Выбрать главу

Sekretarz milczał, ale po chwili, widząc, że doktor oczekuje od niego odpowiedzi, nerwowo przytaknął. Manning odwrócił się twarzą do okna i spojrzał na Harvard Hall.

– Przypuszczam, że w to wszystko wplątany jest Lowell. Powiedz mi jeszcze raz, Cripps. Kto chodzi na zajęcia z Dantego do Lowella? Edward Sheldon i… Pliny Mead, zgadza się?

Sekretarz znalazł odpowiedź w pliku dokumentów.

– Edward Sheldon i Pliny Mead.

– Pliny Mead. Prymus – powiedział Manning, gładząc swą sztywną brodę.

– Był nim, proszę pana. Ale to już przeszłość.

Skarbnik zwrócił się ku niemu z wielkim zainteresowaniem.

– Tak, spadł o jakieś dwadzieścia miejsc w rankingach – wyjaśnił sekretarz, znajdując dokumentację i z dumą udowadniając, że ma rację. – Och tak, spadł wprost dramatycznie, panie doktorze! Zdaje się, że głównie z powodu oceny profesora Lowella z kursu francuskiego w ostatnim semestrze.

Manning wziął dokumenty od sekretarza i przeczytał je.

– Co za wstyd dla naszego pana Meada – rzekł z uśmiechem. – Straszny, straszny wstyd.

Późnym wieczorem J. T. Fields przyszedł do biura Johna Codmana Ropesa, garbatego prawnika, który po tym, jak jego brat zginął w walce, został specjalistą w zakresie wojny secesyjnej. Mówiono, że wiedział o bitwach więcej niż generałowie, którzy nimi dowodzili. Jak przystało na prawdziwego eksperta, odpowiadał na pytania Fieldsa ze skromnością. W rozmowie wspomniał o domach pomocy dla żołnierzy: instytucjach charytatywnych, jakie powstały, jedne przy kościołach, inne w opuszczonych budynkach i składach, by żywić i ubierać weteranów, którzy żyli w biedzie lub z trudem powracali do cywilnego życia. Można tam było znaleźć wielu nieprzystosowanych do życia byłych żołnierzy.

– Oczywiście żaden spis nazwisk nie istnieje. Sądzę, że tych biedaków nie da się raczej odnaleźć, chyba że oni sami tego zechcą, panie Fields – zaznaczył Ropes na koniec spotkania.

Wydawca szedł żwawo Tremont Street w stronę New Corner. Od tygodni poświęcał interesom tylko drobną część swego czasu i martwił się, że jego statek osiądzie na mieliźnie, jeśli na dłużej zabraknie go przy sterze.

– Panie Fields!

– Kto tam? – wydawca zatrzymał się i cofnął w alejkę. – Do mnie pan mówi?

W przygaszonym świetle nie mógł dostrzec człowieka, który go zaczepił. W nozdrza uderzył go smród ścieków.

– Tak jest, panie Fields – z cienia wyszedł wysoki mężczyzna i zdjął kapelusz z wymizerowanej głowy. Wydawca rozpoznał Simona Campa. Detektyw Pinkertona uśmiechnął się doń promiennie. – Mam nadzieję, że tym razem nie ma tu pańskiego przyjaciela profesora, więc nikt nie będzie wymachiwał mi strzelbą przed nosem?

– Camp! Ma pan tupet. Zapłaciłem panu więcej, niż powinienem, żeby pan stąd wyjechał. Precz!

– Zapłacił mi pan, owszem. Prawdę mówiąc, patrzyłem na tę sprawę jak na zwykłą bzdurę, niewartą zachodu. Ale pan i pański przyjaciel daliście mi do myślenia. Dlaczego tacy ważniacy gotowi są bulić złoto, żebym tylko nie zajął się małym kursem literatury profesora Lowella? I czemu profesor Lowell przesłuchiwał mnie, jakbym zastrzelił samego Lincolna?

– Obawiam się, że osobnik taki jak pan nigdy nie zrozumie, jak wielka jest wartość ludzi pióra – odparł nerwowo Fields. – To nasza sprawa.

– Och, ależ ja rozumiem. Teraz rozumiem. Przypomniało mi się jedno wydarzenie, o którym napomknął doktor Manning. Otóż niedawno odwiedził go policjant, który wypytywał skarbnika o seminarium z Dantego, prowadzone przez profesora Lowella. Manning był z tego powodu w gorączce. Potem zacząłem się zastanawiać: czym też zajmuje się ostatnio policja bostońska? Cóż, jest taka drobna sprawa, w postaci trzech morderstw.

Fields usiłował opanować strach.

– Spieszę się na umówione spotkanie, panie Camp.

Detektyw uśmiechnął się błogo.

– Później pomyślałem o tym chłopcu, Plinym Meadzie, który rozprawiał o nieludzkich, makabrycznych karach, opisanych w poemacie Dantego. Wszystko zaczęło mi się układać w całość. Poszedłem znów do waszego pana Meada i zadałem mu kilka konkretnych pytań. Panie Fields – detektyw pochylił się do przodu – znam waszą tajemnicę.

– Głupstwa i nonsensy. Nie ma pan pojęcia, o czym pan mówi, Camp! – wykrzyknął Fields.

– Odkryłem tajemnicę Klubu Dantego, Fields. Znacie prawdę o tych morderstwach i dlatego zapłaciliście mi, żebym się wyniósł!

– To bezsensowne i ohydne oszczerstwo! – wydawca ruszył ku alejce.

– W takim razie po prostu pójdę na policję – stwierdził chłodno Camp. – I do dziennikarzy. A po drodze wstąpię na Harvard, do doktora Manninga. I tak często mnie wzywa. Zobaczę, co zrobią z tymi wszystkimi głupstwami i nonsensami.

Fields odwrócił się i wbił wzrok w detektywa.

– Jeśli wiesz to, co mówisz, że wiesz, to skąd masz pewność, że to nie my zabijamy i nie zabijemy także ciebie, Camp?

Jego rozmówca uśmiechnął się.

– Nieźle pan blefuje, Fields, ale pana żywioł to książki i tak już zostanie, jak świat światem.

Wydawca przystanął i przełknął gorzką pigułkę. Rozejrzał się dokoła, aby się upewnić, że nikt ich nie widzi.

– Co sprawi, że się od nas odczepisz?

– Na początek trzy tysiące dolarów – odparł detektyw. – Dokładnie za dwa tygodnie.

– Nigdy!

– Prawdziwe nagrody, jakie oferuje się za informacje, są o wiele większe, panie Fields. Być może Burndy nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. Nie wiem, kto zabił tych ludzi, i nic mnie to nie obchodzi. Ale wydacie się bardzo podejrzani, gdy ława przysięgłych odkryje, że zapłaciliście mi, abym się wyniósł, gdy przyszedłem zapytać o Dantego. I że zwabiliście mnie, żeby straszyć bronią!

Nagle Fields zrozumiał, że Camp próbuje się zemścić za to, że widzieli, jak stchórzył na widok strzelby Lowella.

– Przypominasz nędznego, brudnego insekta!

Na detektywie słowa wydawcy nie zrobiły najmniejszego wrażenia.

– Ale za to wiarygodnego, tak długo jak będzie pan przestrzegał naszej umowy. Nawet insekty mają długi do spłacenia, panie Fields.

Wydawca zgodził się na spotkanie w tym samym miejscu za dwa tygodnie.

Natychmiast opowiedział o zajściu przyjaciołom. Po pierwszym szoku członkowie Klubu Dantego stwierdzili, że nie potrafią przeszkodzić Gampowi w realizacji jego planu.

– Jaki to ma sens? – spytał Holmes. – Już daliście mu dziesięć złotych monet i nie pomogło. Będzie przychodził po więcej.

– Fields obudził w nim apetyt – stwierdził Lowell.

Nie mogli mieć pewności, że jakakolwiek suma zabezpieczy ich tajemnicę. Poza tym Longfellow nie chciał słyszeć o przekazaniu łapówki na obronę Dantego czy ich samych. Dante mógł się wykupić od wygnania, a jednak odmówił, odpowiadając listem, w którym po tylu wiekach wciąż czuło się wściekłość. Obiecali sobie, że zapomną o Campie. Musieli nadal energicznie podążać „żołnierskim" tropem. Tej nocy studiowali archiwa wojskowego urzędu emerytalnego, które wypożyczył Rey, i odwiedzili kilka domów pomocy dla żołnierzy.

Fields wrócił do domu około pierwszej w nocy, czym mocno zirytował żonę. Przestępując próg, zauważył, że kwiaty, które codziennie wysyłał do domu, leżały rzucone niedbale na stoliku w hallu, ostentacyjnie nie włożone do wazonu. Podniósł najświeższy z bukietów i znalazł Annie w pokoju przyjęć. Siedziała na niebieskiej aksamitnej sofie, zapisując coś w swoim Dzienniczku zdarzeń literackich i krótkich spotkań z ciekawymi ludźmi.

– Mój drogi, stałeś się rzadkim gościem w domu. – Żona Fieldsa nie podniosła oczu, ale jej piękne usta oszpecił grymas. Rude włosy miała dokładnie spięte po obu stronach głowy.