Выбрать главу

ucieszył. Spoglądał w oczy zamkniętego w ciele siłacza starca. Zmęczonego życiem, ale i

przerażonego śmiercią, zagubionego w świecie, który zmienił się w jednej chwili.

Widział w swej twarzy oblicze stojącego na wzgórzu głupca, który całe wieki temu zawarł

pakt z Kłamcą. Na swoją zgubę…

Nagle zakręciło mu się w głowie. Zrobił kilka niepewnych kroków, a przed oczyma

zatańczyły mu błękitne i zielone ogniki. Jego gardło, a potem cały przełyk zaczęły się

rozgrzewać coraz mocniej i mocniej, aż w końcu zapłonęły żywym ogniem. Spróbował

krzyknąć, ale nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nogi ugięły się pod nim i

padł na kolana. Wszystko, co widział, dostrzegał jakby przez mgłę.

I wtedy właśnie zza kotary wyłoniła się ona. Rozpoznał ją od razu. Sygin, żona Lokiego

zwanego Kłamcą.

Odyn pamiętał, jak kpił z niej, gdy przysięgła zostać przy małżonku na wieczność, chroniąc

jego twarz przed potwornym jadem wiszącego nad nim węża. Wtedy nie wierzył, że wytrzyma.

Ale ona trwała na posterunku przez wszystkie te lata, stulecia, milenia, z pokorą znosząc

docinki i wyzwiska. Nie opuściła Kłamcy nawet na moment. Aż do dziś.

- Bądź pozdrowiony, Odynie, królu szubienic - zadrwiła Sygin, pochylając się nad władcą

Walhalli. W jego oczach była teraz jedynie kształtną plamą bieli na tle bordowych zasłon. -

Widzę, że nie czujesz się najlepiej.

Sapnął coś wściekle w odpowiedzi. Sygin roześmiała się.

- Łatwo było zgadnąć, że będziesz chciał odkupić Walhallę przez dobrowolne męczeństwo.

Właściwie, widząc co się dzieje za murami, to rzeczywiście było jedyne wyjście. Tyle, że… ty

nie umrzesz męczeńsko.

Wstała i podniosła z ławy pusty kielich.

- Nie smakowało ci jakoś inaczej? - zapytała. - Na przykład jadem? Ta podła żmija wisząca

nad Lokim chlapie tym paskudztwem na lewo i prawo, więc kilka kropel mogło wpaść i do tego

kielicha. Smutne, prawda?

Nikt nigdy nie otworzy już tych drzwi, nikt nie ujrzy już serca Drzewa i nie odda mu swego

cierpienia. I nikt nie skorzysta już z jego potęgi.

Odyn zamknął oczy i z potwornym wysiłkiem wycharczał:

- Dlaczego?

Sygin pochyliła się jeszcze niżej i siłą uniosła mu powieki, zmuszając władcę Walhalli do

spojrzenia jej prosto w oczy.

- Krzywd uczynionych rodzinie się nie wybacza - wyszeptała. - Nigdy.

Wstała i przysiadłszy na krańcu stołu, czekała, aż Odyn umrze.

* * *

Z oddali widać było, że u wrót Walhalli wre zacięta walka. Gabriel co rusz dostrzegał

szturmujące ku bramie oddziały, które przy wtórze błyskawic i grzmotów zamieniały się we

wzlatujące ku niebu ciała zmasakrowanych aniołów. Słyszał też potworny ryk dobiegający

jakby z przepastnych czeluści. To, że w rzeczywistości ów krzyk wydobywał się z płuc

stojącego na progu twierdzy samotnego obrońcy, nie pocieszało go ani odrobinę.

Odwrócił się w stronę Michała. Wódz poprawiał ostatnie poluzowane paski napierśnika i

przecierał szmatką matowe miejsca na zbroi. Płomień na jego twarzy mienił się czerwienią.

- Rafael przekazał mi właśnie, że Odyn nie stanowi już zagrożenia - rzucił Gabriel.

Michał skinął głową.

- Zastanawiam się tylko, dlaczego nasz kochany patron dróg nie przekazuje mi tych wieści

osobiście - powiedział. - Byłoby prościej i szybciej.

Anioł śmierci uśmiechnął się.

- Powiedział mi kiedyś, że boi się budować drogi do twego umysłu. Zbyt często spoglądasz

w otchłań. Powiedział, że ona zwykle odpowiada tym samym.

- Kto? - wódz nie zrozumiał aluzji.

- Otchłań. Spogląda również w ciebie. A Rafael nie chce być przez nią podglądany. Poza

tym to ja jestem jej posłańcem i to moja praca, nie?

Michał nie odpowiedział. Wydobył miecz spomiędzy skrzydeł i przypiął go do boku.

Złożył dłonie i wyłamał palce.

- Dobra, jestem gotowy. Czas pogadać z tym odźwiernym.

Pewnym krokiem zszedł ze wzgórza i wkroczył między wojska. Te rozstąpiły się przed nim

w jednej chwili, tworząc szeroką drogę aż do samych wrót, gdzie czekał nieco zdezorientowany

nagłą przerwą w walce uzbrojony w młot olbrzym.

Wódz szedł spokojnie. Nie reagował na wiwatujące wojska, na dźwięk trąb, które nagle

rozbrzmiały nad polem bitwy. Właściwie jedynym, co widział, była rosnąca z każdym krokiem

barczysta sylwetka na końcu drogi. Cień przysłaniający sobą światło zwycięstwa.

Gdy zbliżył się na jakieś dwadzieścia kroków, stanął. Wydobył miecz i uniósł go do góry.

- W imię Boga Wszechmogącego nakazuję ci ustąpić mi miejsca - przemówił. Jego twarz

wykrzywiła się w pełnym drwiny uśmiechu. - Ustąp z drogi silniejszemu od siebie.

Thor, stojący dotąd z nisko pochyloną głową, teraz ją uniósł. Nawet zgarbiony górował nad

archaniołem, ale w owej chwili zdawał się przerastać go niemal dwukrotnie. Młot w lewej dłoni

obrońcy Walhalli mruczał cicho niczym przychodząca z daleka zapowiedź wiosennej burzy.

Olbrzym zdjął z głowy hełm Odyna i zarzucił złocistą grzywą. Stanął w rozkroku i chwycił

broń w obie ręce. Po trzonku przebiegły dwie błękitne błyskawice.

- Ty i ja, przybyszu - zawołał hardo. - Ty i ja.

Michał skinął głową i mocniej ścisnął rękojeść miecza. Głownia zapłonęła.

Przez chwilę przeciwnicy wpatrywali się w siebie, mierząc swoje siły, aż w końcu niemal

równocześnie ruszyli do ataku.

Syn Odyna poruszał się z nieprawdopodobną wręcz szybkością. Zaczął od wykroku do

przodu, chcąc lepiej wykonać błyskawiczny obrót. Z impetem uderzył w miejsce, gdzie jeszcze

przed chwilą była głowa wroga. Ten jednak zdążył się uchylić i wykorzystał sytuację, tnąc od

dołu na udo olbrzyma. Miecz uderzył w metalową osłonę, nadtapiając ją nieco, ale samemu

Thorowi nie czyniąc krzywdy. Bóg piorunów odskoczył do tyłu z wykrzywioną wściekle

twarzą.

Stojący naprzeciw archanioł również cofnął się i bacznie obserwując przeciwnika, ruszył

po łuku. Najpierw wykonał jeden krok w prawo, by sprawdzić, czy wzrok olbrzyma podąża w

ślad za nim, a potem zaczął powoli przemieszczać się w lewo. Równocześnie z każdym

poruszeniem niemal niezauważalnie zmniejszał dzielący ich dystans.

Thor nie dał się zwieść. Po trzecim kroku wiedział już, że jeśli dłużej będzie czekał,

wejdzie w bliskie starcie… i zginie. Trzymając młot oburącz, powoli uniósł go do góry, jakby

szykując się do potężnego uderzenia. Wygiął lekko całe ciało do tyłu, niby że bierze potężny

zamach.

I nagle zabrał prawą rękę z trzonka. Trzymany w lewej ręce młot pomknął do tyłu, z każdą

chwilą nabierając prędkości. Jednocześnie wojownik wyskoczył do przodu. Michał zareagował

instynktownie, robiąc unik i ustawiając miecz do bloku. I o to właśnie chodziło bogu piorunów.

Młot z pełnym impetem uderzył od dołu, bez trudu zbijając broń przeciwnika, a jego samego

wyrzucając w górę. Archanioł wypuścił rękojeść z dłoni i poleciał do tyłu, po czym zarył

skrzydłami w piach. Błyskawicznie owinął się nimi i odturlał na bok. Wycelowany w jego

głowę młot uderzył w ziemię.

Michał potoczył się jeszcze kawałek i poderwał, rozwijając skrzydła. Poszukał wzrokiem

miecza. Nie leżał daleko. Podszedł do niego i chwycił. Zakręcił młynka.

- Gramy dalej? - zapytał.

Thor wzruszył ramionami i uniósł swą broń.

Archanioł ruszył do przodu. Widział, jak przeciwnik szykuje się do kolejnego ataku. Nawet