. Zapełniłby całą stronę formatu A4 i zdecydowanie przeczył słowom Solveig.
– Chcemy z panią porozmawiać. Z Johanem i Robertem też, jeśli są.
– Śpią.
Z ponurą miną odsunęła się od drzwi, żeby ich wpuścić. Martin nie umiał ukryć obrzydzenia i Patrik musiał go szturchnąć łokciem, żeby wziął się w garść. Opanował się i wszedł do kuchni za Patrikiem i Solveig. Zostawiła ich i poszła obudzić synów. Spali w swoim pokoju.
– Wstawać, chłopaki, znowu przyszły gliny. Chcą o coś spytać. Pospieszcie się, to szybciej się ich pozbędziemy.
Wcale się nie przejmowała, że Patrik i Martin ją słyszą. Przywlokła się z powrotem do kuchni i usiadła na swoim miejscu. Po chwili zjawili Johan i Robert, zaspani i w samych kalesonach.
– Znowu was tu przyniosło. Wygląda to na nękanie.
Robert jak zwykle był wyluzowany. Johan, patrząc spod grzywki, sięgnął po leżącą na stole paczkę papierosów. Zapalił jednego i zaczął nerwowo podrzucać pudełko, aż Robert syknął, żeby przestał.
Martin był ciekaw, jak Patrik zacznie. Według niego była to walka z wiatrakami.
– Mam kilka pytań dotyczących śmierci pani męża.
Solveig i obaj jej synowie spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Śmierci Johannesa? O co chodzi? Powiesił się, co tu mówić więcej? Tylko to, że tacy jak wy doprowadzili go do tego.
Robert ze złością uciszył matkę. Wpatrując się w Patrika, spytał:
– Czego pan chce? Mama ma rację. Powiesił się i kropka.
– Chcemy uzyskać całkowitą jasność w tej sprawie. Ty go znalazłeś, tak?
Robert skinął głową.
– Do końca życia będę miał przed oczami ten widok.
– Mógłbyś opowiedzieć dokładnie, co się tamtego dnia wydarzyło?
– Nie rozumiem po co – powiedział kwaśno Robert.
– Bardzo mi na tym zależy – nalegał Patrik.
Po dłuższej chwili Robert wzruszył ramionami.
– Jeśli trzeba…
Podobnie jak brat zapalił papierosa. Nad stołem zrobiło się gęsto od dymu.
– Wróciłem ze szkoły i wyszedłem na podwórko, żeby się chwilę pobawić. Zaciekawiło mnie, że drzwi od stodoły są otwarte. Poszedłem sprawdzić. Było dość ciemno, tylko trochę światła wpadało przez szpary między deskami. Pachniało sianem. – Robert przeżywał tamten dzień. – Coś mi się nie zgadzało. – Zawahał się. – Nie umiem tego opisać, ale było inaczej niż zwykle.
Johan obserwował brata z największą uwagą. Martin domyślił się, że pierwszy raz słyszy, jak to było, kiedy powiesił się jego ojciec. Robert mówił dalej:
– Najpierw ostrożnie wszedłem trochę głębiej. Udawałem, że skradam się za Indianami. Cichuteńko, na palcach zrobiłem kilka kroków w stronę stryszku i wtedy zobaczyłem, że na ziemi coś leży. Podszedłem i ucieszyłem się. To był tata. Myślałem, że się ze mną droczy, że mam podejść, a wtedy on skoczy na równe nogi i zacznie mnie łaskotać albo coś w tym rodzaju. – Robert przełknął ślinę. – Ale nie ruszał się. Ostrożnie trąciłem go nogą. Nie drgnął. Potem zobaczyłem, że ma na szyi sznur, a jak spojrzałem do góry, okazało się, że kawałek sznura zwisa z belki.
Ręka, którą trzymał papierosa, drżała. Martin zerknął na Patrika, żeby sprawdzić, co o tym myśli. Dla niego było oczywiste, że Robert nie zmyśla. Widać było, że cierpi. Widział, że Patrik też tak uważa. Przygnębiony spytał:
– I co zrobiłeś?
Robert wypuścił kółko dymu i patrzył, jak powoli się rozpływa.
– Oczywiście pobiegłem po mamę. Przyszła, spojrzała i zaczęła tak krzyczeć, że mało mi uszy nie pękły, a potem zadzwoniła do dziadka.
Patrik drgnął.
– Nie na policję?
Skrobiąc nerwowo obrus, Solveig powiedziała:
– Nie, zadzwoniłam do Ephraima. To było pierwsze, co mi przyszło do głowy.
– A więc policji tu nie było?
– Nie, Ephraim wszystko załatwił. Zadzwonił po lekarza rejonowego, doktora Hammarströma, który zaraz przyjechał zobaczyć Johannesa. Wypisał zaświadczenie o przyczynie zgonu czy jak je tam zwał, a potem dopilnował, żeby przyjechali po niego z zakładu pogrzebowego.
– I żadnej policji? – drążył Patrik.