Выбрать главу

Wracając do swego pokoju, Patrik zabrał ze sobą całą teczkę. Położył ją na biurku.

Tylko konie mogły ją tu zatrzymać. Zdecydowanymi ruchami umiejętnie czyściła kasztanowatego wałacha. Praca fizyczna była dla niej swoistym wentylem. Dzięki niej mogła dać upust frustracji. Do dupy z tym wszystkim! Mieć siedemnaście lat i nie móc o sobie decydować! Niech tylko osiągnie pełnoletność, zaraz zwieje z tej cholernej dziury. Od razu przyjmie ofertę fotografa, który ją zaczepił na ulicy w Göteborgu. Kiedy już zostanie modelką w Paryżu i będzie zarabiać furę pieniędzy, powie im, gdzie sobie mogą wsadzić to swoje zasrane wykształcenie. Fotograf powiedział jej, że wartość modelki zmniejsza się z każdym rokiem. To znaczy, że traci szansę na cały rok takiego życia tylko dlatego, że staremu odbiło z wykształceniem. Przecież do chodzenia po wybiegu nie trzeba wykształcenia, a jak już będzie miała dwadzieścia pięć lat i będzie za stara, to wyjdzie za jakiegoś milionera i będzie mogła się śmiać z gróźb starego, że ją wydziedziczy. Stać ją będzie, żeby w jeden dzień wydać na zakupy tyle, ile jest wart cały ten jego majątek.

Fantastyczny braciszek też nie ułatwia sprawy. Lepiej wprawdzie mieszkać u niego i u Marity niż w domu, ale tylko niewiele lepiej. Taki jest do wyrzygania solidny. Nigdy nie zrobi błędu, za to ona jest zawsze wszystkiemu winna.

– Linda?

Boże, nawet w stajni nie zostawią jej w spokoju.

– Linda? – W jego głosie słychać było ponaglenie. Wiedział, że siostra jest w stajni, nie miała szans umknąć.

– Ojejej, znowu. Co jest?

– Niepotrzebnie odpowiadasz takim tonem. Nie wymagam wiele, ale mogłabyś być grzeczniejsza.

W odpowiedzi zaklęła pod nosem. Jacob postanowił nie zwracać na to uwagi.

– Pomyślałeś o tym, że jesteś moim bratem, a nie ojcem?

– Wiem o tym bardzo dobrze, ale jak długo mieszkasz pod moim dachem, ponoszę za ciebie odpowiedzialność.

Jacob myśli, że zjadł wszystkie rozumy, bo jest piętnaście lat starszy. Łatwo strugać ważniaka, kiedy się ma zapewnioną przyszłość. Ile razy stary mówił, że jest dumny z takiego syna, że Jacob z pewnością będzie dobrze zarządzać rodzinnym majątkiem. Dlatego Linda przypuszczała, że właśnie on pewnego dnia przejmie cały ten kram. Na razie może sobie udawać, że mu nie zależy na pieniądzach, ale ona swoje wie. Ludzie podziwiają Jacoba za to, że pomaga młodym, którzy zeszli na manowce, ale wiadomo, że z czasem odziedziczy i dwór, i majątek – ciekawe, co wtedy zostanie z jego społecznictwa.

Zachichotała. Jacob wściekłby się, gdyby wiedział, że siostra co wieczór wymyka się z domu. A gdyby jeszcze wiedział, z kim się spotyka, wygłosiłby niezłe kazanie. Łatwo gadać o solidarności z biednymi, dopóki nie przekraczają progu naszego domu. Gdyby Jacob wiedział, że Linda umawia się z Johanem, wściekłby się z jeszcze jednego, poważniejszego powodu. Otóż Johan był ich kuzynem, a waśń między rodzinami trwała już od bardzo dawna. Zaczęło się jeszcze przed jej urodzeniem, ba, jeszcze przed urodzeniem Jacoba. Od czego się zaczęło, nie wiedziała. Wiedziała tylko, że rodziny się nie lubią, co zresztą przydawało pikanterii randkom z Johanem. Dobrze się czuła w jego towarzystwie. Był wprawdzie nieśmiały, ale o całe dziesięć lat starszy, co dodawało mu pewności siebie, o jakiej chłopcy w jej wieku mogliby tylko marzyć. Nie przeszkadzało jej, że są kuzynami. W dzisiejszych czasach kuzyni mogą się nawet ze sobą żenić. Linda nie miała tego w planach, ale też nie miała nic przeciwko, żeby razem z Johanem spróbować tego czy tamtego, byle w tajemnicy.

– Masz coś do mnie czy tylko sprawdzasz?

Jacob westchnął głęboko i położył jej rękę na ramieniu. Próbowała się cofnąć, ale przytrzymał ją.

– Nie rozumiem, skąd ta złość. Młodzi ludzie, którymi się zajmuję, daliby wszystko, żeby mieć taki dom i takie życie jak ty. Mogłabyś się zachowywać dojrzalej, okazać choć trochę wdzięczności. Tak, chciałem coś powiedzieć, mianowicie że Marita nakryła do stołu, więc przebierz się i chodź jeść.

Puścił jej ramię, wyszedł ze stajni i ruszył w kierunku domu. Linda odłożyła zgrzebło, mrucząc pod nosem, a potem poszła się przebrać. Jednak zgłodniała.

Martin miał złamane serce. Kolejny raz. Nie umiałby nawet powiedzieć który. I wcale przez to nie bolało mniej. Myślał, tak jak poprzednio, że dziewczyna, która złożyła głowę na poduszce obok, jest tą jedyną, tą na zawsze. Wiedział, że jest już zajęta, a mimo to naiwnie wierzył, że jest dla niej czymś więcej niż rozrywką i dni jej dotychczasowego partnera są policzone. Nie domyślał się, że niewinny wyraz jego ładnej twarzy jak muchy do miodu przyciąga kobiety starsze, ustatkowane i już znudzone swoimi partnerami. Nie znaczyło to jednak wcale, że zamierzają ich porzucić dla miłego dwudziestopięcioletniego policjanta, choć nie miały nic przeciwko temu, żeby figlować z nim w łóżku, by zaspokoić zmysły i utwierdzić się w swojej kobiecości. Oczywiście Martin nie miał nic przeciwko fizycznej stronie romansu, miał zresztą duży talent w tej dziedzinie. Problem polegał na tym, że był niezwykle uczuciowy. Martin Molin był tak podatny na miłość, że musiało się to kończyć płaczem i zgrzytaniem zębów. Kolejne kobiety wycofywały się, wracając do nudnego, ale statecznego i dobrze znanego życia.

Martin siedział za biurkiem. Westchnął głęboko i całym wysiłkiem woli skupił się na swoim zadaniu. Żaden z dotychczasowych telefonów nic nie dał, ale została mu jeszcze długa lista komend rejonowych. Awarię tak bardzo potrzebnej mu elektronicznej bazy danych przypisał prześladującemu go pechowi. Tylko dlatego musi tkwić przy telefonie, wybierając kolejne numery i szukając osoby pasującej do rysopisu denatki.

Po dwóch godzinach dzwonienia rozsiadł się na krześle i rzucił długopis. Żadnego ze zgłoszeń o zaginięciach nie dało się połączyć z rysopisem ofiary. Co dalej?

Cholerna niesprawiedliwość. Jest przecież starszy od tego smarkacza i to on powinien prowadzić śledztwo. Wiadomo, świat jest niewdzięczny. Tyle lat płaszczył się przed Mellbergiem i proszę, co z tego ma. Jadąc do Fjällbacki, brał zakręty z taką prędkością, że gdyby nie policyjne oznakowanie na samochodzie, zobaczyłby w lusterku niejeden uniesiony do góry środkowy palec. Niechby spróbowali, pieprzeni turyści, już on im pokaże.

Rozpytać się wśród sąsiadów! To zadanie dla praktykanta, nie dla policjanta z dwudziestopięcioletnim stażem. W sam raz dla tego smarkacza Martina. Ernst chętnie podzwoniłby sobie i pogadał z kolegami z sąsiednich rejonów.

Gotował się w środku, ale w jego przypadku był to stan naturalny. Trwał od wczesnego dzieciństwa. Ernst miał choleryczne usposobienie, przez co niezbyt nadawał się do pracy wymagającej kontaktu z ludźmi. Z drugiej strony cieszył się szacunkiem wśród chuliganerii. Wiedziały łobuzy, że dla własnego dobra nie ma co podskakiwać Lundgrenowi.

Jechał przez Fjällbacke. Na widok policyjnego samochodu wyciągały się szyje i ręce. Domyślił się, że wiadomość już się rozeszła po całej miejscowości. Ingrid Bergmans Torg był zastawiony samochodami parkującymi niezgodnie z przepisami. Ernst musiał jechać w żółwim tempie i z zadowoleniem obserwował, jak ludzie wybiegają z kawiarnianego ogródka. Bardzo dobrze. Jeśli wracając, zastanie tu jeszcze jakieś samochody, z przyjemnością poświęci chwilę, żeby zepsuć humor ich właścicielom. Na przykład każe dmuchać w balonik. Widział przecież, że wielu z nich siedziało nad kuflem zimnego piwa. Jak dobrze pójdzie, zabierze niejedno prawko.