– Nie lubimy oglądać naszych własnych nałogów u innych ludzi, Holmes. Co byś powiedział na drinka? – zaproponował poeta.
Dłonie doktora myszkowały w kieszeniach jedwabnej kamizelki, a słowa wylewały mu się z ust niczym woda z rzeszota.
– Spośród żołnierzy, z którymi rozmawiałem, jedni mówili mi, że nigdy nie spotkali nikogo, kto pasowałby do opisu podanego przez Greene'a, drudzy zaś twierdzili, że nie dalej jak wczoraj widzieli człowieka dokładnie odpowiadającego temu opisowi, lecz nie znają jego nazwiska ani nie wiedzą, gdzie mógłbym go znaleźć. Może Rey będzie miał więcej szczęścia?
– Dante, mój drogi Wendell, był człowiekiem o wielkiej osobistej godności, a jednym z sekretów tej godności było to, że nigdy się nie spieszył. Gorączkowy pośpiech był mu najzupełniej obcy. Sądzę, że warto byłoby zastosować się do tej reguły.
Holmes zaśmiał się sceptycznie.
– A ty się do niej stosujesz?
Lowell pomógł sobie, pociągając z namysłem łyk czerwonego wina, po czym rzekł:
– Powiedz mi, Holmes, czy miałeś kiedyś swoją Beatrycze?
– Słucham?
– Kobietę, która rozpaliła do głębi twoją wyobraźnię.
– No cóż, moja Amelia!
Lowell wybuchnął śmiechem.
– Och, Holmes! Czy nigdy nie popuszczasz wodzy imaginacji? Żona nie może być twoją Beatrycze. Zaufaj moim słowom, albowiem, podobnie jak Petrarka, Dante i Byron, przeżyłem swoją pierwszą wielką miłość jako niespełna dziesięcioletni chłopiec. Tylko moje serce wie, jakie męki wtedy cierpiałem.
– Myślę, że Fanny nie byłaby szczęśliwa, słysząc te słowa!
– I cóż z tego? Dante miał swoją Gemmę, która była matką jego dzieci, lecz nie źródłem jego inspiracji! Wiesz, jak się spotkali? Longfellow nie chce w to uwierzyć, ale Gemma Donati to dama wspomniana w La Vita Nuova, ta sama, która pociesza Dantego po utracie Beatrycze. Widzisz tę młodą kobietę?
Holmes podążył wzrokiem za spojrzeniem Lowella ku szczupłej młodej dziewczynie o kruczoczarnych włosach, błyszczących w świetle rzucanym przez żyrandole.
– Pamiętam to nadaclass="underline" rok 1839, Allston's Gallery… Było to najpiękniejsze stworzenie, na jakim kiedykolwiek spoczęły moje oczy, podobne do tej piękności bawiącej przyjaciół swego męża, tam, w rogu sali. Miała idealnie semickie rysy, ciemną karnację, a jednocześnie jedną z tych jasnych twarzy, na których każdy ślad uczucia widoczny jest niczym cień chmury płynący przez trawę. Z mojego miejsca w sali zarys jej oczu całkowicie zlewał się z cieniem brwi i śniadością cery, tak że widziałem tylko wspaniałość nieokreśloną i tajemniczą. Takie to były oczy! Ich spojrzenie sprawiało, że drżałem. Ten jeden obraz seraficznej piękności miał w sobie więcej poezji niż…
– Czy była inteligentna? – przerwał mu doktor.
– Na Boga, nie wiem! Słała wprawdzie spojrzenia w moim kierunku, lecz nie miałem dość odwagi, by odezwać się do niej choćby słowem. Jest tylko jedna właściwa reakcja na uwodzicielskie kobiety, Wendell – ucieczka. Lecz choć minęło już przeszło ćwierć wieku, nie mogę o niej zapomnieć. Zapewniam cię, że każdy z nas ma własną Beatrycze, żyjącą tuż obok lub tylko w naszym umyśle.
Lowell przerwał swój wywód na widok Reya.
– Panie oficerze, wiatry zaczęły nam sprzyjać. To wszystko, co mogę powiedzieć. Mamy wiele szczęścia, że stoi pan po naszej stronie.
– Wdzięczność za to należy się pańskiej córce – odparł Rey.
– Mabel? – Lowell zwrócił się ku niemu osłupiały.
– Przyszła, żeby porozmawiać ze mną i przekonać mnie, żebym wam pomógł, panowie.
– Mabel spotkała się z panem w sekrecie? Holmes, wiedziałeś o tym? – domagał się odpowiedzi Lowell.
Doktor pokręcił głową.
– Nic a nic. Zatem wypijmy za jej zdrowie!
– Jeśli będzie miał pan do niej o to pretensje, profesorze Lowell – ostrzegł go Rey poważnym tonem – będę musiał pana aresztować.
Lowell zaśmiał się serdecznie.
– To się nazywa mieć dar przekonywania, panie oficerze! A teraz nie traćmy czasu, panowie!
Rey skinął nieznacznie głową i ruszył do innej części sali.
– Czy możesz to sobie wyobrazić, Wendell? – zwrócił się Lowell do Holmesa. – Mabel działająca za moimi plecami, przekonana, że może w ten sposób coś zmienić!
– W końcu nosi nazwisko Lowell, mój drogi przyjacielu.
Longfellow dołączył do nich i zakomunikował:
– Pan Greene trzyma się dzielnie, jednak obawiam się, że… – nagle przerwał. – Och, nadchodzą pani Lincoln i gubernator Andrew.
Lowell przewrócił oczami. Ich wysoka pozycja społeczna okazała się kłopotliwa z punktu widzenia celu, który sprowadził ich w to miejsce. Co chwila musieli witać się lub rozmawiać z profesorami, pastorami, politykami i ludźmi z uniwersytetu.
– Panie Longfellow…
Poeta odwrócił się i stanął oko w oko z trójką dam z Beacon Hill.
– Dobry wieczór paniom – przywitał się.
– Całkiem niedawno rozmawiałam o panu, sir, będąc w Buffalo – wyznała czarnowłosa piękność.
– Doprawdy?
– A jakże, z panną Mary Frere. Mary wyrażała się o panu z wielką sympatią. Z tego, co mówiła, wynika, że jest pan dla niej szczególną osobą. Opowiadała, jak wspaniałe lato spędziła wraz z panem i pańską rodziną w Nahant. A teraz spotykam tu pana. Jak cudownie!
– Och, doprawdy? To bardzo uprzejmie z jej strony, że tak mówi – rozpromienił się Longfellow, lecz szybko przywołał sam siebie do porządku. – A gdzież tymczasem podział się profesor Lowell? Czy widziała go pani?
Lowell stał nieopodal, opowiadając ze swadą małej grupce słuchaczy jedną ze swoich starych anegdot.
– … a potem Tennyson warknął z końca stołu: „Tak, niech ich szlag. Chciałbym wziąć nóż i wypruć im flaki!". Będąc prawdziwym poetą, Alfred nie używał w odniesieniu do tej części ciała żadnych eufemistycznych określeń typu „trzewia"!
Słuchacze Lowella śmiali się i żartowali.
– Gdyby dwóch mężczyzn starało się upodobnić do siebie wyglądem – oświadczył Longfellow, odwracając się do trzech dam, które z zaróżowionymi policzkami i bezradnie otwartymi ustami wpatrywały się w Lowella – nie mogliby zrobić tego lepiej niż lord Tennyson i profesor Lovering z naszego uniwersytetu.
Czarnowłosa piękność posłała mu promienny uśmiech, wdzięczna za sposób, w jaki odwrócił ich uwagę od grubiaństwa Lowella.
– Czyż to nie zastanawiające? – spytała.
Kiedy Oliver Wendell Holmes junior otrzymał od ojca liścik z informacją, że także on weźmie udział w przyjęciu dla żołnierzy w Domu Stanowym, westchnął, przeczytał wiadomość ponownie, a potem zaklął. Irytująca była nie tyle sama obecność ojca, ile obecność innych ludzi, bawiących się jego kosztem. „Jak się miewa drogi staruszek? Nadal majstruje przy wierszach?" „Czy to prawda, kapitanie Holmes, że pański ojciec potrafi wypowiedzieć tyleatyle słów na minutę?" Dlaczego musiał być wciąż zadręczany pytaniami na ulubiony temat doktora Holmesa – to jest: na temat doktora Holmesa…
Junior stał w grupie żołnierzy swego regimentu. Przedstawiono go właśnie kilku szkockim dżentelmenom, którzy przybyli tam z wizytą jako delegacja. Wzmianka o jego pełnym imieniu i nazwisku była na ogół przygrywką do pytań dotyczących ojca.
– Jest pan synem Olivera Wendella Holmesa? – zapytał jeden ze Szkotów, mniej więcej rówieśnik Juniora, który przedstawił się jako „mitolog".
– Tak.
– No cóż, nie przepadam za jego książkami – uśmiechnął się mitolog i odszedł.
Junior stał samotnie pośród gwaru rozmów, jak gdyby otaczał go krąg ciszy. Poczuł nagłą wściekłość z powodu wszechobecności ojca i ponownie rzucił w myślach przekleństwo pod jego adresem. Czy naprawdę warto być aż tak znanym, żeby gnidy takie jak ów „mitolog", którego właśnie spotkał, mogły wyrażać o nas swą opinię? Odwrócił się i zobaczył doktora Holmesa wraz z gubernatorem i kilkoma innymi osobami stojącymi w kręgu, pośrodku którego żywo gestykulował James Lowell. Doktor stał na palcach, miał półotwarte usta; widać było, że czekał tylko na okazję, aby móc coś wtrącić. Junior próbował wmieszać się w tłum po drugiej stronie sali.