– Rozumiem – wyszeptała szykując się do odwrotu.
Al wziął diament ze stolika i podał jej.
– To dla ciebie – powiedział.
– Dla mnie? – zapytała zdziwiona.
– Tak, dla ciebie. I rusz tyłek, zanim się rozmyślę – zagroził Al.
– To szczęśliwa noc dla wielu osób – dodał. – Spróbuj to wykorzystać.
Dziewczyna przyjęła radę i poszła nacieszyć się niespodziewanym bogactwem, mając nadzieję, że stary się nie rozmyśli.
11
Sean odetchnął głęboko czystym, nocnym powietrzem. Broń w prawej kieszeni płaszcza dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Wyszedł bocznymi drzwiami dla artystów i spoglądał w górę na migocące gwiazdy. Ulica uprzątnięta przez wiatr i umyta deszczem przypominała czarny, błyszczący kamień odbijający blask świetlnych napisów. Nowy dzień nieśmiało muskał sukno nieba rozpostartego między drapaczami chmur. Ostatni goście opuścili lokal, czekał na Ellis, aby odprowadzić ją do domu.
– Jestem – powiedziała młoda piosenkarka, której klienci Vicky’s z pewnością nie rozpoznaliby. Była bez makijażu, w szerokich flanelowych spodniach i grubym swetrze z błękitnej wełny, który ją jeszcze odmładzał.
Irlandczyk spojrzał na nią czule i objął ramieniem. Nie był zakochany, ale bardzo mu się podobała. Była wspaniałą dziewczyną i świetną piosenkarką. Łączyła ich młodość, uroda, było im dobrze ze sobą, nie potrzebowali zbędnych słów. A poza tym nie zadawała zbędnych pytań, nie stwarzała problemów. Żyła dniem dzisiejszym, nie opłakując przeszłości, bez obawy o przyszłość. Zniekształcona w Korei ręka Seana, która przekreśliła definitywnie jego karierę solisty, nie przeszkadzała mu we wspólnym muzykowaniu z Ellis. Sprawiało mu to wielką przyjemność. Wzięła go pod rękę i ruszyli zaułkiem.
– Zbyt zmęczona, aby dać się zaprosić na obfite śniadanie? – zaproponował z niezwykłą wesołością. Znał takie miejsce na Czterdziestej Drugiej, jakieś dziesięć minut drogi stąd, gdzie mogliby dostać jajecznicę i wspaniałą kawę z tostami.
W ciszy pustego zaułka ich głosy były szeptem nadającym rytm krokom.
– Zmęczenie nie przeszkodzi mi skorzystać z tej wspaniałej okazji odnowienia moich zasobów energetycznych – odpowiedziała przytulając się do niego.
W tym momencie, w miejscu gdzie zaułek zakręcał, łącząc się z Broadwayem, ujrzeli srebrzystego chevroleta, zaparkowanego w poprzek drogi i blokującego przejście.
Wielki samochód miał opuszczone szyby i otwarte drzwiczki. Siedzący w nim ludzie niewątpliwie patrzyli w ich kierunku.
Sean rozpoznał Joe La Mannę za kierownicą i Alberta Chinnici na tylnym siedzeniu. Dwóch ludzi z obstawy stało opartych o lśniącą maskę.
– Wracajmy – wyszeptała przerażona Ellis.
– Stąd nie ma już odwrotu – wyjaśnił zimno, zmuszając ją, aby szła dalej. – Możemy tylko iść naprzód. Nic ci się nie stanie, jeśli zrobisz dokładnie to, co ci powiem.
Sean wiedział, czego chcą. Gdyby byli tam tylko po to, aby go zabić, nie daliby mu czasu na to, żeby zdał sobie z tego sprawę. Chociaż w przypadku Alberta Chinnici trzeba było wziąć pod uwagę jego nieprzewidziane reakcje.
Kiedy w lokalu Victora Joe La Manna wziął go na stronę i powiedział mu, że ma jeszcze raz spróbować z Latellą, ale tym razem bez pudła, Sean odmówił.
– Zwracam ci zadatek – powiedział. – Nie podoba mi się już ta robota.
Nie wiedział dokładnie, dlaczego podjął taką niespodziewaną decyzję, ale teraz, kiedy wiedział, że jest na usługach Alberta Chinnici, coś przeszkadzało mu wywiązać się z umowy.
Łamiąc zasady gry ryzykował życiem, ale igranie ze śmiercią było dla niego podniecającym przyzwyczajeniem.
– Kiedy cię popchnę, rzuć się na ziemię – powiedział półgłosem do Ellis. – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Sparaliżowana strachem dziewczyna zachowywała się jak automat. Skinęła głową na znak, że zrozumiała.
Sean patrzył na starego Ala nie tracąc jednocześnie z oczu uzbrojonych goryli.
– Zbliż się, Irlandczyku – rozkazał stary boss swoim bulgoczącym głosem.
Sean dojrzał niebieskie błyski dużego kamienia na jego małym palcu. Prawą ręką dotykał z niewysłowioną rozkoszą nieodłącznego woreczka z diamentami. Wiedział, że ani ze strony starego, który nie był uzbrojony, ani ze strony Joe, który – choć uzbrojony – miał ograniczone ruchy siedząc za kierownicą, nie grozi mu niebezpieczeństwo. Natomiast dwaj mężczyźni oparci o samochód mieli idealne warunki na to, aby go dostać.
– Odeślij dziewczynę – rozkazał Chinnici. – Tak będzie lepiej.
Irlandczyk nie usłuchał i dalej szedł ostrożnie do przodu. Zatrzymał się na dwa metry przez limuzyną, mając obstawę z prawej strony.
– Powiedziano mi, że nie chcesz wywiązać się z umowy – zabulgotał Albert bawiąc się woreczkiem diamentów i ważąc go w prawej dłoni. Jego wodniste spojrzenie ślizgało się po ciele Ellis.
Sean poczuł obrzydzenie, natomiast dziewczyna była zbyt wstrząśnięta, aby odczuwać jakiekolwiek emocje.
– Mniej więcej tak się rzeczy mają – odpowiedział Irlandczyk.
– Powinieneś zmienić zdanie – poradził mu Al.
Wokół panowała cisza przerywana jedynie ich głosami i delikatnym szmerem pracującego silnika.
– Pomyślę – odpowiedział ostrożnie Sean. Chciałby, żeby odjechali, ale wiedział, że tak się nie stanie.
Al włożył do ust papierosa, Joe podsunął zapalniczkę, z której wytrysnął niebieskawy płomyk. Przy pierwszym pociągnięciu dostał napadu kaszlu. Kiedy się uspokoił, przesłał mu szyderczy uśmieszek.
– Jesteś zarozumialcem, Irlandczyku – prowokował. – Jesteś mocny tylko w słowach. Ale jak przechodzisz do sedna, to tracisz rozpęd. Strzelasz nie celując, jak na strzelnicy w lunaparku. Co trafisz, to twoje. Mylę się, Irlandczyku? – spytał wkładając w te słowa całą swoją pogardę. – Jesteś błądzącą miną. Znaczysz mniej niż zero. Również przy fortepianie. Sądzę, że nawet gdybyś miał zdrową rękę, to nie potrafiłbyś nie tylko grać na fortepianie, ale nawet kręcić korbką katarynki. Założę się, że również z dziewczyną ci nie wychodzi, Irlandczyku. Powinna poznać prawdziwego mężczyznę.
– Możliwe – odpowiedział Sean nie zmieniając pozycji.
Swoją nadzieję na przeżycie wiązał z szaleństwem starego bossa, który łamiąc wszelkie zasady oddawał się swemu niezwykłemu rytuałowi bawiąc się woreczkiem z diamentami, podczas gdy miał tysiące sposobności usunięcia go ze swej drogi definitywnie. Jeśli o to mu chodziło. Sean miał wrażenie, że wisi nad przepaścią.
Spojrzenie młodego mężczyzny przesuwało się z niezwykłą regularnością z podskakującego woreczka z diamentami na obstawę i z powrotem, gdy niespodziewanie stary chybił, nie złapał woreczka, który upadł nieszczęśliwie na asfalt, otworzył się i kamienie rozsypały się po ulicy niby lśniące łzy. W momencie, gdy Ellis popchnięta przez niego upadla na ziemię, Sean nie wyciągając broni z kieszeni trafił dwóch goryli, którzy nie zdążyli zareagować i osunęli się jak przekłute baloniki. Później spojrzał na starego zapatrzonego ze smętnym uśmiechem w rozsypane fragmenty swojego talizmanu. Kiedy jego głowa trafiona pociskiem Seana rozpadła się, był już martwy. Życie opuściło go wcześniej, w chwili gdy pomylił się i upuścił woreczek z diamentami. Joe La Manna zrobił jedyną możliwą rzecz – ruszył z piskiem opon zostawiając na ziemi dwa trupy.
Sean pochylił się nad Ellis.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Masz dużą dziurę w płaszczu – zauważyła, jakby to była najważniejsza rzecz. Wstała i spojrzała na dwa nieruchome ciała. – Dlaczego? – spytała.