Выбрать главу

– Ich życie za moje. Nic osobistego.

– Skończysz w więzieniu?

– Nie. Jeśli zaświadczysz, że działałem w obronie własnej. Teraz jednak musimy iść. Lepiej, żeby nas tu nie widziano. Może do nas nie dotrą.

Z tyłu za nimi, na końcu zaułka, pojawiła się masywna sylwetka Arta Buchmana, policjanta związanego z klanem Latelli. Poszedł prosto do budki telefonicznej, aby przekazać natychmiast wiadomość o tym, co zaszło. Różowe światło poranka oświetliło wieżowce.

12

José odłożył słuchawkę i sprawdził godzinę na ręcznym zegarku. Była czwarta dziesięć rano. Stał chwilę przy telefonie zastanawiając się, czy należy natychmiast iść do Franka, zbudzić go i poinformować o tym, co zaszło, czy też lepiej poczekać, aż się obudzi, żeby zakomunikować mu dwie wiadomości: dobrą i złą.

Odsunął zasłony i światło poranka zalało pokój. Psy spały pod daszkiem, w głębi ogrodu. Lekki wiatr przyniósł zapach morza. José odetchnął głęboko, z ulgą. Skończyła się koszmarna noc. Był jednak szczerze zasmucony wiadomością. Bardziej bolesne będzie to dla Franka, kiedy zapozna się z wynikami śledztwa Arta Buchmana. Zdecydował, że lepiej będzie, jeśli poinformuje go o wszystkim natychmiast, i poszedł na górę. Frank nie spał, był kompletnie ubrany. Nawet zdążył się ogolić, w powietrzu unosił się zapach jego ulubionej wody kolońskiej, którą sprowadzał z Londynu, tak jak i cygara Davidoff. Miał na sobie sportowy, świetnie skrojony garnitur i sznurował sobie właśnie buty.

– Kto dzwonił? – zapytał Frank.

– Buchman.

– Wiadomości?

– Złe.

Frank podniósł głowę i utkwił spojrzenie w twarzy rozmówcy.

– Wyrzuć to – rozkazał półgłosem. – Mów.

– Tony Croce. Człowiekiem, który sprzedał cię Chinnici jest Tony Croce.

To naprawdę była zła wiadomość i Frankowi wydawało się, że słyszy wokół siebie drwiący śmiech. Zachował kamienny spokój. Tylko oczy wyrażały ból i gniew.

Tak więc Tony chciał jego śmierci. Pamiętał go jako chłopca, który dopiero co przybył do Nowego Jorku. Nie wyglądał na swoje dwadzieścia lat. Natychmiast pozyskał sobie sympatię Franka swoim szczerym uśmiechem i pełnym podziwu spojrzeniem. Dumnie obnosił swoje świąteczne ubranie, niemodne, za ciasne, za małe, z przykrótkimi rękawami.

– Don Giovanni Colosimo przesyła wam pozdrowienia – zaczął przedstawiając się z powagą współziomkowi w jego fabryce aparatów radiowych Latella Radio Set. – I również to – dodał podając mu starannie zapakowaną paczuszkę. – To święcona woda z sanktuarium Madonny z Capo San Vito.

Frank docenił prezent ze stron rodzinnych. Wierzył w cudowną Madonnę. Wyciągnął rękę po prezent i Tony pocałował ją na znak poddaństwa i szacunku. I nazwał go compare, według sycylijskiego zwyczaju, który nakazuje zwracać się w ten sposób do wpływowych ludzi, od których oczekuje się pomocy i ochrony.

Frank uśmiechnął się rozbrojony naturalnością Toniego.

– Tutaj nie ma compari, chłopcze. Ale pomogę ci na tyle, na ile będę mógł. Bo szanuję mego przyjaciela Colosimo. I ponieważ dasz się lubić. I wreszcie, ponieważ wydaje mi się, że chodzisz po ziemi.

– Będę panu dozgonnie wdzięczny – przyrzekł młodzieniec.

Antonio Croce stał się Tonim i okazał się w tych trudnych latach współpracownikiem chętnym i godnym zaufania. Należało mieć się na baczności przed niedobitkami band Irlandczyków, chronionych przez współziomków w mundurach policyjnych. I przed bestialstwem przestępców włoskiego pochodzenia, którzy okradali i mordowali ludzi, w których żyłach płynęła ta sama krew. Pospolici zbrodniarze, ciemni i gotowi na wszystko za parę dolarów. Na szczęście byli też ludzie tacy jak Latella, Johnny Torrio, Albert Chinnici, Salvatore Maranzano i paru innych ludzi o szerokich i jasnych horyzontach, posiadający zdrowy rozsądek i zmysł do interesów. Oświecona elita, która zrozumiała, że pieniądze nie powinny i nie mogły pochodzić z kradzieży i rabunku, ale ze zorganizowanego biznesu. Torrio był pierwszym, który na początku lat dwudziestych zarabiał astronomiczne sumy na przemycie alkoholu w Chicago. Albert Chinnici zrobił to samo w Nowym Jorku, organizując dodatkowo loterie i sieć domów publicznych. Nie obyło się oczywiście bez rozlewu krwi. Również postęp pozostawia na swojej drodze ofiary. Były więc liczne wojny, spadło wiele głów. Ale kiedy Tony przybył z Sycylii, najgorsze mieli już za sobą. Uciekano się do przemocy tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. A interesy kwitły. Frank Latella był młodym i inteligentnym mężczyzną, Tony Croce stał się wkrótce jednym z jego zaufanych ludzi i bliskim przyjacielem. Wysubtelniał, nabrał ogłady, wzbogacił się. Było oczywiste, że zaczęła go drążyć żądza władzy, a ponieważ nie mógł jej zdobyć w krótkim czasie i o własnych siłach, zmuszony był szukać niebezpiecznych sprzymierzeńców i ostatecznych rozwiązań.

– Szkoda – skomentował Frank. – Lubiłem go. Szczerze.

Już go skreślił z listy żyjących. Wstał, włożył marynarkę i klepnął z sympatią José.

– Opowiedz mi wszystko po kolei.

– Mam również dobrą wiadomość – powiadomił go José. – Stary Albert został zlikwidowany – dodał kreśląc z papieskim namaszczeniem krzyż w powietrzu.

– Był dobry i lojalny, zanim zachorował. Szkoda, że tak skończył – skomentował Frank ze szczerym żalem.

José opowiedział mu ze wszystkimi szczegółami o wydarzeniach, o których poinformował go telefonicznie Buchman.

– Teraz dopiero prasa podniesie szum – myślał na głos. – A ten cholerny senator będzie się teraz miotał! – przerwał. – A propos – podjął – kim jest ten Irlandczyk, który niechcący i gratisowo oddał nam tę przysługę?

– Nie jest tym, na kogo wygląda – odpowiedział José.

– A na kogo wygląda?

– Na eks-bohatera, który brzdąka na pianinie.

– Znasz go dobrze?

– Nie na tyle, aby znać jego zalety, którymi zabłysnął. Przychodzi do mojego klubu.

– Chciałbym go poznać – odrzekł Latella. – Jesteśmy mu coś winni.

Podniósł się, przeszedł przez pokój i zszedł na parter. José poszedł za nim. Wziął płaszcz i kapelusz.

– Wracamy do domu – powiedział. Na chwilę zatrzymał się w progu i dodał. – Tonim ty się zajmiesz. Osobiście. To wstydliwa sprawa. Lepiej, żeby się to nie rozniosło.

13

Obudził go cichy odgłos jadącej windy. Tony Croce nasłuchiwał wstrzymując oddech. Krew pulsowała mu w skroniach, szumiało w uszach. Winda zatrzymywała się na każdym piętrze i mężczyzna nabrał otuchy. To był z pewnością mleczarz, wydawało mu się, że słyszy brzęk butelek. Przejechał ręką po twarzy, jednodniowy zarost był długi, twardy i ostry. Zasnął w fotelu w salonie, obok telefonu, czekając na wiadomość, która nie nadeszła. W miarę upływu czasu tracił pewność, ciążyło mu nieczyste sumienie. Ale nie może tracić ducha ani robić fałszywych ruchów przyjmując, że do tej pory wszystkie ruchy były właściwe. Mijały godziny, a jego wątpliwości rosły. Nie wierzył już w strategię ambicji, której powierzył swoje sny o sławie. Gdyby mógł się cofnąć wstecz, czy odrzuciłby zdradę? Prawdopodobnie tak, zwłaszcza że skazała go na nieskończoną, ponurą samotność.

– Zawiadomimy cię po skończonej robocie – powiedział mu Joe La Manna w Vicky’s Club.

Ale telefon milczał. Wiedział, że nie będzie łatwo wykurzyć Franka z jego kryjówki i zabić go, ale w tym stanie rzeczy musiał wierzyć w to ze wszystkich sił.

Wstał z fotela, rozprostował zdrętwiałe nogi, podszedł do drzwi, otworzył je i schylił się po butelkę z mlekiem i gazetę. Zostawił je na stole w kuchni, w białej lśniącej kuchni jak z reklamy pisma zajmującego się urządzeniem wnętrz. Każdy pokój, od salonu po sypialnię, był bardzo starannie urządzony. Nieźle mu się powiodło w ciągu tych czternastu lat od momentu wylądowania w Nowym Jorku. Udało mu się nawet posiąść jedyną kobietę, którą kochał. Fakt, że tragiczna pomyłka usunęła z jego drogi nieświadomego niczego rywala, wydał mu się znakiem danym przez los.