– W czym problem? – zapytał Frank gładząc kopię Madonny z Capo San Vito.
– Niepokoi mnie dziewczynka – zwierzył się José.
– Myślisz, że mogłaby mówić?
– Nie, nic nie powie – zagwarantował José. – Dlatego jestem niespokojny.
– Mówisz o niej, jakby była twoją córką – odrzekł Frank.
José zaczerwienił się. Wziął cygaro z pudełka, powąchał i odłożył na miejsce.
– Widziała śmierć ojca. Cztery dni później zabiła ojca chrzestnego, który gwałcił jej matkę. Wystarczy ci? – prawie go zganił. – Jeśli dane jej będzie dorosnąć, to jaką kobietą się stanie?
– Co proponujesz? – ponaglił Frank.
– Wywieźć ją z Nowego Jorku. Wywieźć ją ze Stanów Zjednoczonych.
– Wydaje mi się, że to mądra i rozsądna propozycja. Można to zrobić – odrzekł. – A nawet trzeba to zrobić. Odeślemy rodzinę Pertinace do Castellammare del Golfo pod opiekę przyjaciela. W ten sposób twoja Nancy będzie mogła zapomnieć. I wyrosnąć.
– A jeśli mama i babcia nie będą chciały? – zaniepokoił się olbrzym.
– Będą chciały – uciął krótko Latella.
Sprawa była zamknięta.
– Samochód czeka – zawiadomił José.
– Zająłeś się wysłaniem wieńca?
– Najpiękniejszego, Frank.
– A napis na szarfie?
– Taki jak chciałeś: „Niezapomnianemu przyjacielowi”.
– Złotymi literami?
– Żółtymi i błyszczącymi.
– To jedźmy złożyć hołd niezapomnianemu przyjacielowi Albertowi – zakończył zadowolony Latella, wkładając na głowę czarne borsalino, które José mu podał.
16
Anna Pertinace siedziała na kamieniu w cieniu czarnych winogron i czuła się nieodwołalnie stara. Wyciągnęła z kieszeni szarej, perkalowej spódnicy czystą, pachnącą lawendą chusteczkę, przetarła twarz i szyję wsuwając ją nieco za kołnierzyk zapiętej pod brodę bluzki. Wyciągnęła ją mokrą od potu. Czerwcowe słońce paliło wysuszoną już ziemię. Anna wracała z cmentarza, gdzie modliła się przy grobie, w którym miały zostać złożone zwłoki jej syna Calogero natychmiast po uzyskaniu zezwolenia na przeniesienie. Ciało jej chłopca spoczywało jeszcze tam, w tym amerykańskim mieście, którego nazwy nie chciała nawet wymieniać. Powrót do domu nie złagodził bólu z powodu poniesionej straty i na pewno już nigdy nie uwolni się od tego bolesnego ucisku, który zapierał jej dech w piersiach i nie pozwalał pogrążyć się w przynoszącym ulgę płaczu. Od czasu do czasu podmuch wiatru poruszał szerokimi liśćmi, niosąc zapach morza i mieszając go z zapachami łąk i pól.
Pomyślała o synowej i wnuczce. Addolorata i Nancy zamknęły się w sobie, mówiły niewiele i wykazywały obojętność wobec przygotowań czynionych przez nią na cmentarzu, gdzie miały spocząć doczesne szczątki jej syna. Staruszka pilnie kontynuowała to wzbudzające litość zajęcie, które nadawało sens jej życiu. Od powrotu na wyspę każdego ranka, bardzo wcześnie, udawała się na cmentarz, zanosiła świeże kwiaty biednym zmarłym krewnym i czyściła nagrobek z owalną, emaliowaną fotografią Calogero, przygotowany przez miejscowego rzemieślnika. Mówiła do uśmiechniętej twarzy syna na fotografii, ale żal, który ściskał jej serce, nie dawał jej spokoju.
Kiedy słońce stało wysoko na niebie, Anna opuszczała cmentarz pełen zapachów kwiatów i rozmarynu, wypełniony leciutkim, melodyjnym brzęczeniem rodzącego się lata, i ruszała w powrotną drogę.
Odpoczynek w winnicy stał się przyzwyczajeniem ze względu na zmęczone nogi, poprawiał też krążenie, które nie było już takie, jak dawniej.
Schodziła ze ścieżki i siadała na kamieniu, tam gdzie dojrzewały czarne winogrona. Codziennie o tej samej godzinie, jakby w milczącym porozumieniu, przechodził tędy don Pietro Indelicato, którego wrodzona ostrożność zaprzeczała nazwisku. Był to krzepki, rumiany starzec o błyszczącej tłustej twarzy, która zdradzała jego nadmierne łakomstwo, a gęsta siatka małych różowych żyłek na skrzydełkach nosa świadczyła o zamiłowaniu do nektaru uzyskiwanego z owoców tych winnic. Gęsty wianuszek mocnych białych włosów podkreślał rozległą łysinę. Don Pietro Indelicato był proboszczem w kościele Matki Boskiej Wniebowziętej i przejeżdżał tędy na rowerze wracając z odwiedzin u chorych. Ciężko pedałował na starym, damskim rowerze marki Bianchi po kamienistej ścieżce, pocąc się jak mysz.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – mówiła Anna Pertinace widząc, jak nadjeżdżał.
– Niech będzie pochwalony – odpowiadał jadąc prosto przed siebie.
Tego ranka nieoczekiwanie zatrzymał się. Zdjął nogi z pedałów wspomagając słabe hamowanie roweru i ze ścieżki podniosły się dwa białe obłoczki kurzu, który osiadł na butach i na brzegu czarnej sutanny. Z nieoczekiwaną zręcznością z uwagi na wiek i wagę zsiadł ze zniszczonego wehikułu i stanął naprzeciw kobiety.
Don Pietro i Anna byli rówieśnikami. On był młodym wikarym u starego proboszcza, kiedy Anna poślubiła Ignazio Pertinace. Później zrobił karierę.
Kobieta chciała się podnieść na znak szacunku, ale powstrzymał ją władczym gestem ręki i uśmiechem.
– Obydwoje jesteśmy starzy, Anno – upomniał ją. – Nie róbmy żadnych akrobacji – zażartował z błyskiem sympatii w małych niebieskich oczach. Oparł rower o drzewko i usiadł obok Anny.
Przejechał chłop na mule. Odwrócił się do nich i uchylił bez słowa czapkę. Kiedy ucichł głuchy i delikatny stukot kopyt, don Pietro wyłowił z kieszeni obszernej sutanny wielką chustkę w biało-niebieską kratę i zaczął wycierać pot.
– Już od pewnego czasu chciałem z wami porozmawiać – zaczął rozpinając krochmalony, nie pierwszej świeżości kołnierzyk.
– I dlaczego tego nie zrobiliście? – zapytała bez dawnego onieśmielenia.
– Może brakowało okazji – odpowiedział wzdychając.
– A teraz czego brakuje, wielebny? – ucięła kobieta z ironią.
– Waszej dobrej woli – powiedział ksiądz mając w głębi duszy nadzieję, że Anna w dalszym ciągu będzie powściągliwa.
W rzeczywistości zatrzymał się tylko z obowiązku i w poszukiwaniu alibi dla własnego braku zainteresowania. W tej miejscowości, w której się urodził, wychował i w której wypełniał swą misję apostolską, udoskonalił sztukę niedomówień, potrzebną do życia jak powietrze.
Był w niezręcznej sytuacji: spoczywał na nim obowiązek wykazania zainteresowania, a jednocześnie nie chciał znać sekretów zbyt ciężkich na jego stare barki.
– Tak niewiele jest do opowiadania – usprawiedliwiła się kobieta.
– Trudno – ucieszył się w duchu ksiądz.
– Lub może za dużo i ja, biedna, prosta kobieta, gubię się w tym. Umiem wyrysować mój podpis, bo nauczyłam się tego na pamięć. Ale nie umiem pisać.
– To wcale nie umniejsza waszej inteligencji – pochwalił ją wydmuchując głośno nos w chustkę. – Zawsze byliście kobietą inteligentną. Jeśli teraz nic nie mówicie to dlatego, że myślicie, że wasz proboszcz nie może wam pomóc – usprawiedliwił ją. – Ale czasami rozmowa przynosi ulgę.
– Historię znacie, don Pietro. B… – przerwała, zanim wymówiła niepotrzebnie imię dobrego Boga. – Los – podjęła – uwziął się na naszą rodzinę. Zabili mi syna. Teraz moja synowa jest otępiała z bólu i już nie potrafi być dobrą matką dla swoich dzieci. Moja wnuczka Annina zamknęła się w sobie jak jeż. Ona patrzyła na świat oczami swego ojca. Być może to nie jedyny powód jej cierpienia – zatroskała się staruszka przypominając sobie pełne cierpienia spojrzenia, które wymieniały pomiędzy sobą Addolorata i Nancy.
– Widziałem pani wnuczka Salvatore. Wygląda na pogodne dziecko – próbował pocieszyć ją ksiądz.