Выбрать главу

Trisha mieszka na skraju kampusu Browna. Zwykle spotykają się w jej mieszkaniu, a potem idą na Thayer Street, gdzie jest pełno etnicznych knajpek i przytulnych kawiarenek. Jillian miałaby ochotę na pad thai. Albo na jagnięcinę z grilla.

Po raz pierwszy przyspiesza kroku. Na Thayer Street mieści się tyle świetnych restauracji. Fajnie jest chodzić po miasteczku uniwersyteckim, czuje się tu młodość i radość życia. I wieczór jest cudowny, ani za ciepły, ani za chłodny. Po kolacji mogą pójść na lody. Trisha opowie jej o letnich praktykach w teatrze i czy ten facet od scenografii – Joe, Josh, Jon – zaprosił ją w końcu na randkę. Jillian wysłucha też nowych plotek o koleżankach siostry. O dziewczynach. O przygodach podczas ostatniego wypadu do centrum handlowego, o wycieczce do Newport i tak dalej, i tak dalej.

Będzie się mogła rozluźnić, usiąść wygodnie i pozwolić Trish mówić. O wszystkim i o niczym. O każdym dniu, godzinie i minucie jej życia.

Bo właśnie w tym punkcie spotykają się zastępcza matka i zmęczona starsza siostra: obie uwielbiają słuchać Trish. Ubóstwiają jej entuzjazm. Cieszą się jej dobrym humorem. Zdumiewają się, jaka jest cudowna: dziewiętnastoletnia kobietka, wciąż poznająca świat i wciąż przekonana, że może w nim coś poprawić.

Jillian dociera do domu, w którym mieszka Trisha. Kiedyś była to wspaniała stara rezydencja. Teraz budynek został podzielony na osiem mieszkań dla studentów. Trish wynajmuje suterenę, ma więc osobne wejście od tyłu.

Gdy Jillian obchodzi dom, słońce właśnie chowa się za horyzontem i wąska uliczka pogrąża się w ciemnościach. Trisha wkręciła nad wejściem mocną żarówkę. Jillian jest trochę zaskoczona, że mimo zapadającego zmroku Trish nie włączyła światła. Będzie jej musiała zwrócić uwagę. Staje przed drzwiami i naciska klamkę. Bierze głęboki oddech, gdy drzwi otwierają się bezgłośnie, ukazując mroczne schody.

– Trisha? Trish?

Jillian schodzi ostrożnie, trzymając się poręczy. Czyżby Trishy znudziło się czekanie? Może postanowiła pójść do pralni za rogiem. Już raz tak zrobiła.

Na dole czekają kolejne drzwi, tym razem drewniane. Drzwi do sypialni. Jillian kładzie dłoń na błyszczącej mosiężnej gałce i przekręca ją. Drzwi ustępują i Jillian staje twarzą w twarz z ciemnym pokojem.

– Trisha?

Robi trzy kroki naprzód. Spogląda na malutką kuchnię. Odwraca się w stronę łóżka i…

Ktoś uderza ją od tyłu. Jej dłonie rozwierają się, klucze upadają na podłogę, Jillian z okrzykiem bólu przewraca się na ziemię. Upada na lewą rękę i słyszy cichy trzask.

– Trisha? – Jej głos jest piskliwy, przerażony, nie jej własny. Łóżko, łóżko, ta biedna kobieta na łóżku.

– Ty kurwo!

Ciężar przyciska jej plecy do ziemi. Masywne łapska chwytają ją za włosy. Odchylają głowę do tyłu. Jillian próbuje złapać powietrze. Jej głowa wali o podłogę.

Gwiazdy. Widzi gwiazdy, a jej pogubione zmysły starają się zlepić w całość to, co się z nią dzieje. To nie kreskówka. Nie ma kojota ani strusia Pędziwiatra. To ona, w mieszkaniu siostry i – o Boże – ktoś ją atakuje. Naga związana postać na łóżku to nie żaden manekin sklepowy. Trish, Trish, Trish!

Jillian czuje nagłą wściekłość.

– Nie! – wrzeszczy.

– Kurwa, kurwa, kurwa – powtarza mężczyzna. Trzyma ją za włosy. Jej głowa znowu się unosi. Znowu wali o podłogę. Nos eksploduje, krew i łzy zalewają twarz. Jillian płacze, ale jej złość jeszcze potężnieje. Musi mu pokazać! Musi go pokonać! Bo nawet w bólu, nawet w szoku instynktownie rozumie, co się właśnie stało. Co ten mężczyzna zrobił jej siostrze.

Wyciąga spod siebie ręce, miota się dziko, próbując zepchnąć z pleców napastnika. Ale on wciąż wali jej głową o podłogę i świat zaczyna wirować. Głowa do góry, głowa w dół. Głowa do góry, głowa w dół…

On przywiera ciałem do jej pleców i zaczyna się o nią ocierać, jest podniecony.

– Zerżnę cię, ty suko – warczy. I śmieje się, śmieje, śmieje. Jillian udaje się w końcu obrócić na plecy. Bije go po udach. Zaciska palce prawej dłoni i wali go pięścią po żebrach. A on tłucze ją po twarzy z lewa i z prawa, aż w końcu Jillian przestaje nawet odczuwać ból. Leży w ciemnym pokoju, przyciśnięta do podłogi, słyszy w głowie: zerżnę cię, ty suko, zerżnę cię, ty suko.

Jego lewa dłoń chwyta ją za gardło. Palce zaciskają się. Jillian próbuje drapać, lecz zamiast skóry czuje pod paznokciami lateks.

O, nie. Trish. O, nie.

Musi go z siebie zrzucić. Musi go zrzucić. Czuje żar w płucach. Chce walczyć. Chce uratować siostrę. Proszę, nie, przestań.

Pomocy. Na pomoc.

Gwiazdy stają się coraz jaśniejsze. Jej ciało powoli, lecz nieodwołalnie drętwieje. Ucisk jego ud na jej żebrach słabnie. Ciężar staje się odrobinę lżejszy.

Jillian wyrzuca do przodu rękę tak mocno, jak potrafi, i wali go pięścią między nogi.

Mężczyzna wydaje z siebie jęk. Turla się na bok i łapie rękami za jądra. Jillian wygina grzbiet, opiera dłonie o podłogę i próbuje wstać.

I wtedy ciężar całkiem ustępuje. Mężczyzna leży skulony obok, a ona musi się ruszyć. Musi wstać. Telefon, telefon, telefon. Na blacie w kuchni. Telefon stoi na blacie w kuchni. Jeśli tylko uda jej się do niego dojść, wykręcić numer policji…

Jillian pełznie po drewnianej podłodze. Szybko, szybko. Trisha jej potrzebuje. Potrzebuje jej.

Dalej, Jillian.

I wtedy słyszy, że on wraca.

– Nie – jęczy, ale jest już za późno.

– Pierdolona suka! Zamorduję cię, kurwo! Skręcę ci kark, wydłubię pierdolone gały. Kurwo…

Wali się całym ciężarem na jej plecy, chwyta ją stalowymi rękami za gardło. Dusi, dusi, dusi. Jillian nie może przełknąć śliny. Nie może oddychać.

Ucisk na piersiach, brak powietrza. Jej dłonie na jego lateksowych rękawiczkach. Nie, nie, nie.

Dalej, Jillian. Nie daj się.

Ale on jest za silny. Uświadamia to sobie, gdy świat znowu zaczyna wirować, a płuca kurczą się boleśnie. Jest dumna. Jest inteligentna. Jest kobietą, która wierzy, że potrafi panować nad swoim życiem.

Ale przeciwko brutalnej sile… jest bezradna. Zaczyna tracić przytomność. Usiłuje coś powiedzieć. Chce wyciągnąć ręce ku siostrze. Tak jej przykro. Och, Trish, Trish, Trish. I wtedy nagle uścisk ustępuje.

– Kurwa mać! – Tupot pośpiesznych kroków po podłodze. Tupot mężczyzny wbiegającego po schodach. Odległy trzask zamykanych drzwi.

Jillian łapie oddech, nabiera powietrza w płuca.

Nie ma go. Po prostu… uciekł.

Pokój jest pusty. Już po wszystkim. Jillian żyje, żyje. Nie okazała się silniejsza. Nie okazała się zręczniejsza. Ale miała szczęście.

Jillian podnosi się z wysiłkiem z podłogi. Chwiejnym krokiem przechodzi przez pokój. Opada na łóżko obok ciała siostry.

– Trish! – łka.

I wtedy, w niekończącej się ciszy, zdaje sobie sprawę, że wcale nie miała szczęścia.

Siódma rano, poniedziałek. Jillian Hayes jeszcze nie wstała z łóżka. Otworzyła oczy i zaczęła wpatrywać się w sufit. Usłyszała przytłumione chrapanie matki za drzwiami, a potem niewyraźne „bip, bip, bip” budzika Toppi. Pielęgniarka spała dalej. Budzik zadzwoni jeszcze trzy albo cztery razy, nim Toppi w końcu zwlecze się z łóżka.

Jillian odwróciła głowę i spojrzała w okno. Świeciło słońce. Potem zerknęła na komodę, na której wciąż leżała duża papierowa koperta.

Siódma w poniedziałek rano. W ten poniedziałek.

Telefon przy łóżku zadzwonił hałaśliwie. Jillian zamarła. To mógł być kolejny dziennikarz domagający się komentarza. Albo gorzej, to mógł być on. Prawdopodobnie jeszcze nie zabrali go do sądu. Z jaką myślą obudził się tego dnia?

Telefon zabrzęczał po raz drugi. Oczywiście, Carol. Stary dobry Dan pewnie już wyszedł do pracy. Pewnie nie został z żoną w domu nawet w tak ważny dzień.

– Nie – powiedziała Jillian.

– Nie mogłam spać – wyjaśniła Carol.