– Proszę – powiedział zdziwiony.
Tylko Sandra wchodziła do sypialni. I nigdy nie pukała. Otworzyły się drzwi i w progu ukazała się Nancy. Blada, z trudem łapiąca powietrze, z zagubionym spojrzeniem.
– Proszę o wybaczenie – wyszeptała.
– Co jest, mała? – zaniepokojony poprosił, aby kontynuowała.
– Stało się coś strasznego – wyznała dziewczyna. – Porwano Franka.
Na te słowa rysy mu stężały, zmieniając się w nieprzeniknioną maskę.
– Wejdź i zamknij drzwi – rozkazał odstawiając filiżankę na marmurowy blat komody. – Teraz usiądź i złap powietrze – dodał wskazując jej jedno z dwóch krzeseł w nogach łóżka.
Nancy naprawdę musiała usiąść. Spokojnie zareagowała na porwanie, ale teraz wstrząsały nią dreszcze.
– Frank – wyszeptała.
– Uspokój się i powiedz mi, co się przytrafiło Juniorowi – upomniał ją Frank.
– Junior został porwany przez Joe La Mannę. Byłam z nim w samochodzie prowadzonym przez Dudleya, kiedy został porwany.
– Co ty robiłaś w samochodzie? – zapytał.
– Chciałam pojechać na dworzec w Greenwich, aby złapać pociąg do Nowego Jorku.
Frank usiadł powoli na krześle naprzeciw niej. Nie okazał najmniejszego przestrachu, nie zmienił wyrazu twarzy, nie mrugnął nawet okiem. Rozpiął marynarkę, wyciągnął złoty zegarek z kieszeni kamizelki, sprawdził godzinę i schował na miejsce.
– Opowiedz mi wszystko spokojnie – poprosił – nie zapominając o żadnym szczególe. Masz dobrą pamięć, prawda?
Szarpał łańcuszek zegarka, a Nancy opowiadała z drobiazgową precyzją przebieg wydarzeń. Stary słuchał z uwagą i potakiwał.
– Dlaczego Carmine Russo nie był z wami? – zapytał.
– Nie wiem – odpowiedziała Nancy, która przestała się trząść.
– Pamiętasz coś jeszcze.
– Pamiętam, że Nearco zawołał Carmine przed odjazdem. Rozmawiał z nim półgłosem. Potem Carmine zbliżył się do samochodu i powiedział do Dudleya, żeby jechał bez niego.
– Idiota – wysyczał przez zęby Frank.
– Może, proszę pana, gdyby doszło do strzelaniny, byłoby jeszcze gorzej – odważyła się. – Może.
Prawdopodobnie Nancy miała rację.
– Jesteś inteligentną i mądrą dziewczyną.
Mężczyzna analizując w myślach wszystkie możliwości, nie zapominając o żadnej hipotezie, zastanowił się, czy porywacze nie liczyli na nieobecność Carmine Russo. Jeśli to było prawdą, ktoś zdradził. Miało to już miejsce w czasach Toniego Croce, ale tym razem sprawa była poważniejsza. La Manna dowiedział się o czymś, o czym nie powinien wiedzieć. Tajemnica Atlantic City została odkryta. Znał ją tylko on i jego syn Nearco.
Nancy uspokajała się.
– Co się dzieje, proszę pana? – zapytała. – Dlaczego porwali Juniora?
Frank uśmiechnął się pochylając się ku niej.
– To tylko kwestia pieniędzy – powiedział jakby mówił do siebie. – Junior został porwany dla okupu. Dla nas to straszna sprawa. Ale wiadomo, że dla pieniędzy i władzy popełnia się najokrutniejsze ze zbrodni.
Nie o tym chciał mówić Frank. Odczuwał natomiast potrzebę rozmowy z Nancy, uważał ją za jedyną osobę, która była w stanie go zrozumieć. I mówiąc sam sobie wyjaśniał sedno sprawy.
– Junior w zamian za pieniądze – zastanawiała się głośno dziewczyna.
– Mówiąc krótko, o to chodzi.
– Ale przecież rodzina Chinnici jest bardzo bogata.
– Nigdy nie dość pieniędzy i władzy.
– Ale dlaczego właśnie teraz, a nie rok temu? Lub za rok?
Frank pogłaskał ją po twarzy.
– To są inteligentne pytania – zauważył. – Mówisz: „Dlaczego teraz?”. I ja ci odpowiem. Joe La Manna od dawna zajmuje się narkotykami. To brudny interes, któremu zawsze byłem przeciwny. Ale to mu nie wystarcza. Jest w pobliżu inny interes, na który ma chętkę. A w tym interesie siedzę ja. Sądzę, że to jest powodem porwania – dodał Latella, który teraz zaczynał widzieć jasno całą sprawę, nie chciał jednak jeszcze mówić Nancy, że to on, Frank Latella, wdarł się na terytorium La Manny. Wchodząc w hotelowy interes w Atlantic City złamał pakty. Nie upoważniało to jednak do porwania dziecka.
– Teraz, kiedy chodzi o życie Juniora, co zrobimy? – przerwała mu przerażona Nancy. – Co pan zrobi?
– Postąpimy tak, aby nie spadł mu ani jeden włos z głowy – odpowiedział łagodnie, jakby chcąc jej podziękować za to spontaniczne zaangażowanie się. – Życie mojego wnuka jest bezcenne. Jest warte o wiele więcej niż to, co posiadam. Dam La Mannie to, czego zażąda. Również moje życie w zamian za życie Juniora.
– Ustąpimy bez walki? – spytała Nancy.
– Nie ma sensu walczyć w przegranej sprawie. Jest czas na zwycięstwa i na przegrane. Wszystko przemija – powiedział stary, już pogodzony, – Zejdźmy na dół. Musimy zawiadomić Sandrę i Doris. W odpowiedni sposób.
21
– Zacznijmy od początku – rozkazał Frank.
Wiadomości przekazywane mu przez Nearco były jak okruchy kolorowego szkła układające się we wciąż nowe, dziwne wzory, zmieniające się przy najdrobniejszym ruchu jak w kalejdoskopie, ale dalekie jeszcze od końcowego kompletnego rysunku.
Ojciec z synem byli sami w gabinecie starego na parterze. Sandra była na górze z lekarzem, który przybył natychmiast, na wezwanie do Doris, która miała atak histerii. Kobieta wzywała syna i rzucała się jak opętana. Nearco obdzwonił już zaufanych ludzi wzywając ich do rezydencji w Greenwich.
– Powiedziałem ci już wszystko, co wiem, tato – rzucił agresywnie Nearco, tak jakby miał coś do ukrycia.
– Impulsywność to twój słaby punkt, chłopcze – powiedział tak, jakby mówił do dziecka. – Jeśli w wieku czterdziestu lat nie nauczyłeś się jeszcze myśleć, obawiam się, że już się tego nigdy nie nauczysz. To poważna i przykra sprawa – dorzucił – ale w tej chwili drugorzędna. Nie możemy rozwiązywać wszystkich problemów na raz. Najpilniejszą sprawą jest sprowadzenie chłopca do domu. Więc chcę wiedzieć, jak mają się sprawy z tą kobietą, którą utrzymywałeś na Madison Avenue. I chcę nauczyć się na pamięć, słowo po słowie, rozmowy telefonicznej z Jimmym Marrone – kontynuował stary spokojnie, tonem nie znoszącym sprzeciwu, nie tolerującym zwłoki. Stał pod olejnym portretem wnuka, kciukiem i wskazującym palcem przesuwał złoty łańcuszek od zegarka przy kamizelce. Dręczyły go mdłości. Był zmęczony. Słuchał opowiadania syna w maksymalnym skupieniu.
Nearco czuł się nieswojo, jak dziecko zmuszone do wyznania ciężkiego przewinienia, i uciekał się do najgłupszych kłamstw próbując ukryć prawdę, w rezultacie wybierał niewłaściwe słowa budując konstrukcję, którą pierwszy podmuch wiatru mógł zdmuchnąć. Próba zminimalizowania własnej winy nie powiodła się. Wyznał, że kilka miesięcy temu pojechał z Brendą do Atlantic City na weekend.
– Chciałem osobiście zobaczyć, jak działa cały ten mechanizm – usprawiedliwiał się.
– I najprościej było pojechać tam z kobietą – podkreślił Frank – z twoją utrzymanką, która ma tę zaletę, że nie przechodzi niezauważana.
– Tam w środku – zareplikował – jest pełno kobiet, jak mówisz, wpadających w oko. To tak, jakby wieźć drzewo do lasu. Jedna podobna do drugiej. Nikt jej nie zauważył.
– Bylejakość i powierzchowność to także twoje słabe punkty, także impulsywność – zmienił temat. – Gdzie spałeś?
– W domu przyjaciela.
– Jakiego przyjaciela?
– Jamesa Everetta, deputowanego.