Nancy poczuła dotknięcie i zadrżała.
– Muszę z tobą pomówić – powiedział Alfredo Pennisi, syn rybaka, który zaszedł ich od tyłu niepostrzeżenie. Urósł od tego czasu, kiedy zwrócił się do niej o pomoc. Wyglądało na to, że chłopak ma jakąś ważną wiadomość i pęknie, jeśli się nią nie podzieli.
– Teraz? – zapytał Sal, który podzielał niezadowolenie siostry, ale wiedział, że przyjaciel jest zbyt rozsądny, aby przeszkadzać im bez ważnego powodu.
– Tak, ale nie na placu – sprecyzował chłopak.
Nancy spojrzała na niego surowo. W gruncie rzeczy przerwał jej rozmyślania na temat zachowania Seana, jedynej rzeczy, która w tym momencie liczyła się dla niej.
– Czego chcesz? – zapytała.
– Musisz mi doradzić – powiedział oddając się w jej ręce ufnie jak dziecko matce.
4
– Dlaczego opowiedziałeś tę historię właśnie mnie? – dopytywała się Nancy.
– Ponieważ ty umiesz decydować – wyjaśnił chłopak. – Wiesz, czy można to przekazać dalej, czy też należy o tym zapomnieć.
Od czasu kiedy Nancy rozwiązała problem jego ojca, zmuszając don Mimì Scalię do zmiany decyzji, Alfredo traktował ją jak wpływową i mającą autorytet matkę, do której można zwrócić się w potrzebie lub po prawdę. Znajdowali się na tarasie domu Nancy, w przyjemnym cieniu.
Nancy siedziała w wielkim bambusowym fotelu i przypominała mu królową. Alfredo usiadł na brzeżku stołka, zamyślony i poważny. Właśnie przed chwilą opowiedział jej o zdarzeniu, które miało miejsce ubiegłej nocy w magazynie oliwek don Antonina Persico.
Chłopak pracował w tym magazynie od prawie roku i przez przypadek był świadkiem niepokojącego zdarzenia, które wymagało interwencji Nancy.
W drodze do domu, po dniu spędzonym na napełnianiu pojemników oliwkami na eksport, spostrzegł, że zostawił w magazynie klucz od domu. Kiedy wrócił po niego, zauważył, że magazyn jest otwarty. Dostrzegł również przemykające się wewnątrz postacie. Alfredo obszedł ostrożnie halę i stanął na skrzyni. Zajrzał przez okno do środka. Rozpoznał Vito Vitanzę, mającego dozór nad magazynem chrześniaka don Antonino, który wraz z kilkoma mężczyznami kręcił się przy pojemnikach z oliwkami. Alfredo przyjrzał się dokładniej. Zauważył, że do cynkowych korków, które zamykały pojemniki, wkładają paczuszki zawinięte w ceratę.
Korki z paczuszkami miały podwójne dno. Serce zaczęło bić mu szybciej, gdy rozpoznał jeszcze jednego mężczyznę. Był to Michele Sansa, zaufany człowiek don Mimì Scalii.
Nancy wysłuchała opowiadania z największą uwagą; teraz przelatywały przez jej głowę różne myśli i refleksje.
– Lepiej zapomnieć – poradziła.
Alfredo skinął głową na znak, że zrozumiał. I że będzie milczał. I że zapomni.
– Lekcja angielskiego? – zapytał don Mimì Scalia spotykając Nancy w parę godzin później, gdy wchodziła do jego domu.
– Również – uśmiechnęła się patrząc teraz, po zwierzeniach Alfreda, na tego mężczyznę innymi oczami.
– Dobrze wykorzystujcie czas – upomniał moralizatorskim tonem. – Czas stracony, pieniądz wyrzucony.
– Zapamiętam to sobie – odparła Nancy, która wciąż myślała o tym, co opowiedział jej Alfredo i próbowała dostrzec w tej wulgarnej, prostackiej twarzy coś, co łączyłoby tego mężczyznę ze sprawami, które rozgrywały się w magazynach oliwek, za plecami don Antonina Persico.
Mężczyzna przeciągnął końcem języka po zmysłowych ustach, nadając twarzy dwuznaczny i odrażający wyraz.
Grazia uwolniła ją z tej nieprzyjemnej sytuacji, zapraszając do swojego pokoju. Urządzony był ciężkimi, ponurymi meblami, tak jak pozostała część domu, ale powietrze nie było tu zatrute śmierdzącym dymem z cygara.
– Nic mi nie powiedziałaś o Amerykaninie, który cię odwiedził – zganiła ją odrobinę rozłoszczona. Ciekawość jednak zwyciężyła i zaczęła wypytywać przyjaciółkę o podniecającą nowinę, która obiegła już całe miasteczko.
– To tylko przyjaciel z Nowego Jorku. Grzecznościowa wizyta – zbagatelizowała Nancy, która nie miała ochoty dzielić się z Grazją swoimi tajemnicami, uczuciami, niepokojami, emocjami.
– Ależ to bombowy facet! Jak możesz o nim mówić z taką obojętnością?
– Wcale o nim nie mówię. To ty o nim gadasz.
Grazia usiadła na łóżku, podniosła się, przesunęła książkę na stoliku, przy którym odrabiała lekcje, przejrzała się w lustrze i uznała, że jest ładna. Chwyciła przyjaciółkę za ramiona i spojrzała jej prosto w oczy, chcąc wydrzeć jej obietnicę.
– Obiecaj, że przedstawisz mi go – błagała. – Boże, jakbym chciała być na twoim miejscu. To taki mężczyzna, – zaczerwieniła się gwałtownie – pod którego spojrzeniem topniejesz.
– Czytasz za dużo romansów, Grazia – broniła się uwalniając się z uścisku i podchodząc do okna wychodzącego na wspaniały ogród. Kłamała w obronie własnej, ale czuła się straszną hipokrytką.
– Wszyscy mówią o Amerykaninie – zauważyła przesuwając ręką po czarnych, kręconych włosach.
– To znaczy, że niewiele przyjemnych rzeczy zdarza się w tej naszej zapomnianej przez Boga mieścinie.
– Wyobraź sobie, że nawet tata mówił dzisiaj o nim.
Nancy wytężyła uwagę.
– Z tobą? – zapytała udając obojętność.
– Nie. Z Michelem Sansa.
– To może i on uważa go za szałowego faceta! – przyjmując ironiczny i obojętny ton próbowała skłonić ją do mówienia.
– Przeciwnie! – zachichotała. – Sądzę, że uważają go za odrażającego czy coś w tym rodzaju.
– Obydwaj?
– Szczególnie tata. Odniosłam wrażenie, że nie spodobał mu się.
– Ale nie martwi cię to? – zażartowała Nancy.
– Przeciwnie. Jeszcze jeden powód, aby mi się podobał. Nie sądzisz? – spytała, płocha i płytka jak zawsze.
– Myślę, że twój ojciec nie miał na względzie wyglądu zewnętrznego Amerykanina – nalegała posługując się ironią, która miała skłonić przyjaciółkę do zwierzeń.
– Męskie sprawy. Interesy. Wysyłka towaru do Nowego Jorku.
– Nic ciekawego – skłamała Nancy, rejestrując nowy element, który mógł okazać się kluczem do wyjaśnienia ostatnich wydarzeń: opowiadania Alfreda i przyjazdu Seana.
Tej nocy, kiedy wszyscy już spali, zadzwoniła do José Vicente.
W Nowym Jorku był dzień.
– Dziękuję za płyty i pozdrowienia – powiedziała.
– Spodobały ci się?
– Bardzo.
– Przepraszam, że nie uprzedziłem cię o wizycie naszego przyjaciela.
– Nie szkodzi – wybaczyła. – Ale teraz, kiedy ten przyjaciel jest tutaj, chcę z nim porozmawiać. Sądzę, że mam mu coś ważnego do przekazania. Coś, co jak sądzę, łączy się z jego podróżą.
Nastąpiła chwila ciszy. José próbował rozszyfrować sygnały przesyłane mu przez dziewczynę.
– Dobrze – powiedział wreszcie. – Zawiadomię go. Ucałowania dla ciebie i rodziny.
– Kiedy cię zobaczę? – zapytała szybko, jakby rozmowa mogła zostać nagle przerwana. Była zmęczona wygnaniem.
– Wkrótce – zapewnił José. – Niedługo przyjadę po was.
– Pamiętaj, że ja ci ufam – wyszeptała z oczami pełnymi łez, zanim odłożyła słuchawkę.
Nazajutrz Sean przyszedł do niej, ale jej nie zastał. O świcie pojechała z Salem do Selinunte.
5
Sean patrzył na nią z podziwem i zdumieniem. Była nierealna w tym blasku słońca złocącego kamienie szlifowane przez wieki. Siedziała na postumencie doryckiej kolumny z włosami zebranymi na karku żółtą kokardą. Miała na sobie jasne spodnie i bluzeczkę w kwiaty o kolorach tak delikatnych, jak trawa po burzy oczyszczającej ziemię i powietrze.