Ufny w zwycięstwo w imię Christo et ecclesiae,
pozostaję z szacunkiem,
Augustus Manning
Gdy trzej uczeni powrócili do Craigie House, mieli przy sobie cztery takie listy, zaadresowane do Elishy Talbota i ozdobione pieczęcią Harvardu, jak również stos odbitek przekładu Dantego, które zginęły z piwniczki drukarni Riverside Press.
– Talbot był dla nich wprost wymarzony do tego celu – stwierdził Fields. – Pastor szanowany przez wszystkich dobrych chrześcijan, zagorzały wróg katolików, a przy tym osoba spoza Harvardu, mogąca ostrzyć na nas swoje pióro z zachowaniem pozorów obiektywizmu.
– Przypuszczam, że nie trzeba być wróżką z Ann Street, żeby zgadnąć, jaką sumę Talbot otrzymał za swoje zlecenie – zauważył Holmes.
– Tysiąc dolarów – powiedział Rey.
Longfellow pokiwał głową, pokazując im list do Talbota, w którym ta właśnie kwota była wymieniona.
– Trzymaliśmy te pieniądze w rękach. Tysiąc dolarów na rozmaite wydatki związane z napisaniem czterech artykułów. Te pieniądze – wiemy to teraz na pewno – kosztowały Elishę Talbota życie.
– A zatem zabójca wiedział dokładnie, jaką sumę znajdzie w sejfie Talbota – zauważył Mulat. – Musiał więc znać szczegóły umowy lub listu.
– „I niech ci mile kruszec w uchu dzwoni" – wyrecytował Lowell, a potem dodał: – Tysiąc dolarów nagrody za głowę Dantego!
W pierwszym ze swych czterech listów Manning zapraszał Talbota do odwiedzenia University Hall w celu omówienia złożonej mu propozycji. Drugi list określał w zarysie treść każdego z artykułów i potwierdzał przekazanie uzgodnionego wcześniej honorarium. Pomiędzy drugim a trzecim listem Talbot skarżył się najwyraźniej swojemu korespondentowi, że nie może znaleźć angielskiego przekładu Boskiej Komedii w żadnej z bostońskich księgarni; widocznie pastor, przygotowując swoją krytykę Dantego, poszukiwał brytyjskiego tłumaczenia poematu, autorstwa nieżyjącego już wielebnego H. F. Cary'ego. W trzecim liście, czy raczej krótkiej nocie, Manning obiecywał Talbotowi, że dostarczy mu próbkę przekładu samego Longfellowa.
Składając tę obietnicę, Augustus Manning musiał wiedzieć, że po kampanii, jaką rozpętał, członkowie Klubu Dantego nie udostępnią mu żadnych próbnych odbitek. Zatem, przypuszczali uczeni, sam skarbnik – lub jakiś jego pośrednik – dotarł do jednego z „diabłów" drukarza i zapłacił mu za wykradzenie fragmentów pracy Longfellowa.
Rozsądek podpowiadał, gdzie znajdą odpowiedzi na dalsze pytania dotyczące planu Manninga: w University Hall. Lowell nie mógł jednak szperać w archiwach Korporacji Harwardzkiej za dnia, gdy jej członkowie kręcili się w pobliżu. Nie mógł też robić tego nocą. Plaga studenckich psikusów oraz przypadki fałszerstw dokonywanych w dokumentach doprowadziły do zainstalowania skomplikowanego systemu zamków i pieczęci, mających strzec zawartości archiwów.
Zdobycie fortecy wydawało się zadaniem niewykonalnym, dopóki Fields nie przypomniał sobie o kimś.
– Teal!
– Kto taki? – spytał Holmes.
– Chłopak pracujący na nocnej zmianie w Corner. Podczas tego paskudnego incydentu z Samem Ticknorem stanął w obronie nieszczęsnej panny Emory. Wspominał wtedy, że ma jeszcze inne zajęcie – w dzień pracuje na uniwersytecie.
– Jesteś pewien – spytał Lowell – że twój podwładny byłby skłonny nam pomóc?
– Jest w końcu lojalnym pracownikiem firmy Ticknor & Fields – odparł wydawca.
Kiedy tego samego wieczoru, około jedenastej, lojalny pracownik firmy Ticknor & Fields wyszedł z New Corner, ku swojemu wielkiemu zaskoczeniu spostrzegł, że J. T. Fields czeka na niego przed budynkiem. Po krótkiej chwili młodzieniec siedział już w powozie wydawcy, gdzie został przedstawiony współpasażerowi, profesorowi Jamesowi Russellowi Lowellowi. Jakże często wyobrażał sobie, że przebywa w gronie tak znamienitych osób! Teraz jednak zdawał się zupełnie nie wiedzieć, jak właściwie się zachować. Wysłuchał uważnie ich prośby.
Kiedy znaleźli się w Cambridge, Teal poprowadził ich przez Harvard Yard, wzdłuż rzędu szumiących lamp gazowych. Zwalniał kilka razy, aby obejrzeć się przez ramię, jak gdyby się obawiał, że jego literacka eskorta może zniknąć tak samo szybko, jak się pojawiła.
– No dalej. Ruszaj się, młodzieńcze. Idziemy tuż za tobą! – zapewniał go Lowell.
Poeta skubał nerwowo końce wąsów. Obawiał się nie tyle tego, że ktoś z pracowników uniwersytetu może odkryć ich obecność na kampusie, ile raczej tego, czy uda im się coś znaleźć w archiwach Korporacji. Uznał, że jako profesor mógłby znaleźć jakąś wymówkę, aby wytłumaczyć, czemu przebywa na uczelni o tak nietypowej porze: ot, powiedzmy, zapomniał notatek do wykładu. Obecność Fieldsa mogła wydawać się mniej naturalna, lecz nie sposób było jej uniknąć; był potrzebny, aby uspokoić ich pomocnika. Teal, który chyba dopiero co przekroczył dwudziestkę, miał gładko ogolone, chłopięce policzki, szeroko otwarte oczy i piękne, niemal kobiece usta. Młodzieniec, najwyraźniej zdenerwowany, nieustannie coś przeżuwał.
– Niech się pan nie boi, drogi panie Teal – powiedział Fields i wziął go pod ramię, gdy zaczęli wspinać się po okazałych kamiennych schodach prowadzących do siedziby Korporacji i sal wykładowych University Hall. – Musimy tylko zerknąć w pewne dokumenty, a potem zaraz sobie pójdziemy, zostawiając wszystko tak jak było. Wyświadcza nam pan wielką przysługę.
– Niczego więcej nie pragnę" – zapewnił go z prostotą Teal.
– Dobry z ciebie chłopak – uśmiechnął się Fields.
Aby otworzyć wszystkie zatrzaski i zamki, Teal musiał użyć całego powierzonego mu zestawu kluczy. Potem, gdy już znaleźli się w środku, Lowell i Fields zapalili świece, w które zaopatrzyli się specjalnie na tę okazję, i zaczęli wyciągać księgi Korporacji na długi stół zajmujący środek gabinetu.
– Chwileczkę – zwrócił się Lowell do Fieldsa, gdy wydawca chciał już odprawić Teala. – Spójrz tylko, ile tomów musimy przewertować. Trzy osoby zrobią to znacznie sprawniej niż dwie.
Pomimo zdenerwowania Teal również zdawał się oczarowany przygodą.
– Chętnie pomogę, panie Fields – zaofiarował się.
Spojrzał niepewnie na stos grubych tomów.
– Oczywiście, jeśli będę wiedział, czego panowie szukacie.
Wydawca zawahał się. Przypomniał sobie, że Teal ma trudności z pisaniem, i doszedł do wniosku, że chłopak zapewne niewiele lepiej radzi sobie z czytaniem.
– Zrobił pan już dla nas dostatecznie wiele. Przyda się panu trochę snu – powiedział. – Wezwę pana, jeśli będziemy jeszcze potrzebować pomocy. Proszę przyjąć podziękowania od nas obu, panie Teal. Zaręczam, że nie będzie pan żałował swojej decyzji.
W chybotliwym blasku świec Fields i Lowell przeglądali każdą stronę sprawozdań z odbywających się raz na dwa tygodnie spotkań Korporacji. Co jakiś czas wśród nudnych uniwersyteckich zapisków trafiali na krytyczne uwagi pod adresem Lowella i jego zajęć o Dantem.
– Żadnej wzmianki o tym łajdaku Simonie Campie. Manning musiał wynająć go na własną rękę – powiedział Lowell.