W ciszy obserwowali, jak trumna wyłania się z grobu. Patrik patrzył na wieko i z nerwów swędziały go dłonie. Zaraz będzie wiadomo. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Spojrzał w tamtą stronę. Niech to szlag trafi. Przez furtkę od strony remizy strażackiej weszła Solveig. Nadciągała pełną parą. Nie była w stanie biec. Kolebała się na boki jak statek, wpatrzona w grób i ukazującą się w całej okazałości trumnę.
– Co wy sobie myślicie, lachociągi jedne?
Technicy z Uddevalli, którzy dotąd nie mieli okazji poznać Solveig Hult, aż podskoczyli, słysząc tak wulgarny język. Patrik uzmysłowił sobie po czasie, że powinien to przewidzieć i otoczyć teren kordonem, ale wydawało mu się, że o tak wczesnej porze nikt nie chodzi na cmentarz. Nie pomyślał o Solveig. Ruszył jej naprzeciw.
– Nie powinna pani tu przychodzić.
Chwycił ją delikatnie za ramię. Wyrwała mu się i pognała dalej.
– Nigdy się nie poddacie, co? Nawet w grobie nie dacie mu spokoju! Teraz nam chcecie zniszczyć życie!
Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, rzuciła się na trumnę. Zawodziła jak płaczka na włoskim pogrzebie, waliła pięściami w wieko. Wszyscy zastygli, nie wiedząc, co robić. Patrik zobaczył dwie postaci nadbiegające z tej samej strony. Rzuciwszy policjantom nienawistne spojrzenia, Johan i Robert podbiegli do matki.
– Przestań, mamo. Chodź, pojedziemy do domu.
Nikt się nie poruszył. Słychać było tylko zawodzenie Solveig i błagania synów. Johan odwrócił się.
– Całą noc nie spała po waszym telefonie. Chcieliśmy ją zatrzymać, ale wymknęła się. Kurwa mać, czy to się nigdy nie skończy?
Jego słowa zabrzmiały jak echo słów matki. Przez chwilę było im wstyd, że byli do tego zmuszeni. Zmuszeni – to właściwe słowo. Trzeba skończyć to, co zaczęli.
Torbjörn Ruud skinął na Patrika. Obaj podeszli, by pomóc synom odciągnąć Solveig od trumny. Całym ciałem oparła się o Roberta. Była zupełnie bez sił.
– Róbcie, co do was należy, ale nam dajcie wreszcie spokój – powiedział Johan, nie patrząc nikomu w oczy.
Poprowadzili matkę do furtki. Nikt się nie poruszył, dopóki nie zniknęli z pola widzenia. Nikt też nie powiedział ani słowa o tym, co zaszło.
Na ziemi obok otwartego grobu stała zamknięta, kryjąca tajemnicę trumna.
– Jak wam się wydaje, jest w środku nieboszczyk? – zapytał Patrik grabarzy.
– Trudno powiedzieć. Sama trumna jest ciężka. Czasem przez jakiś otwór ziemia dostaje się do środka. Jedyny sposób, żeby sprawdzić, to otworzyć.
Dłużej nie dało się zwlekać. Fotografka zrobiła niezbędne zdjęcia. Ruud i jego koledzy włożyli rękawiczki i przystąpili do dzieła.
Powoli unieśli wieko. Wszyscy wstrzymali oddech.
Annika zadzwoniła punktualnie o ósmej. Mieli całe wczorajsze popołudnie na przeszukanie archiwum, więc chyba zdążyli już coś znaleźć. Miała rację.
– Ale się pani wstrzeliła! Właśnie znaleźliśmy teczkę z listą nabywców FZ-302. Niestety nie mam zbyt dobrych wiadomości. Chociaż właściwie to chyba dobra wiadomość. W waszym rejonie mieliśmy tylko jednego takiego nabywcę, Rolfa Perssona. Zresztą nadal jest naszym klientem, chociaż teraz kupuje inne produkty. Już pani podaję adres.
Annika notowała na żółtej karteczce. Była trochę zawiedziona, że nie mieli więcej nazwisk. Trochę mało, tylko jeden klient do sprawdzenia, ale może facet ma rację, może to dobra wiadomość. W końcu potrzebują tylko jednego jedynego nazwiska.
– Gösta?
Podjechała na krześle do drzwi i wystawiła głowę na korytarz. Brak odpowiedzi. Zawołała jeszcze raz, głośniej. Gösta, tak jak ona, wystawił głowę na korytarz.
– Mam dla ciebie zadanie. Mamy nazwisko rolnika z naszej okolicy stosującego nawóz, którego resztki znaleziono na szczątkach dziewczyn.
– A nie lepiej zapytać najpierw Patrika? – odpowiedział z ociąganiem. Nadal nie mógł się obudzić. Pierwszy kwadrans w pracy upłynął mu na ziewaniu i tarciu oczu.
– Patrik, Mellberg i Martin są na cmentarzu. Nie można im teraz przeszkadzać. Wiesz, dlaczego sprawa jest pilna i regulamin trzeba odłożyć na bok.
Sprzeciwianie się Annice zazwyczaj było trudne, zwłaszcza jeśli nalegała. Gösta musiał przyznać, że powód miała ważki. Westchnął.
– Tylko nie jedź sam. Nie zapominaj, że nie chodzi o zwykłego bimbrownika. Weź ze sobą Ernsta. – Po czym mruknęła pod nosem, żeby Gösta nie słyszał: – Może się wreszcie przyda do czegoś ten wieprz. – I znów głośniej:
– Przy okazji rozejrzyjcie się. Gdybyście zauważyli coś podejrzanego, zachowujcie się jak gdyby nigdy nic i wracajcie. Patrik zdecyduje, co dalej.
– Nie wiedziałem, że awansowałaś z sekretarki na szefa komisariatu. Czy to się stało podczas urlopu? – zapytał kwaśno Gösta. Ale nie odważył się powiedzieć tego na tyle głośno, by Annika dosłyszała. Byłoby to tak samo odważne jak niemądre.
Annika uśmiechnęła się. Okulary do komputera miała jak zwykle na końcu nosa. Świetnie wiedziała, że w głowie Gösty kłębią się buntownicze myśli, ale nie przejmowała się tym. Już dawno przestała się liczyć z jego zdaniem. Niech zrobi, co do niego należy, i nie spartaczy. Gösta i Ernst stanowili niebezpieczną kombinację, ale w tym przypadku należało powtórzyć za osiemnastowieczną mistrzynią kuchni Kajsą Warg: „Bierzemy, co jest pod ręką”.
Ernst nie był zadowolony, że go wyciągają z łóżka. Wiedział, że szef jest poza komisariatem, więc liczył, że pośpi trochę dłużej, zanim jego obecność w pracy stanie się niezbędna. Głośny dźwięk pokrzyżował jego plany.
– Co jest, kurwa?
Na progu stał Gösta. Trzymał palec na dzwonku.
– Musimy popracować.
– Nie można godzinę poczekać? – Ernst był opryskliwy.
– Jedziemy do jednego rolnika. Kupił nawóz, którego ślady znaleźli na szczątkach.
– Polecenie wydał ci ten cały Hedström, tak? I kazał zabrać mnie? Myślałem, że zabronił mi się wtrącać w to swoje cholerne śledztwo.
Gösta zastanawiał się: skłamać czy powiedzieć, jak było. Zdecydował się na to drugie.
– Nie, Hedström jest we Fjällbace razem z Molinem i Mellbergiem. Annika nas poprosiła.
– Annika? – zarechotał Ernst. – Od kiedy to polecenia wydaje nam jakaś durna sekretarka? Co to, to nie. Idę jeszcze pokimać.
Podśmiewając się, chciał zamknąć koledze drzwi przed nosem, ale Gösta wstawił nogę.
– Uważam, że powinniśmy tam skoczyć i sprawdzić. – Umilkł, a po chwili sięgnął po jedyny argument, który mógł trafić do Ernsta: – Wyobraź sobie minę Hedströma, jeśli uda nam się rozgryźć tę sprawę. Kto wie, może ten rolnik przetrzymuje dziewczynę w swoim gospodarstwie. Przydałoby się przekazać Mellbergowi coś takiego, nie?
W oczach Ernsta Lundgrena pojawił się błysk. Argument trafił mu do przekonania. Już wyobrażał sobie pochwały szefa.
– Poczekaj, muszę się ubrać. Spotkamy się w samochodzie.
Dziesięć minut później jechali do Fjällbacki. Gospodarstwo Rolfa Perssona od południa graniczyło z majątkiem Hultów, i Gösta zaczął się zastanawiać, czy to przypadek. Trochę pobłądzili, ale w końcu trafili i zaparkowali na placu przed domem. Nigdzie ani znaku życia. Wysiedli z samochodu i rozglądając się, podeszli do domu.
Wszystko wyglądało tak samo jak w większości gospodarstw w okolicy. Pomalowana na czerwono drewniana obora stała o rzut kamieniem od domu, białego z niebieskimi obramowaniami wokół okien. Gazety rozpisywały się o unijnych dopłatach, które spadają na szwedzkich rolników jak manna z nieba, ale Gösta wiedział, że rzeczywistość jest dość ponura. Tutaj też widać było powolny upadek. Chociażby po obłażącej farbie na ścianach domu i obory, mimo że właściciele wyraźnie się starali. Gösta i Ernst weszli na ganek zbudowany w czasach, gdy nie mówiło się jeszcze o szybkości i efektywności.