Выбрать главу

brzękiem. Susan z trudem stłumiła wrzask.

Mężczyzna, z całą pewnością pijany, posłał jej zdumione spojrzenie, po czym schylił się,

by podnieść blaszaną klapę.

- Cii - wybełkotał. - Bez hałasu, maleńka, ludzie śpią.

Odruchowo skinęła głową, nie kryjąc ulgi. Szybkim krokiem doszła do drzwi swojej

kamienicy, włożyła klucz do zamka i przekręciła.

Weszła w pogrążony w mroku, jednak znajomy korytarz. Ale gdy nacisnęła włącznik

światła, nic się nie stało. Nacisnęła jeszcze raz. I jeszcze.

- Nie stukaj tak, nie stukaj. Wysiadł prąd, dziecino.

Dziennikarka westchnęła z ulgą, unosząc głowę. Wprawdzie nic nie widziała, jednak

trudno byłoby nie poznać ochrypłego głosu starej dozorczyni. Dobiegał z wysokiego parteru.

- Ma pani jakąś latarkę?

- A myślisz, dziecino, że stałabym tak teraz po ciemku, gdybym miała? Baterie szlag trafił

wieki temu, a nie każdego stać na te akumulatory.

Umilkła.

Susan wymacała poręcz i ruszyła w górę schodów. Przynajmniej była już w domu. Cóż

mogło jej teraz zagrozić?

- Jak chcesz, dziecino, mogę ci dać parę świeczek - powiedziała po dłuższym namyśle

dozorczyni.

- Może jedną na drogę. W domu pewnie znajdę jakąś latarkę.

Susan zaczekała chwilę, aż staruszka odpali trzymaną w fartuchu świecę i podziękowała,

obiecując, że odkupi.

- Jak nie zapomnisz - odparła dozorczyni z rozbawieniem. - Wy, młodzi, zawsze macie

tysiące spraw na głowie. Ale nieważne, jak widzisz, radzę sobie i bez światła. Zawsze miałam

kocie oczy.

Dziennikarka raz jeszcze podziękowała i ruszyła w górę, chroniąc dłonią nikły płomień.

* * *

Weszła do mieszkania i zamknęła za sobą drzwi. Odruchowo sięgnęła do włącznika, ale

przypomniała sobie, że to nic nie da.

Namacała szafkę z narzędziami i wydobyła z niej sporych rozmiarów latarkę. Sprawdziła,

czy działa, i dopiero wtedy zdmuchnęła świecę. Uzbrojona w wąski snop białego światła

przeszła do pokoju.

W ciemności jej mieszkanie wcale nie wydawało się przyjazne. Wręcz przeciwnie. Liczne

meble - jak wtedy, gdy Susan była małą dziewczynką - stały się norami i kryjówkami

najpaskudniejszych stworów. Tego dnia, rzecz jasna, wszystkie miały jedną twarz. I wszystkie

nuciły “I got you, babe”, zupełnie jak Levinson tamtego dnia podczas ogłaszania wyroku.

Pociągnęła nosem. Miała wrażenie, że teraz nawet pachniało inaczej. Znała skądś tę woń…

Właśnie wtedy dostrzegła leżącą na stole paczkę. Poczuła nagłe ukłucie strachu, zaraz

opamiętała się jednak. Do paczki przyklejona była karteczka z krótką notką od dozorczyni.

Stara kobieta, dzięki układom z listonoszami, dość często odbierała za lokatorów przesyłki

polecone, by potem zostawiać je u nich w mieszkaniach. Z wyjątkiem jednego gbura z

pierwszego piętra, wszyscy byli jej za to wdzięczni i nikt się nie skarżył. Dozorczyni musiała

po prostu zapomnieć jej o tym powiedzieć.

Odebrałam o 18:30 - było napisane na karteczce. - Powiedział, że bez opłat.

Susan usiadła z paczką i trzymając w prawej ręce latarkę, lewą rozerwała papier. W środku

znajdowała się prosta drewniana ramka z modlitwą do anioła stróża.

Nakierowała światło na starannie wykaligrafowane litery i przeczytała:

- Aniele boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój, rano, we dnie, wieczór, w nocy, bądź

mi zawsze ku pomocy…

Przerwała i raz jeszcze pociągnęła nosem. Dziwny zapach jeszcze się nasilił. Gdzieś w jej

głowie cicho popiskiwał alarm, że powinna go skojarzyć, że…

I w tym momencie przypomniała sobie.

Jej ciało przeszył dreszcz. Nie była w stanie się poruszyć. Zacisnęła palce na ramce.

Drzewo sandałowe - dokładnie tak pachniał Levinson na rozprawie. A teraz ta woń

wypełniała jej mieszkanie…

Wzięła głęboki oddech, starając się wmówić sobie samej, że istnieją przecież złudzenia

zapachowe. Gdzieś o tym czytała.

Znowu skupiła wzrok na tabliczce. Czy na pewno przyniosła ją dozorczyni? Czy na

krótkiej notce rzeczywiście było jej pismo?

Wyczuła za plecami jakiś ruch, odwróciła się gwałtownie, ale nikogo nie dostrzegła.

Mocniej chwyciła latarkę, a lewą ręką próbowała na oślep odłożyć ramkę na stół.

Wtedy ktoś z ciemności chwycił ją za nadgarstek. Wrzasnęła i odwinęła się, by uderzyć

latarką. Napastnik przechwycił cios.

- Mam cię, dziecinko - wychrypiał.

W snopie światła na moment pojawiła się twarz. Ta twarz! Wykrzywiony w paskudnym

uśmiechu pysk Levinsona. Wrzasnęła ponownie, próbując się wyrwać, ale doskonale wiedziała,

że nie ma szans. Była zbyt słaba, by poradzić sobie samej, a szanse, że ktoś zareaguje na jej

krzyki, równały się zeru…

Jednak nagle eksplodował błysk - tak mocny, że czuła jak wypala jej oczy. Zacisnęła

powieki z całej siły.

I znów krzyk, ale nie jej. Męski, obcy. Nie był to wrzask przerażenia jak Susan, tylko bólu,

potwornego i nieustającego bólu. Tak mogli krzyczeć potępieńcy. Pokój wypełnił się zapachem

kwiatów i owoców. Wonią cudnego ogrodu podobną do tej, którą pamiętała z dzieciństwa…

tylko jeszcze piękniejszą…

A potem światło zgasło.

Susan siedziała jeszcze przez chwilę z zamkniętymi oczyma, a gdy je otworzyła, była sama.

Nie czuła już tego pięknego zapachu, ale nie czuła też drzewa sandałowego.

Przez krótką chwilę zaczęła nawet wierzyć, że doznała tylko jakiejś niezwykłej

halucynacji… i wtedy właśnie dostrzegła wypalony na stoliku ślad ręki. Tuż obok leżał kabel,

taki sam jak ten, którym Levinson dusił swe ofiary. A na małej ramce z modlitwą do anioła

stróża zobaczyła ogromne, śnieżnobiałe pióro.

* * *

- Co z nią? - zapytał Kwiryniusz z troską w głosie. Stał teraz na tyłach domu koło śmietnika

i do pojawienia się Lokiego zerkał na przemian to na okna mieszkania Susan, to znów na drzwi

wyjściowe budynku.

Kłamca wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni paczkę wykałaczek. Jedną z nich

włożył do ust.

- Zemdlała - odparł. - Ale myślę, że gdy się obudzi, jest twoja. Aha, to iluzyjne pióro

zniknie za kilka dni, ślad na stoliku też, więc postaraj się, by miała jakieś głębsze podstawy do

wiary. A ślad najlepiej po prostu wypal przy okazji. Niech ma pamiątkę.

- Cały czas zastanawiam się, czy nie przesadziliśmy - westchnął anioł stróż. - Nam nie

wolno pokazywać się podopiecznym w pełnej chwale, a już zwłaszcza by nakłaniać ich w ten

sposób do wiary.

Loki wzruszył ramionami.

- To nie była twoja chwała, tylko moje sztuczki. Wątpię, by twoja moc była równie

potężna. A teraz płać. Coś mi się należy za przywdziewanie tej ohydnej gęby Levinsona. Ta

dozorczyni i pijak to też nie była przyjemność. Przy każdym z tej trójki nawet pachnieć

musiałem inaczej. Takie szczegóły cholernie męczą.

- Napracowałeś się tej nocy - przyznał Kwiryniusz. - I myślę, że…

- Płać!

Anioł wręczył Kłamcy kopertę.

- Miło się współpracowało - powiedział.

Loki wypluł wykałaczkę i pokiwał głową.

- No, tak się podobno mówi… tyle, że zwykle w filmach.

Uścisnął dłoń anioła i powoli ruszył przed siebie. Jednak nie uszedł nawet pięciu kroków,

gdy poczuł, że jest obserwowany. Odwrócił się. Anioła nie było. Pewnie stał się już

niewidzialny.

Kłamca uniósł głowę.

- Witaj, Gabrielu - powiedział do siedzącej na ozdobnym gzymsie postaci.