Выбрать главу

– Ja mam swoje zdanie, Taylor – stwierdziła stanowczo.

– Zdanie to jedno, a rzeczywistość to drugie. Możesz myśleć co chcesz, ale najpierw musisz sobie uświadomić, że żyjesz w rodzinie bossa mafii. Setki artykułów w prasie wskazują na niego jako głównego sprawcę wszystkich kryminalnych działań. Jego nazwisko powtarza się we wszystkich procesach Cosa Nostra. O Franku Latelli można by napisać powieść.

– Ale nie było żadnego wyroku skazującego.

– To tylko oznacza, że jest bardzo sprytny.

– Ty też jesteś bardzo sprytny, Taylorze Carr. A może tylko na takiego wyglądasz – rzuciła mu wyzwanie. – Gdyby nie Frank Latella, nie byłoby mnie tutaj, w tym wspaniałym domu, na obiedzie z tobą. Nie studiowałabym w Yale. Nie miałabym konta w banku. Ani mansardy w Greenwich. Gdyby nie Frank Latella, nie zaszczyciłbyś mnie spojrzeniem – powiedziała podnosząc się nagle i rzucając serwetkę na stolik.

Taylor przypieczętował oburzenie Nancy dyskretnymi brawami i ujmującym uśmiechem.

– Jesteś inteligentna, naturalna, lojalna, fascynująca i masz wszelkie dane, żeby być kimś. Teraz rozumiesz, dlaczego cię kocham i chcę poślubić?

– Nie bawisz mnie już, Taylorze Carr. Bardzo cię proszę, odwieź mnie na campus – oczy błyszczały jej ze złości.

– Możemy dokończyć obiad?

– Nie zamierzam poddawać się twoim policyjnym przesłuchaniom. Są pewne sprawy w moim życiu, o których nic nie wiesz. I tak jest lepiej, wierz mi. Należymy do dwóch różnych światów. Ty jesteś bogatym arystokratą ze znakomitymi angielskimi przodkami, ja pochodzę z rodu ciemnych i biednych chłopów. Moja babka jest analfabetką. Powiedziałeś jedną słuszną rzecz: ja będę kimś. Ponieważ chcę tego. Ponieważ jestem to winna moim bliskim. Ponieważ jestem to winna przede wszystkim mojemu ojcu. I powiedziałeś jedną rzecz nieprawdziwą. Nigdy za ciebie nie wyjdę, Taylorze Carr. Ponieważ kocham innego i spodziewam się jego dziecka.

30

Nancy była pogodna i szczęśliwa. Była promienna tą radością, która niczym słońce grzała ją od wewnątrz. Wydawało jej się, że znalazła wreszcie swe miejsce przy ogniu, marzenie, które należało hołubić, miłość, którą należało pielęgnować. W nocy przeszła gwałtowna burza z błyskawicami, grzmotami i ulewnym deszczem. O świcie wiatr rozwiał gęste chmury i niebo znów było czyste i niebieskie. Była niedziela, koniec sierpnia. Zapowiadał się jasny, pogodny dzień.

Frank Latella z żoną mieli zarezerwowane dwa miejsca na popołudniowym przedstawieniu na Broadwayu. Na Manhattan przyjechali w południe, akurat na mszę w kościele Saint Patrick. Byli z nimi Nancy, Sal i Junior.

Po skończonym nabożeństwie szli pieszo Fifth Avenue w kierunku Plaza, gdzie byli umówieni na wczesny obiad z Seanem i José Vicente, którzy jechali z San Francisco. Obiad byłby więc okazją do miłego spotkania i do rozmowy o interesach.

Nancy miała na sobie biały, dopasowany kostium z lnu, który podkreślał jej smukłą sylwetkę i zaokrąglające się z powodu ciąży biodra.

– Jak się czujesz? – zatroszczyła się serdecznie Sandra. Mówiła konfidencjonalnym tonem, tak aby trzej mężczyźni idący przed nimi nie mogli wtrącić się w ich babskie rozmowy.

– Cudownie – uśmiechnęła się Nancy.

– Ja w drugim miesiącu miałam nudności – wspomniała myśląc z tęsknotą o marzeniach i nadziejach utraconej młodości.

Ciąża Nancy została zaakceptowana przez całą rodzinę. Poinformowała o niej najpierw Sandrę, a Frank dał swoją zgodę na małżeństwo. Młodzi mieli się pobrać w pierwszych dniach września. Frank i José Vicente mieli być świadkami.

W Plaza czekała na nich wiadomość od Seana i José, że są w drodze. Nancy zdecydowała się oczekiwać ich przed hotelem. Sal wyszedł za nią. Na placyku przed hotelem podmuch wiatru rozwiał im włosy. Od strony Central Park przejechał konny patrol policji.

Sal pomyślał o babce, która żyła jeszcze w Castellammare del Golfo, zamknięta w surowej twierdzy swojego samotnego życia. Nancy natomiast zapatrzyła się na portiera, przystojnego mężczyznę o imponującej sylwetce. Przypomniał jej się ojciec, taki jakim go widziała po raz ostatni, wiele lat temu, w słoneczną niedzielę, gdy wiatr znad oceanu pędził ulicami miasta. Znów go ujrzała w okazałym uniformie ze srebrnymi galonami. Tyle, że teraz lata i zdobyte doświadczenie zadziałały niczym szkło powiększające. W uprzejmym, sprawnym zachowaniu portiera widziała uniżoność podkreśloną jeszcze przez jaskrawą liberię. Zrobiło jej się żal tego ojca, w którym nie było nic mitycznego, który był tylko gorliwym służącym, zwykłym lokajem, tak jak ten mężczyzna, który pośpiesznie otwierał drzwiczki limuzyny zdejmując z szacunkiem czapkę.

Nancy poszukała ręki brata i ścisnęła ją mocno w swojej. Wspomnienie zabójstwa Calogero Pertinace było w niej wciąż żywe. Biały lniany kostium zmienił się w tiulową sukienkę do pierwszej komunii, którą miała na sobie w tę odległą wiosenną niedzielę. Usłyszała znowu szybkie strzały z okna taksówki. I w tej samej chwili zobaczyła ojca leżącego na ziemi i powiększającą się ciemną plamę krwi na mundurze ze srebrnymi ozdobami i guzikami. „Tato, drogi tato” – wyszeptała jednym tchem. Przez chwilę była znów dzieckiem, ból w niej nagle ożył. Nancy ściskała konwulsyjnie rękę Sala. Ona nie widziała spokojnego, różnobarwnego, niedzielnego tłumu na Fifth Avenue, widziała twarz Calogero i swoją okryte poplamionym krwią welonem. „Pomszczę cię, tato.” Ta straszna obietnica ciągle ją prześladowała.

– Nancy, tyle lat już upłynęło – próbował uspokoić ją Sal, który odgadł jej myśli.

– Oczywiście… Oczywiście – uśmiechnęła się, próbując odepchnąć w przeszłość tę tragiczną przysięgę.

– Myślę, że to oni – ucieszył się Sal wskazując na taksówkę, która zbliżała się do Plaza.

W samochodzie siedzieli Sean i José, którzy jechali tu bezpośrednio z lotniska.

Oni też zauważyli rodzeństwo, ponieważ Nancy dostrzegła rękę pozdrawiającą ich zza szyby. I w tej samej chwili, w tylnym oknie zwalniającego auta Nancy zobaczyła jak w zatrzymanym kadrze twarz młodego mężczyzny, intensywnie niebieskie oczy, piękne, bezlitosne niczym ogień. Mężczyzna spoglądał na nią i uśmiechał się. Obraz ten zatrzymał się w jej pamięci i zmroził jej serce. Nancy zadrżała. Podniosła ręce do ust, aby stłumić krzyk. Po tylu latach, po wielkiej miłości i namiętności, w momencie gdy czuła, że dokonała najważniejszego wyboru w swym życiu, rozpoznała w Seanie McLeary, jedynym mężczyźnie, którego kochała, zabójcę ojca. Ulica, domy, ludzie, cały świat zaczął wirować wokół niej w przerażającym rytmie. U jej stóp leżał ojciec podziurawiony kulami. A zabójca stał obok niej, mówił do niej. Nancy widziała jego poruszające się usta, ale nie słyszała słów. Zastanawiała się, dlaczego nie rozpoznała go wcześniej. Pomyślała, że gdyby nie ten zbieg okoliczności, gdyby to spotkanie sprzed lat nie powtórzyło się w identycznych warunkach, wzbudzając wspomnienia, poślubiłaby zabójcę własnego ojca. Poślubiłaby go, gdyż go kochała, ponieważ był jedynym mężczyzną w jej życiu, ponieważ był ojcem jej nienarodzonego dziecka.

Sean mówi, próbuje wyjaśniać, chciałby ją przekonać, chwyta ją za ramiona i potrząsa. Ale ona słyszy tylko głos dziecka, który szepcze. „Pomszczę cię, tato.” Na głos dziewczynki nakłada się jej głos.

– Zostaw mnie! – krzyczy Nancy szlochając.

Sean próbuje zatrzymać ją, ale ona wyrywa się, ucieka i biegnie w stronę parku. Ma tylko jedno pragnienie: oddalić się z tego miejsca i zniknąć. On biegnie za nią, gdyż wspomnienie odżywa z całą gwałtownością i czuje w sobie udrękę Nancy. Kiedy dobiega do niej i zatrzymuje, jej oczy błyszczące nienawiścią spoglądają czulej, uspokaja się oddech i na czarującą twarz powraca uśmiech.