Выбрать главу

Dzienniki ujawniły, że Jennison przez ponad rok robił wszystko, by doprowadzić do wakatu w jednym z organów zarządzających uczelnią. Prowokowanie zatargów pomiędzy administratorami uniwersytetu miało doprowadzić do dymisji bądź rezygnacji któregoś z nich. Jennison wprost kipiał z wściekłości, gdy po śmierci sędziego Healeya nie on, lecz inny przedsiębiorca – nawet w połowie nie tak zamożny i nawet w jednej czwartej nie tak bystry jak on – zajął wolne miejsce w Radzie Nadzorczej, tylko dlatego że pochodził z arystokratycznej bramińskiej rodziny. Phineas Jennison wiedział, że działaniami Korporacji kieruje w istocie jeden człowiek, narzucający wszystkim swe decyzje: doktor Augustus Manning.

Trudno ustalić, kiedy dokładnie Jennison zorientował się, że doktor Manning pragnie uwolnić uniwersytet od związków z dantejskimi projektami, ale od tej chwili wiedział już, jak zapewnić sobie wreszcie stanowisko w University Hall.

– Nigdy nie było między nami zadrażnień – powiedział ze smutkiem Lowell.

– Zachęcał cię do walki z Korporacją i jednocześnie podjudzał Korporację przeciwko tobie. Celem bitwy było osłabienie Manninga. Niezależnie od końcowego rezultatu zwolniłoby się jakieś miejsce, a Jennison uchodziłby za bohatera, który udzielił swojego wsparcia sprawie uniwersytetu. To był jego ostateczny cel – stwierdził Longfellow, próbując przekonać Lowella, że nie ponosi winy za utratę przyjaźni Jennisona.

– Nie potrafię tego pojąć, Longfellow – wyznał poeta.

– Starał się podzielić ciebie i uniwersytet, Jamey, i dlatego ktoś podzielił jego ciało – zawyrokował Holmes. – To było jego contrapasso.

Nicholas Rey zdołał zainteresować Holmesa wycinkami liter znalezionymi przy ciałach Talbota i Jennisona. Posterunkowy i doktor potrafili siedzieć razem godzinami, omawiając wszelkie możliwe kombinacje. Holmes zrobił sobie drugi zestaw, z którego układał słowa lub ich fragmenty. Bez wątpienia morderca pozostawił je również przy zwłokach Healeya, lecz wiatr wiejący od rzeki musiał je porwać, zanim odkryto ciało sędziego. Holmes był pewien, że brakujące litery pozwoliłyby im odczytać przesłanie mordercy. Bez nich była to tylko popękana mozaika.

Longfellow przewrócił kolejną stronę w dzienniku, w którym zapisywał postępy śledztwa. Zanurzył pióro w atramencie, lecz siedział zapatrzony w przestrzeń tak długo, aż zdążyło ono wyschnąć. Poeta nie mógł się zdobyć na napisanie ostatecznego wniosku, który sam się narzucał: Lucyfer wymierzał swoje kary przez wzgląd na nich – przez wzgląd na Klub Dantego.

Brama do Domu Stanowego widniała wysoko na szczycie Beacon Hill; wyżej wznosiła się miedziana kopuła zdobiąca budynek, zwieńczona krótką, ostrą wieżą, czuwającą nad Boston Common niczym latarnia morska. Siedziby władz stanu strzegły strzeliste wiązy, teraz odarte z liści i pobielone grudniowym szronem.

Gubernator John Andrew stał z powagą, na jaką pozwalała mu jego gruszkowata budowa, witając z tym samym nieuważnym uśmiechem schodzących się polityków, lokalnych dygnitarzy i żołnierzy w mundurach. Spod jedwabnego kapelusza wystawały mu czarne kędziory. Małe okulary w mocnej złotej oprawce były jedynym ekscentryzmem, na jaki sobie pozwalał.

– Panie gubernatorze – burmistrz Lincoln skłonił się lekko, gdy wraz z małżonką zmierzał po schodach do wejścia – wygląda to na najświetniejsze z dotychczasowych spotkań z udziałem żołnierzy.

– Dziękuję, panie burmistrzu. Pani Lincoln, witam panią – gubernator Andrew zaprosił ich do środka gestem dłoni. – Mamy tu dziś wiele prawdziwych znakomitości.

– Słyszałem, że nawet pan Longfellow w ostatniej chwili znalazł się na liście zaproszonych gości – powiedział burmistrz Lincoln i z uznaniem poklepał gubernatora po ramieniu. – Naprawdę, wyświadcza pan wielką przysługę tym ludziom, gubernatorze, a my, mam na myśli miasto, bijemy panu brawo.

Pani Lincoln uniosła rąbek sukni, która lekko zaszeleściła, i z godnością królowej wkroczyła do hallu. Gdy była już w środku, spojrzała w nisko zawieszone lustro, ukazujące jej i innym damom widok dołu ich sukien, co pozwalało na ostatnie poprawki stroju w drodze na przyjęcie; mąż był całkowicie nieprzydatny do takich celów.

W ogromnym salonie zebrało się siedemdziesięciu czy osiemdziesięciu żołnierzy z pięciu różnych kompanii. Odziani w galowe mundury, stali w otoczeniu około trzydziestu cywilnych gości. Z wielu najwaleczniejszych regimentów ocaleli jedynie nieliczni weterani. Chociaż doradcy gubernatora sugerowali, że do udziału w oficjalnych przyjęciach powinno się zapraszać tylko wybranych żołnierzy (niektórzy od czasu zakończenia wojny zaczęli sprawiać kłopoty), Andrew nalegał, aby honorować weteranów ze względu na ich służbę, a nie na stopień obycia towarzyskiego.

Gubernator przeszedł szybkim krokiem przez środek długiego salonu, a poczucie dumy z zajmowanej pozycji rosło w nim w miarę, jak przyglądał się twarzom mijanych ludzi i słyszał nazwiska tych, z którymi szczęśliwy los zetknął go w latach wojny. Nieraz w tych burzliwych czasach Klub Sobotni wysyłał powóz do Domu Stanowego i siłą zabierał gubernatora sprzed jego biura na wesoły wieczór w ciepłych pomieszczeniach Parker House. Czas dzielił się na dwie epoki: przed wojną i po wojnie. „Tutaj, w Bostonie – pomyślał Andrew, gdy wtopił się pomiędzy białe halsztuki i jedwabne kapelusze, świecidełka i złote galony oficerów, konwersacje i komplementy starych przyjaciół – udało nam się przetrwać".

George Washington Greene przycupnął obok lśniącej marmurowej rzeźby przedstawiającej Trzy Gracje, które stały, delikatnie opierając się o siebie. Miały zimne, anielskie twarze i oczy wypełnione spokojną obojętnością.

– Jakim cudem weteran z domu pomocy dla żołnierzy, który słuchał kazania Greene'a, mógł jednocześnie znać szczegóły naszego konfliktu z Harvardem?

Pytanie to padło w gabinecie Craigie House. Wszyscy wiedzieli, że znalezienie na nie odpowiedzi będzie równoznaczne ze znalezieniem mordercy. Jeden z młodych ludzi, zafascynowany kazaniami Greene'a, mógł mieć ojca lub wuja w Korporacji Harwardzkiej lub Radzie Nadzorczej, który przy kolacji opowiadał o tym, co działo się na posiedzeniach, nie zdając sobie sprawy, jaki wpływ mogą wywierać jego słowa na zmącony umysł kogoś zajmującego sąsiednie miejsce przy stole.

Uczeni musieli ustalić dokładnie, kto był obecny na spotkaniach Rady Nadzorczej i Korporacji, na których omawiano role Healeya, Talbota i Jennisona w kampanii uniwersytetu przeciwko Dantemu. Tę listę należało następnie zestawić z nazwiskami i charakterystykami jak największej liczby żołnierzy z domu pomocy. Aby powtórnie dostać się do archiwów Korporacji, potrzebna była raz jeszcze pomoc ze strony Teala; Fields miał uzgodnić tę kwestię ze swym subiektem, gdy zatrudnieni na nocnej zmianie pracownicy przybędą do Corner.

Jednocześnie Fields nakazał Osgoodowi sporządzić listę wszystkich osób zatrudnionych w firmie Ticknor & Fields, które uczestniczyły w działaniach wojennych. Podstawą listy miał być spis regimentów stanu Massachusetts walczących w wojnie secesyjnej.

Tego wieczoru Nicholas Rey wraz z innymi zaproszonymi gośćmi brał udział w ostatnim przyjęciu organizowanym przez gubernatora dla uhonorowania bostońskich weteranów.

Longfellow, Lowell i Holmes rozproszyli się w tłumie. Każdy z nich miał baczenie na pana Greene'a i pod różnymi pretekstami wypytywał żołnierzy, poszukując człowieka, którego opisał stary pastor.

– Można by pomyśleć, że to zaplecze jakiejś tawerny, a nie Dom Stanowy! – narzekał Lowell, rozganiając dłońmi kłęby dymu.

– Jak to, mój drogi? – zbeształ go Holmes. – Wszak sam chwalisz się tym, że wypalasz dziesięć cygar dziennie, a na dodatek nazywasz to „przywoływaniem muzy".