Loki wzruszył ramionami.
- Przecież to o mnie mu chodziło. Śmierdział i działał jak mityczny, więc było oczywiste,
po kogo poślecie. Zastanawiam się tylko, jak…
Przerwał i przyłożył palec do ust. Brodą wskazał coś za plecami archanioła. Ten odwrócił
się gwałtownie. W samą porę, by złapać wychylającą się z ciała dziewczynki mglistobiałą dłoń.
Szarpnął i wyciągnął z wnętrza opętanej chudą, pokraczną postać. Kłamca uśmiechnął się z
satysfakcją.
- O proszę! O tym nie pomyślałem - powiedział z uznaniem. - Siedziało w niej dwóch,
jeden od mokrej roboty, drugi od gadki i śmierdzenia. Teraz znów mam przyjemność z panem
Astowidadem, nieprawdaż?
Chuda postać spróbowała wyrwać się ze stalowego uścisku Michała. Bez powodzenia.
Zrezygnowana skinęła głową.
- Fantastycznie - ucieszył się Loki. W jego oczach zapłonął przez chwilę błysk zabójcy
Baldra. - Mam nadzieję, że znajdziemy chwilkę, żeby pogadać. O pułapkach na przykład. I
konsekwencjach.
- Co masz na myśli? - zapytał wódz zastępów.
Egzorcysta wskazał na uchylone drzwi.
- Tam przy schodach siedzi teraz pewnie matka tej dziewczynki. Kościół obiecał jej
egzorcyzmy… Więc, na niebiosa, dopełnijmy obietnicy.
* * *
Monica Tonsi rzeczywiście siedziała przy schodach, wlepiając przerażone oczy w ścierwo
leżącego na stopniach psa. Straciła już niemal całą nadzieję, że jeszcze zobaczy córkę. Nie
spodziewała się także ujrzeć młodego kapłana. Nie po tym potwornym wybuchu, przeraźliwym
ryku i łomocie. Nie po przeciągającej się w nieskończoność ciszy… Nikt nie przeżył prócz
demona - myślała. - Nie da się pokonać diabła. I wtedy właśnie usłyszała wrzask.
* * *
- A nie mówiłem? - ucieszył się Loki. - Wrzeszczy! Znaczy się, wcale nie taki twardy.
Michał wzruszył ramionami i rzucił pełne pogardy spojrzenie na zwisającego z żyrandola
Astowidada. Sznur, którym archanioł zwykle przewiązywał togę, teraz opasywał nogę demona,
wgryzając się głęboko w jego kościstą łydkę. Głowa zwisała dwie stopy od podłogi. Ręce
Astowidada były mocno skrępowane na plecach, a druga noga zgięta w kolanie i przywiązana
sztywno do pierwszej pod kątem prostym. Ustawienie go w takiej pozie zajęło mnóstwo czasu,
ale Kłamca upierał się, że musi być dokładnie jak na jego karcie tarota. To symbolizuje
wyczerpanie, ale i gotowość do przemian - twierdził. - Czyli to wszystko, po co tu przyszedł. No
a poza tym, czy nie wygląda teraz cholernie zabawnie?
Michał raz jeszcze zbliżył płonący miecz do torsu wisielca.
- Tym razem wypal coś dłuższego - poradził Loki, oglądając czarne ślady na piersi demona
układające się w imiona egzorcystów. - Na przykład Konstantynopol albo Już nigdy nie będę
próbował spiskować z szatanem przeciwko armii Nieba, tak mi dopomóż Bóg. A najlepiej jedno
i drugie.
- Ale po co to robimy? - zapytał archanioł. - Przecież on i tak nie umie czytać.
- Słusznie - zgodził się Kłamca. - Napisz mu więc alfabet. A przy każdej literze narysuj
przykład. Przy A wytnij mu jego gębę, tak łatwo zapamięta, przy B…
- Bałwana? - podpowiedział Michał.
- Nie, coś ty?! Przecież on z Persji jest, śniegu na oczy nie widział. Może lepiej banana albo
od razu całą kiść, żeby z księżycem nie pomylił.
Pełne przerażenia oczy wisielca rozszerzyły się jeszcze bardziej. I tak już pozostały.
Archanioł przełożył broń do lewej ręki, a prawą dotknął szyi Astowidada. Powoli wstał i
zerknął na egzorcystę.
- Czy demon może umrzeć ze strachu? - zapytał.
Loki zdumiony pokręcił głową. Kąciki ust Michała znów uniosły się w uśmiechu.
- A chcesz się założyć?
Hollywood
Torrence Wildhood siedział przy swoim dębowym biurku i paląc cygaro, czytał “USA
Today”. Zdawał się zupełnie nie dostrzegać śladów błota, jakie zostawiały jego kowbojki na
błyszczącym od lakieru blacie.
Ale cóż znaczy brak manier, gdy jest się człowiekiem sukcesu?
W wieku dwudziestu ośmiu lat był już jednym z najbogatszych ludzi w Hollywood, miał
własne studio, udziały w kilku innych i przynajmniej raz w roku wypuszczał przebój, który
ustanawiał nowy rekord kasowy. Już nieraz zdarzało mu się, że do Oskarów kilka jego filmów
nie rywalizowało wcale z konkurencją, tylko same ze sobą.
Wszystko to Wildhood zawdzięczał swemu niezwykłemu wyczuciu. Nie uznawał badań
rynku, a mimo to w niezrozumiały dla nikogo sposób wiedział, kiedy ludzie pragną
romantycznej komedii, a kiedy przydałaby się aura skandalu. Zawsze na czas dawał widzom
epickie widowiska czy psychologiczne thrillery. Albo western… jak teraz.
Ktoś zapukał cicho do drzwi. Torrence nie musiał trudzić się wołaniem proszę czy wejść,
jego ludzie sami wiedzieli, dla kogo gabinet jest zawsze otwarty, a dla kogo wyłącznie na
wyraźne wezwanie. Każdy tak jak saper miał prawo tylko do jednej pomyłki.
W progu stał niewysoki facet z nieco za dużym nosem i paskudnym uśmiechem, który jak
na złość niemal nigdy nie znikał mu z twarzy. Teraz również.
- Nadal szukasz horroru? - zapytał. - Bo mam tu scenariusz napisany przez autentycznego
egzorcystę, niejakiego ojca Lokiana, który…
Wildhood machnął ręką.
- Odpada. Prawdziwe egzorcyzmy nie są ciekawe. To tylko trochę modlitw, drobna
szarpanina i łzy szczęścia. Ciut zabawniejsza pierwsza komunia czy inna bar micwa. Nie
zrobisz z tego porządnego filmu.
Niski mężczyzna podszedł do biurka i rzucił na nie skrypt.
- Założysz się? Przeczytaj choć parę scen.
Usiadł w fotelu naprzeciwko, robiąc minę Nicholsona z “Chinatown”: Mam czas.
Poczekam.
Szef z wyraźnym ociąganiem ściągnął nogi z blatu i sięgnął po scenariusz…
Z każdą kolejną przewróconą stroną uśmiech na jego twarzy się poszerzał. Gdy po jakiejś
godzinie skończył, był wyraźnie zachwycony.
- Wtórne do bólu - stwierdził. - Ale nie da się ukryć, że znakomite. Sprawdź, czy możemy
kupić prawa do serii “Egzorcysta”. Już nawet mam dla tego tytuł. - Rozłożył ręce, jakby
umieszczał napis na afiszu. - POWRÓT EGZORCYSTY - ZEMSTA DEMONA.
Niewysoki poderwał się z miejsca.
- Znakomity! - zawołał podekscytowany. - Zaraz dzwonię do Tarantino.
Torrence pokiwał głową.
- Aha - dodał, oddając skrypt - na plakatach ma być koniecznie, że to historia na faktach.
Ludzie wierzą teraz w każdą głupotę.
…I ZAWSZE
GŁUPIEC NA WZGÓRZU
Wybrzeża Skandynawii
Dawno, dawno temu…
Stary głupiec stał na wzgórzu. Wspierając się na sękatym kosturze, patrzył w stronę brzegu.
W stronę wioski. Pomimo odległości dźwięki z plądrowanej osady docierały do niego z okrutną
wyrazistością. Każdy krzyk zarzynanego starca, każdy jęk gwałconej kobiety, każda
wyszeptana modlitwa. Zacisnął oczy. Wikingowi nie przystoi płakać.
Za jego plecami rozległo się ciche chrząknięcie. Starzec mocniej ścisnął kostur.
- Obiecałeś nam opiekę - wyszeptał, z trudem opanowując drżenie głosu. - Obiecałeś, że
nie dasz nas skrzywdzić, gdy wojownicy ruszą na wyprawy. Że będziesz czuwał i ześlesz swoją