Выбрать главу

Czasami drobne sprawy sprawiały, że coś sobie przypominała. Jakaś piosenka w radiu potrafiła na chwilę strząsnąć pajęczynę z jej głowy. Czuła wtedy buzujące wspomnienie, które próbuje się wydostać na powierzchnię. Niczym słowo na końcu języka. Kiedy jednak za bardzo się starała, wspomnienie natychmiast pierzchało. Wtedy musiała czekać, aż znowu puszczą tę samą piosenkę albo jakiś zapach ni stąd, ni zowąd przyniesie dawno zapomniany obraz lub sytuację.

Ostatnio próbowała nie starać się zbyt usilnie. Koncentrowała się na słuchaniu wewnętrznego głosu. Pozwalała niewyraźnym, zamglonym obrazom unosić się w jej głowie. Spędzała dużo czasu na myśleniu o wszystkim i o niczym. Amnezja jest, jak powiedzieli lekarze, sposobem, w jaki jej umysł radzi sobie z przykrym przeżyciem. Zmuszanie się do przypomnienia sobie przeszłości mogło spowodować stres, który tylko pogorszyłby jej stan. Zamiast tego Meg musi wypoczywać, zdrowo się odżywiać i spędzać dużo czasu na świeżym powietrzu. Innymi słowy, dbać o siebie.

Meg dbała o siebie. Nie mogła zresztą robić nic innego.

Usłyszała głosy. Tym razem bliżej, na korytarzu. Ściszone głosy kłócących się ludzi, którzy nie chcą, żeby ktoś ich podsłuchał. To znowu rodzice. Wieczorem poszła spać, słysząc to samo.

Często odwiedzał ich wujek Vinnie. Wczoraj został prawie do dziesiątej i cały czas rozmawiał z jej tatą. Był wyraźnie wzburzony. Mama nie pochwalała wizyt wujka Vinniego i było widać, że nie podobało jej się to, o czym tata i wujek dyskutowali.

Sama Meg nie potrafiła tego zrozumieć. Wujek Vinnie miał szczery, donośny śmiech. Pachniał whisky i cygarami. Był prawie zupełnie łysy i gruby. Wyglądał jak skrzyżowanie Kojaka i Świętego Mikołaja. Jak można nie lubić kogoś podobnego do Kojaka i Świętego Mikołaja?

Meg odczekała, aż głosy rodziców za drzwiami w końcu ucichną. Molly była na dole. Pewnie zajęta dekorowaniem podłogi kawałkami naleśników. Mama chyba zeszła z powrotem do kuchni. Tata musiał się przygotować do wyjścia do pracy. Meg przemknęła niezauważenie przez korytarz i zamknęła się w łazience, gdzie wzięła długi, gorący prysznic.

Musiała się pośpieszyć, jeśli chciała zdążyć do rue de Pespoir na ósmą.

Dwadzieścia minut później ubrana w dżinsy i T-shirt, z upiętymi w kucyk długimi kasztanowymi włosami i świeżo wymytą twarzą zbiegła na dół. Tata pewnie już wyszedł, co ułatwiało sprawę zarówno jej, jak i jemu. Mimo że minął już rok, wciąż nie potrafił na nią patrzeć, nie widząc ofiary gwałtu. A Meg nie potrafiła udawać, że nie wie, że on widzi w niej dziewczynę, która została zgwałcona.

Matka zachowywała się inaczej. Płakała, wściekała się i była taka szczęśliwa, kiedy aresztowano Eddiego Como. Ale cieszyła się, że Meg znowu jest w domu, a poza tym miała ręce pełne roboty z powodu Molly. Było tyle do zrobienia. Życie toczyło się dalej. Prawdopodobnie lepiej od męża rozumiała, że kobiety są silniejsze, niż się wydają.

Teraz Meg objęła mocno drobne ciało matki.

– Lecę na spotkanie z Carol i Jillian – powiedziała, całując ją w policzek. Z tego typu spraw mogła się zwierzyć tylko mamie. Ojciec nie pochwalał spotkań Klubu Ocalonych. Po co jego mała córeczka miałaby siedzieć z dwiema starszymi kobietami i rozmawiać o gwałcie? Na Boga, dokąd ten świat zmierzał?

Meg nie miała nic przeciwko takim spotkaniom. Szczerze mówiąc, była trochę zaskoczona, a jednocześnie szczęśliwa, gdy Jillian ją zaprosiła. W końcu Meg niczego nie pamiętała. Nie stała się bojowa jak Jillian. Nie odchodziła od zmysłów jak Carol. Meg wciąż była Meg. Opowiadała o swojej rodzinie, o ludziach, których uczyła się znowu kochać; podczas gdy Jillian chłodnym głosem mówiła o prawach ofiar, a Carol skarżyła się na to, jak niesprawiedliwy jest świat urządzony przez mężczyzn.

– Zjesz naleśnika? – zapytała z nadzieją mama.

– Meg! – wrzasnęła Molly. – Cześć, Meg! – Molly była zdecydowanie rannym ptaszkiem.

Meg przeszła na drugi koniec kuchni, żeby ucałować umazaną syropem buzię Molly.

– Cześć! – powitała siostrę.

Pięcioipółletnia dziewczynka, wynik wpadki rodziców w średnim wieku, roześmiała się wesoło.

– Zjesz naleśnika?

– Nie, muszę lecieć.

– Zjedz ze mną naleśniki.

– Nie mogę, jestem umówiona na herbatę. Ale zobaczymy się po południu.

Meg jeszcze raz pocałowała upaćkany syropem policzek siostry, a potem połaskotała ją pod pachami, aż dziewczynka zaczęła się krzywić, piszczeć i wiercić na krześle.

– Już wychodzisz? – zapytała mama znad kuchenki.

– Tak. Nie chcę się spóźnić. Mam być o ósmej w rue de Pespoir.

– Zadzwonisz? – upewniła się matka na wypadek, gdyby D’Amato miał jakieś wieści z sądu.

– Zadzwonię.

Mama odwróciła się od kuchenki i spojrzała na Meg.

– Kocham cię – powiedziała niespodziewanie.

– Ja ciebie też.

– Na pewno zadzwonisz?

– Jasne.

– Dobrze.

Matka kiwnęła głową i wróciła do smażenia naleśników, mimo że nie było już nikogo do nakarmienia.

Meg wyszła na dwór. Było słonecznie i jeszcze dość chłodno, ale zapowiadał się ciepły dzień. Piękny dzień, tylko że to nic nie znaczyło. Rok temu był piękny wieczór.

Meg wsiadła do zaparkowanego na ulicy brązowego nissana. Starała się nie patrzeć na nieaktualną parkingową nalepkę Providence College na szybie. Jej ojciec już nie uważał, że college to odpowiednie miejsce dla jego małej córeczki. Jeśli uda mu się postawić na swoim, Meg nigdy tam nie wróci.

A Meg? Czego chciała Meg? Miała szczęście. Wszyscy jej to powtarzali. Detektyw Fitzpatrick, Ned D’Amato, Carol, nawet Jillian. Została co prawda zgwałcona, ale na tym się skończyło. Nie miała połamanych kości, blizn, samobójczych myśli. Była pierwszą ofiarą Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego, a po niej Como stał się zdecydowanie bardziej brutalny.

Włączyła silnik i wyjechała na ulicę. Poczuła na sobie spojrzenie oczu, które tak często ją ostatnio prześladowały. Nie odwróciła głowy.

Ale zadrżała.

To już cztery miesiące. Meg nie wiedziała, co się działo. Ale jedno było jasne. Jakoś, nie wiadomo jak, słodka Meg nie była już sama.

MAUREEN

W centrum Providence Griffin i Waters wyszli razem z sądowego dziedzińca. Griffin uznał, że powinien coś powiedzieć.

– Opowiedz mi o sprawie Eddiego Como. – No dobra, pewnie powinien był zacząć od czegoś bardziej osobistego.

Waters wzruszył ramionami.

– Niewiele na ten temat wiem. Miejscy prowadzili śledztwo.

– To powiedz przynajmniej, co pisała prasa.

– Cztery kobiety zostały zaatakowane, jedna umarła. Pierwsza, Meg Pesaturo, była studentką Providence College. Wygląda na to, że jej rodzina ma powiązania z mafią. Chociaż to dla mnie nowość. Następna ofiara nazywa się Rosen, mieszka w jednym z tych dziewiętnastowiecznych dużych domów niedaleko Browna. Po tym gwałcie, jak się możesz domyślić, całe East Side zaczęło się domagać lepszej policyjnej ochrony. Trzeci atak miał miejsce na terenie kampusu Browna. Ofiarą była znowu studentka, tyle że podczas gwałtu zjawiła się jej starsza siostra. Como mocno ją poturbował, a studentka zmarła. Z powodu alergii na lateks, o ile pamiętam.

– Facet miał rękawiczki?

– Tak. Poza tym wiązał ofiary lateksowymi opaskami. Takimi, jakich się używa przy pobieraniu krwi. Właśnie przez to wpadł. Okazało się, że ofiary oddały krew w uniwersyteckim punkcie krwiodawstwa niedługo przed gwałtem. Policja zaczęła węszyć i w końcu go znaleźli. Eddie Como pracował w Stanowym Centrum Krwiodawstwa. Wybierał potencjalne ofiary podczas pobierania krwi, a potem odszukiwał ich adresy w bazie danych.

Griffin rozmasował kark.

– Oskarżenie oparte na poszlakach? – zapytał.