– Ta-ra-bum! – zawtórował George.
– Z pewnością broń o dużej mocy. Ładny, ostry huk. Przez chwilę miałem wrażenie, jakbym był na polowaniu na jelenie.
– A potem zobaczyłem czerwień. Dosłownie. Krew była po prostu wszędzie.
– Facet od razu padł na ziemię. Nie żył, nim dotknął bruku. Słyszy się takie rzeczy, ale jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałem.
– Krzyknąłem „strzał!”
– To prawda, tak właśnie Jeny krzyknął. Wszyscy przykucnęliśmy. No wiesz, ze słońcem nad głową nie mogliśmy nic zobaczyć. Omal nie narobiłem w portki ze strachu.
– Wydawało mi się, że zobaczyłem ruch. Jakby ktoś biegł albo coś takiego. I tyle, niestety.
– Potem tylko słyszeliśmy dziennikarzy z parku, krzyczących „Na dachu! Na dachu!”, „Tam jest, tam jest!”
– Znaki szczególne? – nie dawał za wygraną Waters. – Waga? Wzrost?
– Nie potrafię nawet powiedzieć, czy to była kobieta, czy mężczyzna – odparł z rozbrajającą szczerością Jeny. – Mówię ci, to było tylko mignięcie szybko poruszającej się ciemnej sylwetki. Cholernie wysportowany snajper.
Waters spiorunował go wzrokiem.
– „Cholernie wysportowany snajper”, co? Dobra, już lecę do porucznika. Kurde, może dostaniesz za to medal, Jeny.
Szeryfowie zawstydzili się. W końcu Jeny przerwał milczenie.
– Przykro nam – powiedział, wzruszywszy ramionami – ale z tego miejsca… Zresztą sami zobaczcie. Nic nie widać.
– Ale popytajcie dziennikarzy – zasugerował George. – Mieli o wiele lepszy punkt obserwacyjny. Kurczę, może nawet któremuś udało się sfilmować tego snajpera.
Trzej szeryfowie uśmiechnęli się złośliwie, rewanżując się za niedawną zniewagę. Kiedy rozmawiali, harmider po drugiej stronie ulicy jeszcze przybrał na sile. Reporterzy robili taki hałas, jak King Kong tuż przed rozerwaniem kajdan.
Waters westchnął bardzo żałośnie i zwiesił głowę. Nienawidził prasy. Kiedy pracowali z Griffinem nad ostatnią wspólną sprawą, nieopatrznie skomentował śledztwo, stojąc zbyt blisko dziennikarzy, i potem płacił za to przez kilka następnych tygodni. Poza tym kiedyś zwierzył się Griffinowi, że jego tyłek wygląda w obiektywie na jeszcze bardziej kościsty. Dwaj porządni obywatele napisali do redakcji prośbę, by ktoś w Departamencie Policji Stanu Rhode Isłand zaczął go dożywiać.
– Na pewno nic nie widzieliście? – zapytał po raz ostatni. Wszyscy trzej pokręcili głowami, tym razem nieco weselej. Wreszcie Jerry, ten serdeczny skurczybyk, ulitował się nad Watersem.
– Jak nie chcesz się użerać z prasą, możesz od razu uderzyć do tych kobiet – podrzucił.
– Jakich kobiet? – zainteresował się Grifrin.
– No tych, co to je Eddie zaatakował. Co jest, nie oglądasz telewizji?
– Aaa, tych kobiet – powiedział Griffin, chociaż rzeczywiście od miesięcy nie oglądał wiadomości i miał blade pojęcie o sprawie Gwałciciela z Miasteczka Uniwersyteckiego.
– Spójrzmy prawdzie w oczy – ciągnął Jerry. – Jeżeli ktokolwiek miał powód, żeby przerobić mózg Eddiego na siekany kotlet, to właśnie te trzy panie. Osobiście stawiam na ostatnią z nich, tę bizneswoman, jakże się ona nazywa? Jillian Hayes. Tak, to ostra sztuka. Potrafiłaby zabić człowieka samym spojrzeniem. Poza tym, biorąc pod uwagę, co Eddie zrobił jej siostrze…
– Nie, nie, nie – wtrącił się George. – Ta Hayes nie została nawet zgwałcona. Chcecie wiedzieć, kto zabił Eddiego? Ta druga, Carol Rosen, bogata mężatka z East Side. Żona mojego brata pracuje w pogotowiu i widziała, jak pani Rosen wyglądała po tej napaści. Kurczę, co ten skubaniec jej zrobił! Cud, że nie potrzebowała po tym wszystkim rekonstrukcji twarzy. Dwadzieścia do jednego, że to ona.
– Obaj się mylicie – sprzeciwił się Tom. – Po pierwsze, nie ma mowy, żeby którakolwiek z kobiet sama pociągnęła za spust. Ani ta z agencji reklamowej, ani ta bogata z East Side nie weszłaby na dach sądu z wielką spluwą. Kluczową osobą w tym zabójstwie jest pierwsza ofiara. Ta ładna dziewczyna, Pesaturo…
– Daj dziewczynie spokój. – Jerry wyglądał na oburzonego. – Meg Pesaturo niczego nawet nie pamięta. Poza tym to jeszcze dzieciak.
– Twierdzi, że niczego nie pamięta. Ale od początku wydawało mi się to podejrzane. Może po prostu chciała zachować prywatność. Potraktować to jako sprawę rodzinną. A wiecie, kto jest jej krewnym. – Tom obdarzył ich wszechwiedzącym spojrzeniem. Wszyscy pochylili się w jego stronę, nawet Grifrin. Policjanci nigdy nie odmawiali sobie okazji do wysłuchania pikantnej plotki.
– Vinnie Pesaturo – wyjawił Tom ściszonym głosem. – Tak, mówię o ulubionym bukmacherze mafii. Jeśli Vinnie chciałby coś takiego załatwić, na pewno by to zrobił. Jak amen w pacierzu. Więc może mała śliczna Meg niczego nie pamięta, a może tylko udaje, żeby Vinnie miał większą swobodę działania. Snajper na dachu. Bomba na parkingu. Niech mnie poćwiartują, jeśli to nie wygląda na robotę mafii. Wspomnicie jeszcze moje słowa, to Meg Pesaturo jest za wszystko odpowiedzialna.
MEG
Śmieje się. Chociaż nie wie, dlaczego. Przyjechała policja. Jakaś dziewczyna – podobno jej współlokatorka – płacze. Ale Meg stoi na zewnątrz. Patrzy w ciemne wieczorne niebo, na którym niczym łepki od szpilek błyszczą gwiazdy. Owiewają chłodny zefirek, a ona obejmuje się ramionami i śmieje nieprzytomnie.
Policjanci chcą ją zabrać do szpitala. Dziwnie na nią patrzą.
– Jaki piękny wieczór – mówi im. – Patrzcie, jaka wspaniała noc! Zaniepokojeni policjanci pomagają jej wsiąść do radiowozu. Meg nuci do siebie. Dotyka ręką policzka i coś jej się przypomina.
Muśnięcie palców, łagodny szept. Oczy, ciemno-czekoladowe oczy patrzą na nią czule. Wygięte w słodkim uśmiechu usta.
– Gdzie jestem? – pyta jednego z policjantów.
– Poczekaj, aż dojedziemy do szpitala, dobrze?
Więc czeka. Nie przejmuje się niczym. Nuci jakąś melodię, której nie potrafi wyrzucić z głowy. Marzy o dotyku łagodnym jak szept. Drży w oczekiwaniu na namiętny pocałunek.
W szpitalu przeprowadzają ją przez bramkę z wykrywaczem metalu i wiodą do małej salki, gdzie wita ją specjalna pielęgniarka od przestępstw seksualnych. Zdaje się, że zna policjantów. Meg w to graj, bo ona nikogo nie zna.
– Bardzo źle? – pyta pielęgniarka.
– Sama nam powiedz. Współlokatorka wróciła do domu i znalazła ją przywiązaną do łóżka. Dziewczyna twierdzi, że niczego nie pamięta, nawet własnego imienia…
– Jak mam na imię? – odzywa się Meg.
Ignorują ją.
– Twierdzi, że współlokatorki również nie pamięta – mówi policjant. – W ogóle niczego ani nikogo. Jej koleżanka dała nam namiary rodziców. Są już w drodze.
Pielęgniarka odwraca głowę w stronę Meg.
– Była w tym ubraniu?
– Nie, współlokatorka rozwiązała ją i ubrała, zanim do nas zadzwoniła. – Policjant wygląda na wzburzonego. – Kiedy w końcu ludzie się nauczą, żeby nie odstawiać takich numerów? Znaleźliśmy podartą koszulkę na podłodze i damskie figi. Są już w drodze do laboratorium.
– Te ubrania też zapakuję. Na wypadek gdyby jakiś włosek albo włókno przylgnęło do materiału. Oznaczę je jako drugi komplet ubrań. W porządku?
Policjanci wzruszają ramionami.
– My ją tylko przywieźliśmy. Wszystko nam jedno.
– Panowie – odzywa się znowu Meg – prawda, że mamy piękny wieczór?
Policjanci przewracają oczami. Pielęgniarka mówi im, że mogą odejść, i podchodzi do Meg. Ma błękitne oczy, które patrzą na nią łagodnie, ale zarazem przenikliwie.
– Jak się nazywasz? – pyta, zakładając z trzaskiem parę rękawiczek.
– Nie wiem. Pytałam ich o to. Tamta dziewczyna mówiła na mnie „Meg”. Więc może jestem Meg Rozumiem. Ile masz lat, Meg?
Meg musi się zastanowić. Jaka liczba przychodzi jej do głowy.
– Dziewiętnaście?
Pielęgniarka kiwa głową, jakby uznała odpowiedź.
– A jaki mamy dzisiaj dzień? To łatwe.
– Środę. Jedenasty kwietnia.
– Dobrze. Teraz muszę cię zbadać, Meg. Wiem, że możesz się poczuć trochę niezręcznie, ale nie zrobię ci krzywdy. Możesz mi wierzyć. Jestem tutaj, żeby ci pomóc. Nawet jeśli wydaje ci się, że proszę o zbyt wiele, mam na uwadze wyłącznie twoje dobro.