Выбрать главу

ENOIZUDART AIM AL

Longfellow po chwili pojął ich znaczenie, ale mimo to włożył kapelusz, szalik i płaszcz i wyszedł przed dom, gdzie mógł już z łatwością przeczytać pogróżkę, przesuwając palcami po ostrych krawędziach liter:

LA MIA TRADUZIONE

MOJE TŁUMACZENIE

12

Naczelnik Kurtz wywiesił na tablicy na głównym posterunku obwieszczenie, że za kilka godzin wyrusza pociągiem na objazd Nowej Anglii z cyklem wykładów o nowych metodach pracy policji.

– Mam ratować reputację miasta, jak twierdzą radni – Kurtz wyjaśnił Reyowi. – Kłamcy.

– Więc po co pana wysyłają?

– Aby usunąć mnie z drogi detektywom. Zgodnie z uchwałą jestem jedynym oficerem policji w departamencie, który ma prawo nadzorować biuro śledcze. Te łotry będą miały odtąd wolną rękę. Śledztwo należy teraz tylko do nich; nie będzie tu nikogo, kto mógłby ich powstrzymać.

– Ale, panie naczelniku, oni szukają nie tam, gdzie trzeba. Chcą tylko pokazowego aresztowania.

Kurtz wbił w niego wzrok.

– A pan, panie posterunkowy, ma tu zostać i robić, co panu kazano. Czy to jasne? Aż sprawa zostanie wyjaśniona. Co może zająć wiele czasu.

Rey zamrugał powiekami.

– Panie naczelniku, mam panu wiele do powiedzenia…

– Wszystko, czego się pan dowiedział albo co pan sobie wymyślił, ma pan powtórzyć detektywowi Henshawowi i jego ludziom.

– Panie naczelniku…

– To wszystko, Rey! Mam pana sam zaprowadzić do Henshawa?

Rey zawahał się, ale pokręcił głową. Kurtz chwycił Mulata za ramię.

– Czasami trzeba się zadowolić wiedzą, że nic więcej nie da się już zrobić.

Gdy wieczorem Rey wracał do domu, spostrzegł w pewnym momencie, że podchodzi do niego odziana w płaszcz, zakapturzona postać. Gdy kobieta zdjęła kaptur, przez ciemną woalkę przebiła się mgiełka przyspieszonego oddechu. Mabel Lowell podniosła welon i utkwiła wzrok w policjancie.

– Panie posterunkowy, pamięta mnie pan? Spotkał mnie pan, gdy szukał pan profesora Lowella. Mam coś dla pana. Powinien to pan zobaczyć – wyjęła spod płaszcza grubą paczkę.

– Jak mnie pani znalazła, panno Lowell?

– Mam na imię Mabel. Czy myśli pan, że tak trudno znaleźć jedynego Mulata w policji bostońskiej? – Jej usta wygięły się w wymuszonym uśmiechu.

Rey po sekundzie wahania otworzył pakunek i wyjął kilka kartek.

– Chyba nie powinienem brać tego od pani. Czy to własność pani ojca?

– Tak – przyznała Mabel.

Były to próbne odbitki przekładu Longfellowa, z marginesami pełnymi uwag Lowella.

– Myślę, że ojciec odkrył jakieś ślady poezji Dantego w tych dziwnych morderstwach. Nie znam szczegółów, a gdy go próbowałam zapytać, wpadał w rozdrażnienie, proszę zatem, aby nie wspominał mu pan o naszym spotkaniu. Miałam sporo kłopotów z zakradnięciem się do gabinetu ojca tak, aby mnie nie zauważył.

– Ależ, panno Lowell… – westchnął Rey.

– Mabel. – Patrząc na uczciwą twarz Mulata, dziewczyna nie odważyła się pokazać swojej desperacji. – Proszę mnie wysłuchać. Ojciec mówi swojej żonie niewiele, a mnie jeszcze mniej. Ale wiem, że książki o Dantem ma porozrzucane wszędzie. Kiedy jest z przyjaciółmi, rozmawiają tylko o tym. Mówią z przerażeniem i lękiem nie przystającym do Klubu tłumaczy. Znalazłam rysunek płonących ludzkich stóp razem z wycinkami z gazety o wielebnym Talbocie; podobno gdy go znaleziono, jego stopy były zwęglone. Trudno nie skojarzyć tych faktów. Zaledwie kilka miesięcy temu słyszałam, jak ojciec omawiał z Meadem i Sheldonem pieśń o nieuczciwych duchownych.

Rey zaprowadził dziewczynę na podwórko sąsiedniej kamienicy, gdzie znaleźli wolną ławkę.

– Panno Mabel, niech pani nie mówi nikomu, że pani o tym wie – nakazał jej posterunkowy. – To tylko skomplikuje sytuację i rzuci cień podejrzenia na pani ojca i jego przyjaciół… Obawiam się, że również na panią. Wplątanych jest w to wiele wpływowych osób i niektóre mogłyby w niewłaściwy sposób wykorzystać tę informację.

– Wiedział pan już o tym, prawda? W takim razie zamierza pan chyba coś zrobić, aby zakończyć to szaleństwo?

– Prawdę mówiąc, nie wiem.

– Nie może pan stać bezczynnie i patrzeć, kiedy ojciec… Proszę! – Dziewczyna znów dała mu do rąk paczkę. Nie mogła powstrzymać łez, które cisnęły jej się do oczu. – Proszę to wziąć i przeczytać. Wtedy gdy odwiedził pan Craigie House… Musiało to mieć związek z tą sprawą. Wiem, że może pan nam pomóc.

Rey przeglądnął papiery. Od czasów wojny nie przeczytał ani jednej książki. Niegdyś pochłaniał literaturę z ogromną łapczywością, szczególnie po śmierci przybranych rodziców i sióstr; czytał powieści historyczne, biografie i romanse. Jednak w tej chwili książka kojarzyła mu się z czymś odpychająco zamkniętym w sobie i aroganckim. Wolał gazety i ulotki, które nie mogły zawładnąć jego umysłem.

– Ojciec potrafi być surowy. Wiem, że często sprawia takie wrażenie – ciągnęła dalej Mabel – ale przeżył wiele lęków, zarówno pochodzących z zewnętrz jak i tych wewnętrznych. Ciągle się boi, że utraci talent; lecz dla mnie pozostanie zawsze ojcem, nie pisarzem.

– Nie musi się pani martwić o pana Lowella.

– Więc pomoże mu pan? – zapytała, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Czy mogę coś jeszcze zrobić? Cokolwiek, żeby ochronić ojca?

Rey nie odpowiedział. Dostrzegł, że przechodnie spoglądają na nich z niechęcią. Odwrócił wzrok. Mabel uśmiechnęła się smutno i wstała z ławki.

– Rozumiem. Jest pan jak ojciec, który uważa, że nie można mi zaufać w poważnych sprawach. Dlaczego właściwie przyszło mi do głowy, że będzie pan inny?

Przez chwilę Rey nie mógł odpowiedzieć, zbyt dobrze rozumiał jej uczucia.

– Panno Lowell, w tej sprawie nikt, kto nie musi, nie powinien brać udziału.

– Ja nie mam wyboru – odparła i opuściwszy woalkę, ruszyła ku stacji tramwajów konnych.

Profesor George Ticknor, stary, niedołężny już człowiek, powiedział żonie, żeby zaprosiła gościa na górę. Jego dużą i niezwykłą twarz ozdabiał dziwny uśmiech. Czarne niegdyś włosy okryły się siwizną z tyłu głowy i na bokobrodach, a pod szlafmycą żałośnie się przerzedziły. Hawthorne nazwał niegdyś jego nos przeciwieństwem orlego – ani całkiem zadarty, ani perkaty.

Profesor nigdy nie miał bujnej wyobraźni, z czego się zresztą cieszył – chroniło go to od fantazji, które trapiły innych bostończyków, w szczególności innych pisarzy, w okresach reform. Ticknor nie żywił złudzeń, że cokolwiek się zmieni.

Mimo wszystko nie mógł oprzeć się myśli, że służący, który podnosił go z fotela, wyglądał tak, jak wyglądałby dorosły George junior, gdyby nie zmarł w wieku pięciu lat. Ticknor nawet po trzydziestu latach odczuwał ogromny smutek z powodu śmierci swego dziecka. Nie mógł już nawet przypomnieć sobie jego wesołego uśmiechu ani radosnego głosu. Nieraz odwracał głowę na jakiś znajomy odgłos, lecz chłopca tam nie było; na próżno nasłuchiwał lekkich kroków syna.

Longfellow wszedł do biblioteki, nieśmiało niosąc prezent. Był to zapięty na sprzączkę woreczek ze złotymi frędzlami.

– Proszę nie wstawać, panie profesorze! – zawołał na powitanie poeta.

Ticknor poczęstował go cygarami; sądząc po popękanych banderolach, już wielu gości, dość rzadkich zresztą, miało okazję za nie dziękować.

– Drogi panie Longfellow, co pan tu przyniósł?

Poeta położył woreczek na biurku Ticknora.

– Sądzę, że pan bardziej niż ktokolwiek chciałby to zobaczyć.