Выбрать главу

Jedno z tych praw chroniło nietykalność kobiet, niezależnie od tego, czy były to żony, córki czy też siostry.

– Nie mogę – powtórzył mężczyzna.

– Czego nie możesz? – zapytała Nancy.

– Nie mogę cię posiąść – powiedział przytulając ją.

Poczuła znów pożądanie mężczyzny i odnalazła odwagę dającą jej prawo do tej namiętności. Sean pocałował ją zapominając o José, o prawach honoru i rodziny, o własnym brudnym rzemiośle, wyrzutach sumienia za nieumyślną zbrodnię. Chciał tylko jednej rzeczy – Nancy. Przez lata nosił w sobie prawie nierealny wizerunek kobiety, którą chciałby pokochać całym sercem; wyolbrzymił go, wypieścił, a teraz miał ją w ramionach, w świetle księżyca, nad brzegiem morza, drżącą pragnieniem i młodością.

– Pragnę cię – udało mu się wreszcie wymówić, gdy tak klęczeli na piasku rozpaczliwie się szukając.

– Nancy! – imię dziewczyny, dziko wykrzyczane, przerwało czar tej księżycowej nocy i ostudziło pożądanie zakochanych. Cień zmaterializował się parę metrów przed nimi. To była Addolorata, która rozpaczliwym, obronnym gestem chwyciła córkę za ramiona, unosząc nieco do góry.

– Mama! – wykrzyknęła Nancy, bardziej zdziwiona niż przestraszona.

Zrozpaczona kobieta była kłębkiem nerwów. Poczuła się znieważona sytuacją, w jakiej zastała córkę. Nadbiegła zdyszana, dręczona wyrzutami sumienia, zaniepokojna myślą, że Nancy mogłaby popełnić jej własne błędy. Przywołała na pomoc wszystkie siły i uderzyła dziewczynę w twarz z taką gwałtownością, że ta upadła na piasek.

Sean pochylił się nad Nancy i pomógł jej wstać.

– To moja wina – wziął na siebie całą odpowiedzialność.

Nancy była wściekła. Nie chciała słuchać ani Seana, ani matki.

– Skąd u ciebie to poczucie odpowiedzialności za innych? – zapytała trzymając ją za ramiona i potrząsając. – Dlaczego nagle przypomniałaś sobie, że istnieję? Wiele lat temu odsunęłaś się od swoich dzieci pogrążona w bólu. A teraz nagle obudziłaś się, aby mnie obrażać i napadać – była zimna, logiczna, bezlitosna. Odkrywała przed Seanem nieznaną mu stronę swojego charakteru.

– Miałam nieszczęśliwe życie – broniła się Addolorata – i nie chcę, aby moja córka miała jeszcze gorsze. Nawet nie wiesz, kim jest ten mężczyzna – oskarżyła Seana. – Nie wiesz, czym się zajmuje.

– A ty wiesz? – rzuciła wyzwanie.

– Twoja matka ma rację, Nancy – wtrącił Irlandczyk. – Nie jestem odpowiednim mężczyzną dla ciebie. Jesteś wspaniałą, czystą dziewczyną. Zasługujesz na kogoś lepszego. Ja…

– Ty należysz do rodziny Latelli – przerwała mu Nancy. – Jak José. Jak don Antonino Persico. Jak moja matka, moja babka i ja sama. Do jakiej rodziny należymy? Powiedz, mamo. Za czyje pieniądze żyjemy? Wiesz, że mój ojciec został zabity przez pomyłkę w porachunkach między rodzinami z Nowego Jorku? – rzuciła mu wyzwanie.

– Wiem – przyznał z bólem Sean.

– To dlaczego prawisz mi kazania jak moja matka?

– Kobiety z rodziny są święte. Nie mogę cię mieć, Nancy. Gdyby twoja matka nie przeszkodziła nam, popełnilibyśmy błąd nie do wybaczenia.

Dokładnie w tej sekundzie jego zwierzęcy instynkt ostrzegł go przed niebezpieczeństwem. Sean rzucił się na Nancy pociągając ją na ziemię i zakrywając własnym ciałem. W tej samej chwili seria z karabinu maszynowego skosiła matkę. Sean wyszedł cało z zamachu ratując Nancy. Addolorata uśmiechała się do księżyca i do śmierci, której od dawna wyczekiwała. Również ona, tak jak i mąż, zginęła zamiast kogoś innego. Również ona, choć pośrednio, została zabita przez Seana McLeary. W niego wymierzona była broń, która pozbawiła ją życia.

Rozkaz José Vicente Dominici był kategoryczny.

– Przywieź dzieci – powiedział do Seana.

I teraz Nancy i Sal pod jego opieką lecieli w pierwszej klasie rejsowego samolotu nad Atlantykiem w kierunku Nowego Jorku. Sal skończył niedawno czternaście lat, Nancy nie miała jeszcze siedemnastu. Byli sami. Byli sierotami. Anna Pertinace, babka, wyraziła życzenie dokończenia życia w miejscowości, w której się urodziła. Ameryka nigdy jej się nie podobała, ale zdawała sobie sprawę, że z drugiej strony oceanu mogła być przyszłość dla jej wnucząt pozbawionych rodziców. Być może Nancy i Sal znajdą w Nowym Jorku ojczyznę. Pozwoliła więc im wyjechać z błogosławieństwem i pustką w sercu.

Addolorata została pochowana na cmentarzu obok grobu męża. Tam wreszcie odnaleźli spokój.

Tego samego dnia zostały pochowane dwie inne osoby: najemny morderca, który ją zabił, oraz don Mimì Scalia, któremu według raportu policji wplątał się krawat w kierownicę auta i udusił go. Fatum, straszne nieszczęście. Addolorata natomiast zmarła w wyniku zawału serca. Tak stwierdzało świadectwo zgonu wystawione przez lekarza rodziny, doktora Innocenzo Profumo, wielkiego przyjaciela don Antonina Persico.

O świcie Nancy dostrzegła brzeg Stanów Zjednoczonych i oczy rozbłysły jej wzruszeniem.

– Jesteśmy w domu – powiedziała do Sala.

Brat ścisnął ją mocno za rękę.

– Nareszcie – uśmiechnął się.

Siedzący z tyłu Sean spędzał czas na rozpamiętywaniu. Podczas międzylądowania na wyspie Sale Nancy powiedziała mu:

– Niepotrzebnie mi uciekasz. Moje uczucia nie zmieniły się.

Sean uśmiechnął się do niej i powiedział:

– Zapomnisz o mnie. Czas jest najlepszym lekarstwem na chorobę miłości.

– Mówisz o mnie? – zapytała Nancy.

– Także o sobie – odpowiedział. I od tej chwili ignorował ją.

8

Powolny, zimny zmierzch zapadał na cichy, pokryty śniegiem park. Niektóre okna willi rzucały niebieskie światło na puszystą kołdrę. Obstawa przy bramie wyszła naprzeciw niebieskiego packarda José Vicente Dominici.

– Wszystko okay? – zapytał jeden z nich.

– Bez problemów – odpowiedział José wrzucając bieg i wjeżdżając w aleję prowadzącą do willi.

Środki ostrożności były niezbędne odkąd rodzina znajdowała się w stanie wojny z La Manną. José potrzebował czterdziestu minut na przejechanie czterdziestu kilometrów, które dzieliły Brooklyn od willi Latelli w Greenwich w Connecticut. Mocno naciskał pedał gazu, bardziej niż było to wskazane przy tym niskim, stojącym niebie, śniegu bielącym ziemię i śliskiej nawierzchni. Miał nadzieję, że się nie spóźnił.

Kiedy wszedł do gabinetu, Franka jeszcze nie było. Odetchnął z ulgą. Nie znosił kazać Frankowi na siebie czekać. Przywitał się z Seanem McLeary, synem Latelli – Nearco – i Johnem Galante. Uśmiechy i uściski dłoni były takie jak zwykle, ale w powietrzu wisiało napięcie. José natychmiast je wyczuł. Usadowił się na krześle w kącie, blisko telewizora, gdzie wydawało mu się, że nie będzie zawadzał.

Nearco uczepił się telefonu, nacisnął przycisk i po krótkim oczekiwaniu powiedział:

– Jesteśmy wszyscy, tato.

W chwilę później otworzyły się drzwi. Wszedł Frank Latella. Zanim usiadł za biurkiem, przyjrzał się z uśmiechem każdemu po kolei, wymawiając ich imiona i podnosząc prawą rękę w geście pozdrowienia.

– Podjąłem decyzję niezwykłą i poważną – zaczął.

Wszyscy utkwili w nim spojrzenia wzmagając uwagę i słuchając w absolutnej ciszy.

– Jaką decyzję? – wtrącił Nearco, tracąc w ten sposób jeszcze jedną wspaniałą okazję do milczenia.

Wydawało się, że nikt go nie usłyszał i Frank go zignorował.

– W punkcie, w którym się znajdujemy – podjął – uważam, że nie ma innego sposobu na uspokojenie tego szaleńca, Joe La Manny. Jest bardziej szalony niż jego teść. Ale nie ma talentu i jaj starego, niech spoczywa w pokoju. Kieruje nim tępa, sadystyczna przemoc.