– Chcesz, żebym się zarumieniła, Victor? – broniła się Nancy.
Mężczyzna i dziewczyna przywitali się i oczy wszystkich obecnych zwróciły się na tę szczęściarę, której wielki Victor tak demonstracyjnie składał hołd.
Taylor, ze swej strony, nie próbował nawet niczego zrozumieć. Nawet maître był zdezorientowany. Nancy dokonała prezentacji.
– W domu wszyscy czują się dobrze? – spytał Partana.
– Wspaniale.
– Więc – dodał zwracając się do współpracownika – spróbujemy usadzić moich przyjaciół przy najlepszym stoliku.
– Naturalnie, panie Partana – usłuchał maître, który niejednokrotnie był zmuszony odmówić stałym klientom, którzy nie mieli rezerwacji. Zaprowadził młodych do stolika w pierwszym rzędzie z napisem „zarezerwowane”. W chwilę później podano im szampana, rocznik 1948, ze specjalnych zapasów.
– Musiałaś się świetnie bawić – powiedział Taylor odzyskując głos.
– Tak naprawdę to ty wszystko załatwiłeś – odrzekła odczuwając po raz pierwszy przyjemność z faktu, że została rozpoznana i radość, że mogła dzięki uśmiechowi uzyskać przywileje nieosiągalne dla innych, którzy byli gotowi za nie drogo zapłacić.
– Lekcja jest gratis? – zapytał, podczas gdy maître nalewał szampana do kryształowych kieliszków.
– Wierz mi, Taylor, to nie miała być lekcja. Gdyby Victor mnie nie zauważył, w jednej chwili bylibyśmy po drugiej stronie drzwi. Może znaleźlibyśmy lokal, który bardziej by nam odpowiadał. Za dużo snobizmu. – zaczęła wyliczać rozglądając się – za dużo gwiazdorstwa, za dużo ekshibicjonizmu. Ale skoro już tu jesteśmy, możemy wznieść toast.
Taylor podniósł kieliszek i stuknął się z Nancy, szukając jej spojrzenia. Ktoś inny przyciągnął jednak jej spojrzenie. Przy stoliku obok siedział Sean. Był w towarzystwie kobiety, niezłej imitacji Grace Kelly, niestety tylko imitacji. Uwodziła go bez umiaru i bez stylu. On spoglądał na nią z tą swoją wieczną chłodną ironią. Było zrozumiałe, że mieli ze sobą coś wspólnego, że nie było to tylko przypadkowe spotkanie w modnym lokalu.
– Coś nie tak? – zapytał Taylor odwracając się, aby zobaczyć co przyciągnęło jej uwagę. Rozpoznał kobietę i ucieszył się. – Ty też ją rozpoznałaś? – zapytał.
– Kogo? – zapytała Nancy bardzo zdziwiona.
– Dziewczynę przy stoliku za nami. To Mitzi Wronosky. Miała niewielkie rólki w filmach muzycznych.
– Znasz również mężczyznę, który jej towarzyszy? – dopytywała się.
– Nie, ale jeśli w dalszym ciągu będziesz tak intensywnie przyglądać się mu, to zacznę uważać, że to obrzydliwy typ.
Sean podniósł się przepraszając swoją partnerkę i zbliżył do stolika Nancy.
– Cześć, księżniczko – pozdrowił ją wyciągając rękę, która na kilka sekund zawisła w powietrzu, nim Nancy ją uścisnęła.
– Nie przedstawisz mnie? – zapytał robiąc aluzję do chłopaka.
– Taylor Carr – wyrecytowała ze znudzoną miną. – A to Sean McLeary.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
– Sean, odpowiedzialny za twoje niedawne cierpienia? – powiedział Taylor, przypominając sobie rozmowę telefoniczną.
Irlandczyk rzucił mu wściekłe spojrzenie. Rozłożył już niejednego twardziela z błahszych powodów, ale tym razem chodziło o Nancy, nad którą czuwał na prośbę Franka.
– Sprawdź, czy chłopak, z którym wyszła – powiedział Latella poinformowany przez żonę – jest w porządku.
W hallu Vicky’s spotkał Mitzi, która przyczepiła się do niego jak rzep do psiego ogona.
– Co to za historia z tymi niedawnymi cierpienia? – zapytał Sean, podejrzliwy, ale i uważny, aby nie sprowokować wybuchu złości Nancy. Ta dziewczyna pozornie krucha i bezbronna mogła wywołać niezłą awanturę.
– Nowa gra towarzyska – powiedziała Nancy z pozorną pewnością siebie.
– Chcesz zatańczyć? – zaprosił ją Sean bezceremonialnie, ignorując jej absurdalną odpowiedź.
Gdyby Nancy odmówiła, a mężczyzna nalegał, Taylor mógłby interweniować niczym średniowieczny rycerz. Ona ze swojej strony chętnie znalazłaby się w ramionach Seana, gdyby tylko jednym mrugnięciem oka można było usunąć ludzi, którzy ją otaczali, łącznie z Taylorem, a przede wszystkim tę natrętną piosenkarkę, która czekała niecierpliwie na Seana przy stoliku. Ale Sean i tym razem bawiłby się z nią jak kot z myszką. Nancy rozładowała sytuację podejmując niespodziewaną decyzję.
– Właśnie wychodziliśmy, Sean – powiedziała podnosząc się, a Taylor poszedł w jej ślady mając wrażenie, że gra w przedstawieniu, którego treści nie zna.
Sean chwycił ją mocno za ramię jak właściciel. Stojący z drugiej strony lokalu Victor Partana modlił się, aby nie wydarzyło się nic gorszego.
– Nigdzie nie pójdziesz – rozkazał – beze mnie. Pan Carr nam wybaczy.
– Pan Carr pana prosi, aby zszedł mu pan z drogi – ostrzegł go Taylor.
Natychmiastowa interwencja Nancy była błogosławieństwem.
– Zostaw, Taylor – zasugerowała. – Tym razem ja wygrałam – dodała zwracając się do Irlandczyka z triumfującym uśmiechem.
17
Nancy podczas tej pełnej niespodzianek majowej nocy odkryła miłość. Zapomniała o przeszłości i przyszłości i przeżywała podniecającą gorączkę teraźniejszości. Noc miała świeże i szczypiące tchnienie, a Nowy Jork wydawał się naprawdę wspaniałą grą, szczęśliwą wyspą, miastem radości, o którym mówiły słowa starej piosenki. Nancy, w ramionach Seana, w rollsie z 1950 roku, z ostrożnym i dyskretnym kierowcą jadącym ulicami Manhattanu, wreszcie przeżywała swoją miłosną historię.
Poprzez szyby rollsa widziała imponujące wieżowce tak odległe i tak różniące się od świątyń w Selinunte, a przecież wzbudzające w niej te same uczucia, wspaniałe i delikatne. Auto posuwało się wolno i bezszelestnie. Broodway, szeroka biała ulica, kipiał życiem pełen wesołych ludzi wychodzących z teatrów i z nocnych lokali wokół Times Square. Mężczyźni i kobiety, którzy musieli stać w kolejce, aby dostać bilety na ostatni okrzyczany musical, nucili teraz nowe motywy, przerzucali się nowymi powiedzonkami.
Nancy przypomniała sobie Dos Passos i uśmiechnęła się.
– Dla tego, kto nie umie się bawić, w Nowym Jorku nie ma nadziei – zacytowała na głos.
Sean przytaknął głaszcząc ją po twarzy.
– Ty jesteś nadzieją – powiedział.
– Kiedy trzymasz mnie w ramionach, życie jest snem – wymruczała wtulając się w niego, jakby chciała rozpłynąć się.
– Mam dwa razy tyle lat, co ty i połowę twojego zdrowego rozsądku – wyszeptał całując jej włosy.
– Żadnych oskarżeń – poprosiła. – Nie chcę wiedzieć, co byś zrobił, gdybyś miał głowę na karku.
– Odwiózłbym cię galopem do domu.
– Mogłabym cię nawet zabić.
– Nic o mnie nie wiesz. Nie wiesz kim jestem. Co robię. Skąd pochodzę.
– I nie chcę wiedzieć – uciszyła go, kładąc mu palec na ustach. – Jedziemy na tym samym wózku, sterowanym przez Franka. On jest silnym i lojalnym człowiekiem. Znam José Vicente. Każdy z nich był dla mnie jak ojciec, gdy mój został zamordowany. Jedynie ty bawisz się ze mną jak kot z myszką. Teraz koniec z twoim dwuznacznym zachowaniem. Nic nie chcę wiedzieć o tobie. Nie interesuje mnie, skąd pochodzisz. Ani dokąd zmierzasz. Kocham cię takim, jakim jesteś.
Sean pomyślał, że może nadszedł moment na wyznanie jej prawdy. Może zrozumiałaby. Ale gdy zaczął jej opowiadać, zareagowała gwałtownie.
– Nie chcę mówić o moim ojcu. Nie chcę wspominać tamtego dnia. To wspomnienie należy tylko do mnie, nie mogę go z nikim dzielić – i na krótką chwilę na twarz Seana nałożyła się twarz umierającego Calogero, któremu ona, ubrana w białą sukienkę do pierwszej komunii obiecywała wendettę. Obraz rozwiał się natychmiast. I znów rolls cichym jak wiatr szelestem kołysał jej marzenia.