Выбрать главу

Sięgnął ręką za plecy i wyciągnął duży nóż w czarnej skórzanej pochwie.

– Pamiątka po Jerrym – powiedział, choć nie znała nikogo o takim imieniu.

Wysunął nóż. Srebrne ostrze błysnęło złowrogo. Powinna była bardziej się starać. Powinna była mocniej się bujać. Co z tego, że bolały ją ramiona i plecy. To, co zamierzał zrobić jej teraz David, na pewno będzie znacznie, znacznie gorsze.

Przytknął ostrze do jej obojczyka.

Zacisnęła powieki, przywarła plecami do ściany i próbowała sobie wmówić, że ból nie będzie trwał wiecznie. Wszystko, nawet ból, ma swój kres. Biedna Molly. Biedni rodzice. Biedna Carol i Jillian… Biedna Meg. Powoli zaczęła układać sobie życie. Naprawdę, nawet mimo amnezji… miała tyle planów. A teraz… Nóż się poruszył. Jęknęła bezsilnie…

Ramiona opadły jej nagle, dłonie uderzyły bezwładnie o brzuch. Chwilę później krew zaczęła znowu krążyć w jej członkach, budząc końcówki nerwowe do życia. Omal nie krzyknęła z bólu.

Obserwujący ją David wybuchł śmiechem.

– Tak, czasami powrót do zdrowia jest boleśniejszy od samej choroby. Od roku ćwiczę jogę, wiesz? Założę się, że gdybyś odpowiednio gimnastykowała mięśnie, teraz byłoby ci znacznie lżej. Jezu, Meg, zsikałaś się w majtki?

Chciała go uderzyć. Ale nie mogła ruszyć rękoma. Zdawało jej się, jakby były zrobione z gumy. Nie panowała nad nimi.

– Planowałem, że zabawimy tutaj trochę – oznajmił David – ale nieobecność Ronniego sugeruje, że biedaczek został zatrzymany. A skoro tak się stało, dom nie jest już bezpieczny. Na szczęście, jak widzę, Ronnie zdążył zostawić mi samochód. Przejedziemy się? Co ty na to, Meg? Pozwolę ci przekręcić kluczyk w stacyjce.

Podszedł do schodów. Gdy zauważył, że za nim nie poszła, obejrzał się przez ramię i zmarszczył brwi.

– No, nie wstydź się. Chodź. – Wtedy jego wzrok padł na związane nogi. – No no no, widzę, że Ronnie nie pozostawił niczego przypadkowi. Wierz mi, dokładnie wiem, jak się czujesz.

Wyjął nóż. Pochylił się i przeciął lateksowe więzy. Podniósł głowę i uśmiechnął się wesoło.

Meg także się uśmiechnęła. I z całej siły uderzyła go kolanem w podbródek. Jego twarz wykrzywiła się z bólu. Blady jak ściana, zatoczył się, wciąż ściskając nóż.

Nie daj mu czasu na kontratak, tłumaczył jej instruktor samoobrony. Nie daj mu czasu do namysłu.

Meg kopnęła Davida w krocze, ten w ostatniej chwili osłonił się udem. Z całej siły nadepnęła mu obcasem stopę. Wydał z siebie gardłowy jęk. Uderzyła go w bok kolana i wreszcie zwaliła z nóg.

Chciała wyrwać mu pistolet. Chciała zabrać nóż. Chciała zagłębić palce w jego oczodołach i wydłubać mózg. Ale nie mogła ruszyć rękami. Wciąż odmawiały posłuszeństwa.

Obróciła się więc w stronę drewnianych schodów i rzuciła się do ucieczki.

Za jej plecami David krzyknął:

– Jeszcze jeden krok, pierdolona suko, a odstrzelę ci łeb!

Nie zatrzymała się.

David zaczął strzelać.

Griffin usłyszał pierwszy wystrzał, kiedy zakradał się do frontowych drzwi. Ułamek sekundy później rozległ się następny. I jeszcze jeden. Griffin przykucnął, chwycił lewą ręką klamkę, w prawej zaciskając berettę. Otworzył drzwi, wturlał się do środka i ujrzał półtora metra przed sobą Davida Price’a, który stał na szczycie piwnicznych schodów i krzyczał:

– Zabiję cię, ty wredna suko!

W jego dłoni lśnił pistolet, taki sam jak Griffina.

Griffin nacisnął spust. David zauważył go, skoczył na prawo i otworzył ogień. Niech to! Griffin pobiegł na lewo, oddając na ślepo kilka strzałów. David nie pozostał dłużny, dziurawiąc pociskami podłogę pod jego stopami. Nagle na lewo od Griffina pojawiła się druga postać – Fitz, który wszedł od strony patio.

– Padnij! – krzyknął Griffin.

David podniósł lufę i posłał kolejną kulę. Fitz padł na podłogę.

Griffin znowu strzelił. David przebiegł przez korytarz i schował się w kuchni, gdzie miał dostęp do schodów na piętro.

– Cholera! – zaklął Fitz, wstając. – Skurwiel odstrzelił mi chyba resztki włosów.

– Gdzie Meg?

– Nie wiem, ale słyszałem ostrą strzelaninę w piwnicy.

– Ty idź na dół, a ja pójdę na górę.

– Mam ci zostawić całą zabawę?

– Idź po dziewczynę.

– Okej. Kapuję.

Griffin przeczołgał się do kuchni. Kiedy dotarł do drzwi, wyciągnął rękę, przewrócił na bok stół i ukrył się za blatem.

Odczekał chwilę, przyzwyczajając oczy do mroku. Jedyne światło w domu dochodziło z piwnicy. Wszystkie okiennice były zamknięte. Griffin zamrugał, wziął głęboki oddech i zaczął nasłuchiwać.

Z góry nie dochodziły żadne odgłosy. Ani kroki, ani szuranie, ani nawet szept rzucanego pod nosem przekleństwa.

Siódma zero pięć. W domu zapadła cisza. Słońce schowało się za horyzontem. Walczący przygotowywali się do drugiej rundy.

Jillian prowadziła, czytając jednocześnie wydruk z maps.com, który pokazywał, jak dojechać do dawnego domu Davida Price’a. Adres znalazła w starych wydaniach gazet, które opisały dokładnie okoliczności i miejsce aresztowania. Za pierwszym razem Jillian minęła właściwą ulicę. Teraz wykręciła nieprzepisowo, ale gdy dojechała do skrzyżowania, zdała sobie sprawę, że lepiej będzie dojść do domu Price’a pieszo. W ten sposób lepiej wykorzysta element zaskoczenia.

Z jednym pojemnikiem gazu w dłoni, a drugim w torebce wysiadła z samochodu. Gaz działał najskuteczniej z bliskiej odległości przy ataku na oczy i nos, a to oznaczało, że będzie się musiała podkraść do Price’a. Na szczęście prawdopodobnie byli tam już zaprawieni w bojach policjanci, tacy jak Griffin. Meg także mogła sprawiać Price’owi kłopoty. Dzięki temu pewnie uda jej się go zaskoczyć.

Pomyślała o mieszkaniu Trishy. Przypomniała sobie mężczyznę przyciskającego ją do podłogi. Duszącą się i umierającą siostrę na łóżku. Gardłowy śmiech i słowa „Zerżnę cię, ty suko”.

Musiała odgonić te wspomnienia. Skupić się na teraźniejszości, na chodniku pod stopami, na chłodnym metalowym pojemniku w dłoni, na domu, do którego się zbliżała.

Trish umarła, gwałciciel zwyciężył. Nie można zmienić przeszłości. Czas ruszyć do przodu. Skupić się na ratowaniu Meg.

A potem wrócić do domu. Do matki, która naprawdę jej potrzebuje.

Jillian przystanęła przed domem. Wciąż zastanawiała się, którędy wejść, gdy usłyszała jęk, a potem męski krzyk:

– Chryste, Waters. Człowieku. O rany… Trzymaj się, stary. Cholera jasna! Potrzebujemy lekarza!

Meg dyszała ciężko. Drżała na całym ciele. Nie była w stanie się powstrzymać. Przywarła do ściany w sypialni, czując, że inaczej rozpadnie w się na miliony kawałków. Kiedy wbiegała na schody, usłyszała za sobą strzały. W pierwszej chwili instynktownie padła na ziemię, uchylając się przed niewidzialnymi kulami. Potem jednak zdała sobie sprawę, że ktoś strzelał do Davida, a nie do niej. Przez moment nie posiadała się z radości. Ktoś ją ratował! Kawaleria przybyła. Potem usłyszała krzyk. Obcy krzyk. Ktoś był ranny, ale nie David.

Rzuciła się znowu do ucieczki. Biegła i biegła, słysząc strzały, które stawały się coraz głośniejsze, coraz bliższe. Wtem wszystko ucichło. Żadnych strzałów, tylko przekleństwa rzucane przez Davida wdrapującego się na piętro.

Jeżeli przybyli policjanci, to ich powystrzelał. David nie uciekał. Z tego, co słyszała, był teraz na piętrze razem z nią. Szukał jej. Gdzieś na tym mrocznym korytarzu.