Bez słowa poprowadził ich korytarzem do biura Jacoba. Podziękowali i otworzyli drzwi. Ani śladu Jacoba. Weszli i zaczęli uważnie szukać czegoś, co świadczyłoby o tym, że spędził tu noc. Koc na kanapie, budzik, cokolwiek. Nic nie znaleźli. Wyszli rozczarowani. Kennedy czekał na nich przed drzwiami. Odgarnął grzywkę z oczu. Martin zwrócił uwagę na jego oczy, czarne, przepastne.
– Nic. Kompletnie – powiedział Martin, kiedy wracali do Tanumshede.
– Nic – powiedział krótko Gösta.
Martin przewrócił oczami. Trudno, niech się boczy. Ale Gösta myślał o czymś innym. Widział w ośrodku coś, co mu teraz umknęło. Starał się myśleć o czym innym, żeby włączyła się podświadomość, ale czy można nie myśleć o ziarnku piasku tkwiącym pod powieką? Widział coś, co powinien zapamiętać.
– Jak ci poszło? Znalazłaś coś?
Annika potrząsnęła głową. Zauważyła, że Patrik źle wygląda, i zaniepokoiła się. Za mało snu, kiepskie jedzenie, za dużo stresu. Z jego twarzy znikła opalenizna. Była żółtawa z odcieniem szarości. Był pochylony, jakby dźwigał wielki ciężar. Nie trzeba się długo zastanawiać, żeby zgadnąć, co to za ciężar. Miała ochotę mu powiedzieć, żeby wyłączył uczucia, ale dała spokój.
Sama też żyła w napięciu i co wieczór, zasypiając, miała przed oczami zrozpaczonych rodziców Jenny Möller składających zawiadomienie o zaginięciu córki.
– Jak się czujesz? – spojrzała znad okularów.
– A jak można się czuć w tych okolicznościach? – Przeciągnął ręką po sterczących na wszystkie strony włosach. Wyglądał jak karykatura belfra.
– Pewnie jak ostatnie gówno. – Annika nie miała zwyczaju bawić się niuanse. Jeśli coś jest gównem, to będzie śmierdzieć gównem, choćby na nie wylać flakon perfum – brzmiała jej dewiza.
Patrik uśmiechnął się.
– Coś w tym rodzaju. Ale nie mówmy o tym. Nic nie znalazłaś w spisach?
– Niestety. W ewidencji ludności nie ma zapisów o żadnych pozamałżeńskich dzieciach Johannesa Hulta. Trudno powiedzieć, czy mogą być gdzie indziej.
– Czyli mógłby mieć dzieci pozamałżeńskie, chociaż nie ma o tym żadnej wzmianki?
Annika spojrzała na niego jak na głupiego i prychnęła:
– Na szczęście nie ma przepisu, który zmuszałby matkę do podania nazwiska ojca dziecka. Więc teoretycznie mógł mieć dzieci. W rubryce „ojciec” mogą mieć wpisane „nieznany”.
– I niech zgadnę, jest takich trochę…
– Niekoniecznie. Wszystko zależy od zasięgu sprawdzania. W naszej okolicy ludzie są zaskakująco porządni. Poza tym powinieneś pamiętać, że nie mówimy o latach czterdziestych, tylko o sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, kiedy, jak przypuszczam, Johannes był najbardziej aktywny. Wtedy nieślubne dziecko to już nie był wielki wstyd. Wręcz przeciwnie, w latach sześćdziesiątych można nawet było czerpać z tego pewne korzyści.
Patrik zaśmiał się.
– Jeśli masz na myśli epokę Woodstock, to nie wydaje mi się, żeby flower power i wolna miłość dotarły do Fjällbacki.
– Nie bądź taki pewien… – odparła Annika. Ucieszyła się, że choć trochę poprawiła mu nastrój. Komisariat przypominał ostatnio zakład pogrzebowy.
Patrik spoważniał.
– Teoretycznie mogłabyś sporządzić listę dzieci z… powiedzmy, gminy Tanum, które w akcie urodzenia nie mają wpisanego ojca.
– Mogłabym, nie tylko teoretycznie, lecz także praktycznie. Ale to potrwa – ostrzegła.
– Zrób to jak najprędzej.
– A jak zamierzasz ustalić, które dziecko z tej listy może być Johannesa?
– Na początek podzwonię po ludziach, popytam. A jeśli to nic nie da, pomyślę, co dalej.
Zjawili się Martin i Gösta. Patrik podziękował Annice za pomoc i wyszedł im na spotkanie. Martin przystanął, a Gösta, nie odrywając wzroku od chodnika, poszedł do swego pokoju.
– Nie pytaj – powiedział Martin i potrząsnął głową.
Patrik się skrzywił. Ostatnie, czego mu teraz trzeba, to zatarg między pracownikami. Wystarczy to, co nawyprawiał Ernst. Martin czytał mu w myślach.
– To nic poważnego, nie przejmuj się.
– Okej. Spotkajmy się na kawie i zróbmy małe podsumowanie, dobrze?
Martin skinął głową. Przeszli do pokoju socjalnego, nalali sobie kawy i usiedli przy stole. Patrik zapytał:
– Coś wskazuje na to, że Jacob nocował w Bullaren?
– Nic. Chyba go tam nie było. A tobie jak poszło?
Patrik opowiedział o wizycie w szpitalu.
– Czy ty coś rozumiesz z tej analizy DNA? Dlaczego nic nie dała? Wiemy, że ten, którego szukamy, jest spokrewniony z Johannesem, ale nie jest to ani Jacob, ani Gabriel, ani Johan, ani Robert. A zważywszy na charakter próbki, musimy wykluczyć panie. Masz jakiś pomysł?
– Tak. Poprosiłem Annikę, żeby spróbowała ustalić, czy Johannes nie miał w okolicy nieślubnego dziecka.
– Dobry pomysł. Zdziwiłbym się nawet, gdyby nie miał nieślubnych dzieci tu i ówdzie.
– A co myślisz o teorii, że na Jacoba napadł człowiek, który wcześniej pobił Johana? – Patrik ostrożnie siorbał gorącą, świeżo zaparzoną kawę.
– Byłby to bardzo szczególny zbieg okoliczności. A co ty o tym sądzisz?
– To samo, raczej wątpię. W dodatku gość zniknął bez śladu. Od wczoraj nikt go nie widział. Przyznam, że się niepokoję.
– Cały czas miałem wrażenie, że Jacob coś ukrywa. Może dlatego coś mu się przydarzyło? – powiedział Martin. – Może ktoś się dowiedział, że go przesłuchiwaliśmy, i bał się, że coś ujawnił?
– Może – odpowiedział Patrik. – Na tym polega cały problem. Wszystko jest możliwe i wszystko to luźne domysły. – Zaczął wyliczać: – Oto co mamy: Siv i Mona zamordowane w 1979 roku, Johannes zamordowany w 1979 roku, Tanja zamordowana teraz, dwadzieścia cztery lata później, Jenny Möller porwana, prawdopodobnie kiedy łapała stopa, Johan pobity, być może nawet śmiertelnie, wczoraj wieczorem, a Jacob zaginął bez śladu. Wspólnym mianownikiem są niezmiennie Hultowie, ale jest dowód, który wyklucza ich udział w zabójstwie Tanji. W dodatku wszystko wskazuje na to, że Tanję zamordowała ta sama osoba, która wcześniej zabiła Siv i Monę. – Patrik bezradnie rozłożył ręce.
– Ugrzęźliśmy po same uszy. Czarno to widzę. Nawet latarka nie pomoże.
– Wiesz co, znowu naczytałeś się antypolicyjnej propagandy! – uśmiechnął się Martin.
– Co robimy? – zapytał Patrik. – Ja już nie mam pomysłu. Dla Jenny koniec może nadejść w każdej chwili, jeśli jeszcze nie nadszedł.
Nagle zmienił temat. Nie chciał się użalać.
– Umówiłeś się już z tą laską?
– Z jaką laską? – zapytał Martin z obojętnym wyrazem twarzy.
– Nie udawaj, wiesz, kogo mam na myśli.
– Jeśli chodzi ci o Pię, to nic z tych rzeczy. Pomogła nam przy tłumaczeniu i tyle.
– Pomogła przy tłumaczeniu i tyle – Patrik przedrzeźniał go falsetem. – Wiesz co, nie wygrasz, dopóki nie zagrasz. Przecież widać, że o niej myślisz. A może nie jest w twoim typie, skoro nie ma innego faceta. – Patrik uśmiechnął się, żeby nie zabrzmiało to zbyt złośliwie.
Martin chciał się odszczeknąć, gdy zadzwoniła komórka Patrika.
Nasłuchiwał. Domyślił się, że chodzi o krew. Dzwonili z laboratorium, ale z tego, co mówił Patrik, niewiele rozumiał.
– Co takiego dziwnego?… Aha… Ach, tak… Co ty mówisz? Ale jak… Okej… Aha.
Martin miał ochotę krzyknąć. Domyślał się, że to coś ważnego, ale Patrik mówił monosylabami.