Выбрать главу

– Co cię tak niepokoi, José? – zapytał Frank z uśmiechem.

– Zdrajcy – odpowiedział olbrzym.

– Masz na myśli konkretną osobę? – nalegał Frank, który chciał uzyskać potwierdzenie własnych wątpliwości.

José pokręcił głową.

– Myślę o kimś, ale za wcześnie na podawanie nazwisk.

7

Art Buchman znęcał się nad resztkami ostatniego Davidoffa jakby to było serce najgorszego wroga. Cenny relikt przesuwał z jednej strony mięsistych, dużych warg na drugą, nie wypuszczając, nie połykając, nie rozgryzając. Ten był ostatnim z szeregu podarowanych mu przez Franka Latellę po jego powrocie z Londynu. Art Buchman był wreszcie sam w biurze komendy policji. Dzień był wspaniały, wiatr przegnał na wschód ciężkie, ciemne chmury, niebo było niebieskie, powietrze czyste, a słońce ostre. Tymczasem w nim szalała burza, którą próbował wyładować serią przekleństw ze swojego bogatego repertuaru. Bez spodziewanego rezultatu. Ta cholerna rzeź przed Plaza, która w rzeczywistości znaczyła mniej niż strącenie kilku kręgli w kręgielni znajdującej się pod jego mieszkaniem, komplikowała mu życie. Nazajutrz miał się udać na wakacje do Europy. Już od trzech lat obiecywał Sophie tę podróż, z pobytem w Ravensburg, niemieckim mieście, z którego wyruszyli wiele lat temu na podbój świata ich rodzice.

Chcieli zobaczyć baszty na murach obronnych, kościół Świętego Jodoka, odwiedzić wielu krewnych. Mieli zamiar zwiedzić także Wiedeń, Paryż i nawet Wenecję. Ale ta idiotyczna historia z Plaza groziła przesunięciem podróży. I w tym wypadku mogliby powrócić do tego tematu dopiero za rok. Komisja senacka krążyła po omacku, Kefauver szalał i trzymał w napięciu Departament Stanu. Prokurator okręgowy żądał od pracowników szybkich rozwiązań i nie szczędził ironicznych i sarkastycznych uwag. Do tego jeszcze adwokat Franka Latelli, który chciał mieć szczegółowe relacje i informacje z pierwszej ręki.

Art Buchman musiał rozwikłać tę pogmatwaną intrygę, nie dlatego, by oddać w ręce sprawiedliwości stanu Nowy Jork jednego lub dwóch przestępców, ale by zapewnić sobie okres względnego spokoju.

Gdyby nie komisja senacka, moralizowanie i nerwowość Kefauvera, Art Buchman miałby do czynienia ze zwykłą sprawą, którą mógłby ukryć tasując dowolnie karty. Przede wszystkim były to sprawy rodzinne i powinny zajmować się nimi tylko zainteresowane strony. Wdowa i sieroty po Calogero Pertinace niewiele mogły żądać, ale Frank, wiedział to z własnego doświadczenia, sam uregulowałby swoje rachunki.

Tymczasem jego telefon był na gorącej linii. W ciągu ostatnich pięciu minut dzwoniła żona, która chciała, by wrócił do domu i pomógł jej w pakowaniu walizek, trzech reporterów, pijak, który twierdził, że jest zabójcą z Plaza, i John Galante, który zaprosił go na kolację do pizzerii na Staten Island. John Galante był jednym ze współpracowników Franka Latelli, kapitan Art Buchman nie mógł mu odmówić. Przerwał swoją wulgarną litanię przekleństw, nie dlatego żeby zabrakło mu inwencji, jego repertuar był niewyczerpany, ale nie mógł spóźnić się na spotkanie z „porucznikiem” Franka.

Do pizzerii przyszedł przed czasem. Był po cywilnemu, nikt go tu nie znał. Miał ciemnoszary, skromny garnitur, który maskował jego atletyczną sylwetkę. Twarz miał pospolitą, banalną, charakterystyczne były jedynie za duże usta i zbyt jasne oczy, które mogły sprawiać fałszywe wrażenie łagodnych, a nawet dobrotliwych.

Człowiek Latelli, ociężały na skutek przejadania się, czekał na niego przy stoliku w kącie, pochłonięty lekturą wiadomości hippicznych w gazecie codziennej. Policjant usiadł naprzeciw niego. Był to dobry stolik w tym zatłoczonym i urządzonym z prostotą lokalu.

– Od razu ci powiem, że nie wiem, co za chuj chce wykończyć twego bossa – wystartował Art, który chciałby jak najszybciej zamknąć nieprzyjemną sprawę.

John Galante spojrzał na niego i uśmiechnął się promiennie.

– W czym problem, Art? – zapytał ze słodyczą.

– Ty jesteś moim problemem – zawarczał.

– Jesteś zawsze taki zabawny, Art – zaśmiał się złośliwie, pochylając się ku niemu i poklepując go serdecznie po ramieniu. – Ja cię zapraszam, abyśmy zjedli coś razem, a ty się wściekasz.

Policjant spoglądał na niego bezradnie, starając się zachować spokój.

Ten łobuz wiedział, że kłamie, ale nie potrafił zrezygnować z urządzenia zwyczajowej sceny. Mężczyźni patrzyli sobie w oczy bez wrogości, ale i bez sympatii.

Policjant, którego niemieckie pochodzenie widoczne było w jasnych włosach i jasnej karnacji, i mafioso o miękkich rysach południowca, gęstych ciemnych włosach i oliwkowym odcieniu skóry, znali się od co najmniej dwudziestu lat, gdy Galante przyjmował zakłady na wyścigach konnych, a Buchman, świeżo po szkole, wierzący święcie w głoszone tam zasady, złapał go na gorącym uczynku w czasie jednego ze swoich pierwszych patroli. Obydwaj byli po czterdziestce, ale Art wyglądał znacznie młodziej. Więcej ich łączyło niż dzieliło. Z biegiem lat ich wzajemne stosunki ewoluowały, ale pozostali dla siebie obcymi, nie rozumiejącymi się ludźmi.

– Nie mogę jeść twojej gównianej pizzy – wymamrotał. – Mam potem problemy z żołądkiem.

Za jego plecami zręczny pizzaiolo przygotowywał bez ustanku pizze i calzoni.

– Spaghetti z masłem i pulpety – zamówił u uśmiechniętej dziewczyny, która wyliczyła mu wszystkie dania dnia. – I piwo – zakończył.

John Galante skrzywił się z niesmakiem i wybrał bakłażany z parmezanem oraz czerwone corvo z Salaparuta.

– Chętnie bym zapłacił, żeby dowiedzieć się, co ci chodzi po głowie – zirytował się policjant po pierwszym kęsie. Spieszył się, musiał znaleźć jakieś rozsądne usprawiedliwienie dla Sophie, ale przede wszystkim musiał przełożyć wyjazd.

Sophie była młoda, piękna, apetyczna i męża oceniała według dotrzymywanych obietnic.

– Kto zrozumie was, wops, jest dobry – kontynuował. – Wymagacie interpretacji, jesteście skomplikowani, pokręceni, nigdy nie zmierzacie prosto do celu.

Uśmiech na ładnej włoskiej twarzy Johna zgasł ustępując zdecydowaniu. Galante wiedział, że przekazał wezwanie, a nie zaproszenie, i Art musi się mu podporządkować.

Rodzina Latelli przekazywała mu miesięczne wynagrodzenie, wobec którego jego policyjna pensja była śmieszną sumą. Dla rodziny były to dobrze wydane pieniądze, korzystna inwestycja. Buchman działał tak, aby zostawiono w spokoju chłopców Latelli, dostarczał też pożytecznych informacji, wykorzystywanych z dużą dyskrecją. W wyjątkowych przypadkach wzywano go i wtedy nie mógł odmówić.

– Spieszę się, John – ponaglił, ale mafioso zachował swój powolny sposób bycia.