Podciągnęłam kołdrę pod brodę i czekałam, co dalej. Byłam zadowolona, że dzięki temu rozwiązaniu nie muszę ruszać się z łóżka.
Zjawa wynurzyła się z łazienki tym samym lunatycznym ruchem. Nie słyszałam jej kroków, może dlatego, że słyszałam szczękanie własnych zębów. Kiedy była w połowie pokoju, czujnie skulona – ona, ale ja też – zdobyłam się na odwagę. – Pudło – powiedziałam. Zamierzałam powiedzieć. Gdyż wyszło mi coś jak cichutkie „bdłłły".
Zjawa przystanęła i uniosła głowę, jakby węszyła. A potem zrobiła coś, czego jednak się po niej nie spodziewałam. Wydobyła z siebie przerażający głos, a potem przemknęła przez pokój z rozwianą szatą i sama rozwiała się na tle bibliotecznych szaf. Wrzasnęłam, naciągnęłam kołdrę na głowę. To nie był ludzki głos! To, co wykonała na środku mojego pokoju, przypominało koci krzyk. Komputerowo generowany pisk, jakim posługują się filmowe potwory. Miałam jak najgorsze wyobrażenie o tutejszych wiedźmach, ale żadnej z nich nie przypisałabym takiego głosu. Paplały, jazgotały, szczebiotały, ale nie wyły jak Dracula!
– Pedro! – zawołałam błagalnie pod kołdrą.
Niestety, o ile pod kołdrą można poczuć się bezpieczniej, o tyle na ratunek nie ma tam co liczyć. Zwłaszcza samotnie. Stanęły mi przed oczami wszystkie filmy grozy, jakie znam. Bo z duchami wziętymi z życia brakowało mi doświadczeń. Bałam się wystawić rękę, żeby wymacać komórkę. Zresztą podłączyłam ją na noc do ładowarki, a gdzie tu był kontakt? Nie przypomniałabym sobie teraz, gdzie tu jest sufit, a gdzie podłoga. Za to pamiętałam, że najnowszy Candyman wyrywa żywcem narządy wewnętrzne, lamia z „Krwawego biwaku" odgryza głowy, a jeśli nie widzieliście w kinie, co robią z ludźmi kotołaki z „Ko-tołaków", jesteście szczęściarzami! Żadnego z tych filmów nie obejrzałam do końca i miałam szczerą nadzieję, że Biała Dama z Wilkowyska też nie.
Przez dziurkę pod kołdrą widziałam, że w pokoju nadal jest ciemno. Doczekać świtu w grudniu, nie mogąc spać, to horror sam w sobie.
Oddech mi się uspokajał, puls wracał do normy – i wtedy ktoś brutalnie zerwał ze mnie kołdrę.
Nad łóżkiem pochylała się w ciemnościach Biała Dama. Nie muszę tłumaczyć, jak wyglądała. Tak jak trzeba. Skóra spękana niczym ziemia po suszy, ropiejące oczodoły, szpiczaste zęby w atramentowej jamie ustnej. Czuło się, że ostatnią kąpiel brała za czasów Jana III Sobieskiego. Nie przypominała kobiety zamurowanej żywcem. Nie była zachlapana tynkiem, zmumifikowana bez dostępu powietrza, nie miała ceglanego pyłu pod paznokciami. Zamiast tego odpadała od kości dużymi fragmentami niczym jakaś trędowata. Co nie znaczy, że dziwiłam się jej wyglądowi. Nie miałam czasu. Wrzeszczałam wniebogłosy.
A ona miauknęła po kociemu, wysunęła rozdwojony język węża i bez słowa wyjaśnienia wyciągnęła ku mnie szponiastą dłoń. Żeby wyrywać mi ramię ze stawu. Niewątpliwie razem z płucem.
– Zostaw mnie, potworze! – jęknęłam.
Od stóp do czubka głowy wypełniało mnie bolesne zdumienie, że barokowy upiór może zachowywać się tak postmodernistycznie. Każdy kawałek ma z innego filmu.
– Nie ma tak dobrze, Do! – odkrzyknęła Biała Dama. – Już południe!
Głos miała na tyle znajomy, że otworzyłam oczy. Pedro tarmosił mnie za ramię.
Tak, wiem, to mi się śniło, też na to wpadłam. Z tym, że nie wszystko. Od połowy. Do połowy działo się naprawdę, nie miałam wątpliwości. Naprawdę czułam trupi zaduch wokół łóżka, naprawdę coś było w moim pokoju, naprawdę zawyło głosem upiora.
– Pedro, tu straszy! – stwierdziłam bezradnie.
– Od trzystu lat – zgodził się Pedro. – Biała Dama z Wilkowyska.
Opowiedziałam mu, że widziałam ją w nocy. Widziałam ducha, spod kołdry słyszałam jego jęki. Przytłumione, zawodzące, nie wiadomo skąd.
Uwierzcie mi, że trudno takie zdarzenie opowiedzieć, nie wychodząc na kompletną idiotkę. Ale jak inaczej miałam powiedzieć prawdę? Streściłam koszmarną noc zgodnie z przebiegiem faktów i wyszłam na idiotkę zgodnie z przewidywaniami. Może po prostu słyszałam Dafne, zasugerował Pedro. Teraz z tą nogą bywa niespokojna, meczy po nocach. Meee, meee, czy tak to było?
Wściekłam się. Sama zdaję sobie sprawę, że wychodzę na idiotkę, ale chyba nie aż na taką, która nie odróżnia Białej Damy od białej kozy?!
A czy nie dałam się czasem skusić tej szajbusce na papierosa?
– No wiesz, Pedro… – zająknęłam się skutkiem zaskoczenia. Od kiedy to Pedro miał kobiecą intuicję? – Chyba zauważyłeś, że nie palę. Poza tym nie powinieneś nazywać szajbuską dziewczyny, która coś do ciebie czuła. Specyficznie, ale jednak.
– Nie wiem, czy sama nie będziesz miała po dziurki w nosie dziewczyn, którym się zdaje, że coś do mnie czuły – oświadczył nieoczekiwanie Pedro.
Skruszonym głosem.
Okazało się, że sekretarka – ta z uśmiechem młodej Julii Roberts – wysłała darmowe zaproszenia na bal wszystkim byłym paniom Pedra. Dowiedział się o tym dzisiaj rano. Nic już nie da się zrobić. Ona twierdzi, ta Julia Roberts, że jej zdaniem wypadało. W tej chwili już wie, że nie wypadało, ale wysyłając, sądziła, że wypada. Chciała być grzeczna.
Pedro nie wierzy w jej wykręty, zapewnił mnie. Swego czasu Julia Roberts podkochiwała się w nim, ale dostała kosza. Na pewno się mści. Postanowiła narobić bigosu, jaki w wilkowy-skim pałacu przydarzył się ostatnio za wojen kozackich.
Dalej nie słuchałam. Doznałam olśnienia. Widziałam Pedra poruszającego bezgłośnie ustami, a w mojej głowie galopowały myśli.
– Pedro! – przerwałam mu. – Przecież tego szukaliśmy. Kogoś, kto życzy nam źle! I mamy go! Już jej nie popuszczę! Wreszcie nasze życie wróci do normy!
– Zależy, co uważasz za normę, Do. Właściwie jestem ci winien…
– Nie teraz, Pedro! Daj mi anonimy, które dostałeś. Teraz już nawet wasza Dafne rozwiązałaby zagadkę. Pora skończyć ten obłąkany cyrk.
– Do, naprawdę je dostałem. Nie robiłem cyrku. Natomiast jestem ci winien…
Byłam zbyt podekscytowana. Za długo mówił.
– Nie podejrzewam ciebie, Pedro! To ta cholerna Julia Roberts, wydało się!
– Jak to ona? Niemożliwe! – Pedro popatrzył na mnie wielkimi oczami. – Zaproszenia, anonimy, wszystko ona? Po co?
– Nie wiesz, jak boli skradziona miłość, Pedro! Zaufaj mi!
Pociągnęłam go za rękę, ponieważ stał bezradnie jak husarskie zbroje po kątach pałacu. Zaskoczyła go nie tylko Julia Roberts, ale i moja przenikliwość. Zbiegliśmy do jego gabinetu, złapałam dwa anonimy (resztę wyrzucił) i pognałam do sekretariatu. Pedrowi przykazałam, żeby zajął się saniami. Albo serpentynami. Wybiła moja godzina.
Sekretarka siedziała u siebie z księgową, małolatą wiecznie porozpinaną pod szyją. Niby jeszcze były w pracy, niby już nie. Obie sylwestrowo wysztafirowane, brokatowe, mieniące się, aż się zlękłam na ich widok, że nie zdążę z przygotowaniami. Zwłaszcza z tą nową fryzurą.
Chichotały. Gdy weszłam, umilkły.
– Chcę porozmawiać w cztery oczy – powiedziałam surowo do Julii Roberts.
Księgowa zachichotała bez przyczyny, sekretarka wzruszyła ramionami. To był w sumie łaskawy gest znaczący: „Nie widzę najmniejszego powodu, ale proszę".
Gdy zostałyśmy same, położyłam na biurku przed nią anonim z gazetowych liter. Zapytałam, czy go zna.
Pierwsze widzi na oczy. Jakie to ma znaczenie?
– Nie wie pani, kto tu w pałacu robi różne wyklejanki? – zapytałam ironicznie.