Usta Nancy, na wpół nadąsane, na wpół ironiczne, zapowiadały uśmiech. Delikatne, przezroczyste powieki były niedomknięte, a niewidoczna szczelina była przysłonięta jedwabną firanką rzęs. Sean pragnął dotykać jej, pieścić, żyć w niej. Jego egzystencja to następujące po sobie próby i sprawdziany, nieprzerwany łańcuch niedotrzymanych obietnic. Nancy zaś była jedyną pewną rzeczą w świecie, gdzie wszystko było tymczasowe. Ale z przeszłości dobiegł do niego ostrzegawczy sygnał. Jakby niespodziewanie znalazł się blisko momentu wyrównywania rachunków za popełnione błędy. Poczuł do siebie obrzydzenie, jakby wisiał nad nim wyrok skazujący go na złośliwą samotność.
Nancy obudziła się z radosnym uśmiechem i objęła go.
– Na czym skończyliśmy? – zażartował Sean przytulając ją do siebie.
– Na tym, jak wysłałeś mnie do Włoch niczym paczkę – wyszeptała pieszcząc wargami jego ucho.
Nancy powróciła do Nowego Jorku z rodziną Latella kilka dni temu.
– Są rzeczy, których nie można uniknąć – usprawiedliwił się bawiąc się jej lokami. – Ale teraz znów jesteśmy razem. I to się liczy – dodał odrzucając ponure myśli.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – stwierdziła ironicznie.
– Jesteśmy gotowi, aby stawić czoła życiu pełnemu niespodzianek – odparował.
– Niespodzianek miłych czy niemiłych? – zapytała podciągając się na łóżku i przeciągając miękko jak kotka.
– Niespodzianki nigdy się nie zapowiadają! Gdyby tak nie było, to co to by były za niespodzianki? – w porę zmienił temat. Gdyby dał ujście swoim myślom, rozmowa zeszłaby na niebezpieczne tory.
Nancy wyciągnęła rękę i wzięła leżącą przed łóżkiem jedwabną bluzeczkę ecru, założyła ją na siebie, zapinając w nagłym przypływie wstydu.
– Za kilka dni wracam do Yale – zakomunikowała. – Mam dwa miesiące opóźnienia w stosunku do programu. Muszę nadrobić stracony czas.
Myśl o ponownym podjęciu studiów napełniała ją dumą.
– A ja? – zaprotestował szukając jej dłoni.
– Nie chcę być już tak długo bez ciebie. Pragnę cię, Sean. Chcę cię dotykać – wyszeptała przechodząc od słów do czynów. – Chcę cię kochać. Oddychać tobą. Słyszeć twój głos. Chcę zasypiać i budzić się w twoich ramionach.
– Czy przypadkiem nie próbujesz mnie uwieść – zaśmiał się.
– Jak to zauważyłeś? – odpowiedziała rozbawiona.
– Dzięki pewnym przesłankom.
– Nie żartuj, Sean – upomniała go, nagłe poważniejąc. – Na myśl że mam cię opuścić, czuję się jakbym umierała.
– No to nie wracaj na uczelnię i zostań ze mną.
– Nie mogę. Uniwersytet to moja przyszłość. To realizacja pewnych planów.
– A ja? Czym ja jestem?
– Moją miłością.
Odnaleźli się, objęli, kochali. Ich miłość była niczym biały żagiel wzdęty pożądaniem. Było już ciemno kiedy opadli szczęśliwi na miękkie poduszki wielkiego łoża.
– Muszę cię odwieźć do Greenwich – powiedział.
– Chcę spędzić z tobą noc – odrzekła naburmuszona. – Frank wie o nas wszystko – wyznała Nancy. – Wie, gdzie jesteśmy i co robimy.
– Może to ty mu o nas powiedziałaś.
– Nie. Nigdy. Sądzę jednak, że dla niego nasze życie nie ma żadnych tajemnic. Frank w gruncie rzeczy jest o wiele bardziej tolerancyjny, niż się to wydaje.
– Lepiej nie ryzykować.
– W jakim sensie?
– Lepiej opowiedzieć mu dokładnie, jak się mają sprawy.
– Moglibyśmy się pobrać i znaleźć dom w Yale – marzyła. – Ja bym dalej studiowała, a ty przyjeżdżałbyś, kiedy byś tylko chciał. Dobry pomysł?
– Oczywiście – potwierdził. – Teraz jednak jedziemy do domu.
Pozostawili za sobą Nowy Jork z tysiącami świateł, ferrari mknęło w kierunku Greenwich.
– Mam wrażenie, że czasami traktujesz mnie jak dziecko – pożaliła się Nancy.
– Co ci przychodzi do głowy – zaprzeczył bez przekonania.
Niespodziewanie rozdzieliła ich fala smutku i rozgoryczenia. Przeklęte wspomnienie zatruwało myśli Seana. Przed wyjazdem na Sycylię wszystko było takie jasne, precyzyjne, zrozumiałe. Szczęście wydawało się w zasięgu ręki, konkretne i oszałamiające.
– A gdybyśmy wszystko zostawili? – zaproponował mężczyzna.
– Wszystko, co? – zdziwiła się.
– To miasto. Mój dom. Moje sprawy.
Nancy pomyślała o mieszkanku na Manhattanie z widokiem na Central Park i ścisnęło jej się serce.
– Żeby pojechać dokąd? – zaniepokoiła się.
– Chciałbym zawieźć cię do Irlandii.
Nancy wiedziała o tym kraju tyle, ile widziała na filmie Johna Forda.
– Żartujesz? – zapytała nieufnie.
– Irlandia jest moją ojczyzną – podjął. – Gdy byłem dzieckiem, ojciec opowiadał mi o wspaniałym domu na zielonym wzgórzu. Irlandia to przepiękne miejsce na zamieszkanie z osobą, którą się kocha.
– Ziemie naszych przodków są piękne, ponieważ są daleko – rozumowała myśląc o Sycylii. – Wtedy wspomnienie zabarwia się tęsknotą, wzruszeniem. Ale kiedy musisz opuścić twoją prawdziwą ojczyznę, tę w której wyrosłeś, to wtedy, dokądkolwiek pójdziesz, czujesz się jak w ponurym więzieniu. Wszyscy potrzebują kraju, za którym mogliby tęsknić. To takie zapasowe koło. Marzenie. Iluzja. Czar, który pryska w zetknięciu z rzeczywistością.
– Dobrze – zmiękł. – Nigdzie nie pojedziemy.
Nancy odetchnęła głęboko z ulgą. Cóż to za pomysł, opuszczać ten wielki kraj, z którym związane były jej najprawdziwsze wspomnienia. Świat, z którym identyfikowała się na dobre i na złe; miejsce, gdzie może rozwinie się jej kariera. Tutaj obiecała ojcu, że zostanie wspaniałą kobietą. A Nancy dotrzymywała obietnic. Duży dom na zielonym wzgórzu Irlandii to był punkt docelowy. Ale ona, Nancy Pertinace, miała dopiero wyruszyć.
29
Kiedy Nancy weszła do czytelni biblioteki, Taylor siedział zasłonięty stosem książek, pochłonięty ich lekturą. Siedział w pobliżu oszklonych drzwi wychodzących na zielony zakątek. Słońce padało na jasną głowę chłopaka pochylonego nad książkami, rzucając złote refleksy na koszulę z białego lnu. Podwinięte rękawy ukazywały silne i opalone ręce, pokryte złotym meszkiem. Przez chwilę obserwowała go, przyciskając do piersi książki, później podeszła zdecydowanie do niego.
– Cześć – pozdrowiła go cicho, nie chcąc zakłócać panującej tu ciszy.
Taylor podniósł głowę otwierając szeroko niebieskie oczy, w których najpierw wyczytała zdumienie, później radość.
– Powinnaś się zaanonsować – wyszeptał.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Jesteś nazbyt piękna. Brakuje mi tchu – podniósł rękę do gardła, udając że się dusi.
Podniosło się kilka głów, zaintrygowanych ożywionym szeptaniem. Nauczyciel uciszył ich.
– Czuję się urażony – udawał, że się obraził, przyjmując poważny wyraz twarzy i zbierając szybko książki. – Kto nas nie chce, ten nas nie wart.
Wziął ją za rękę i wyprowadził z czytelni.
– Dokąd chcesz iść? – zapytała Nancy, rozbawiona porywczością chłopaka.
– Tam, gdzie można spokojnie posiedzieć i porozmawiać jak starzy przyjaciele – odpowiedział. – Trafna definicja czy mam ją rozszerzyć?
– Sądzę, że jest to poprawna definicja. Przynajmniej na razie – kokietowała go.
Zwrócili książki i wyszli na dwór. Parę minut później cieple lipcowe powietrze rozwiewało im włosy w odkrytym MG, które wiozło ich w kierunku oceanu.
– Postanowiłeś wygrać Grand Prix? – zapytała.
– Na tym odcinku sam Manuel Fangio miałby ze mną problem – pochwalił się.